sobota, 28 września 2019

Rozdział 7 Uczucia



Odnalezienie jasnowłosego arystokraty okazało się łatwiejsze niż przypuszczałam. Jak gdyby nigdy nic po prostu stał przy kominku razem ze szklanką bursztynowej Whiskey.
-nie dokończyliśmy rozmowy - powiedziałam cicho, cały czas mając wrażenie, że słyszy mnie cały dom. Echo mojego głosu długo odbijało się od surowych ścian zanim Malfoy zdecydował się na odpowiedź:
-tylko ty tak uważasz, o czym tu jeszcze rozmawiać? Dla mnie wszystko jest jasne.
-dla mnie też, dlatego wyjeżdżam jutro z samego rana- syknęłam, a on łaskawie raczył się obrócić w moją stronę. Jego oczy były dziwnie spokojne, a wręcz puste.
-mam o wiele więcej problemów na głowie, nie widzisz co się stało z Nott’em i Higgs’em? Co zrobił im Czarny Pan? Pomyśl, skoro dopadł ich, to mi zostało już naprawdę mało czasu!
-nie wiedziałam.
-ty nigdy nic nie wiesz jeśli chodzi o praktykę. Nieistotną teorię znasz świetnie, ale praktyki wcale. Nic nie wiesz o życiu u boku Tego- Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, nie wiesz jak to jest i co spotyka zdrajców. Żyjesz w jakimś wyimaginowanym świecie naiwna dziewczyno - syknął i puścił szklankę z bursztynową cieczą.
Obserwowałam jak spada. Wyglądała jakby leciała w kierunku posadzki w zwolnionym tempie, opóźniona jakimś spowalniającym zaklęciem. Miałam wrażenie, że ona przedstawia mój upadek. Upadek mojej godności, dumy i honoru. Obiecałam Harry’emu, że mu pomogę, że ich znajdę i obietnicy dotrzymam. Decyzja zapadła. Teraz to tylko kwestia czasu.
-nie podnoś na mnie głosu - warknęłam w duchu dziwiąc się, że jestem zdolna do tak nienawistnego tonu głosu - tu jesteśmy równi.
-Równi? - prychnął i się roześmiał potrząsając jasną grzywką. - my nigdy nie będziemy równi, Granger. Kiedy to wreszcie zrozumiesz? Tu znowu wychodzi twoja ogromna naiwność, to jest właśnie to, o czym przed chwilą ci mówiłem.
-jak śmiesz! - syknęłam mrużąc oczy.
-odejdź szlamo, nie mam już na ciebie czasu, a nie lubię się powtarzać.
-tylko na tyle cię stać? - teraz to ja się złośliwie roześmiałam i zrobiłam dwa kroki w jego stronę. - myślałam, że mamy to już za sobą, zwłaszcza po tym co przeszliśmy… razem.
Na ostatnie słowo coś dziwnego przebiegło przez jego oczy, a on sam się lekko wzdrygnął.
-proponuję ci układ, pomożesz wrócić Theodorowi i Terrencowi do zdrowia, a potem możesz odejść. Jeśli mam ich, dam sobie radę. Jak widzisz tworzymy tu teraz piękny szpital dla pokrzywdzonych.
-dzięki za zgodę - prychnęłam - tylko dlatego, że mam w sobie mój honor pomogę im. I niech cię Malfoy piorun jasny strzeli, bo jesteś tak egoistyczną osobą, że aż nie mogę w to uwierzyć. Jeszcze kilkanaście dni temu myślałam, że w końcu znalazłeś w sobie odrobinę człowieczeństwa, którym zastąpiłeś tą wrodzoną bezduszność, ale jak widać grubo się myliłam.
-a ty jakbyś się zachowała, gdyby coś groziło Potter’owi i Weasley’owi, co?- syknął i podszedł do mnie tak blisko, że prawie stykaliśmy się nosami.
-starałem się Granger, naprawdę starałem się z tobą wytrzymać, ale ten dom mi świadkiem, że się nie da. Masz ostatnie ostrzeżenie. Jeśli jeszcze raz będziesz się odzywać do mnie w ten sposób, to pożałujesz!
-nie groź mi, bo jesteś wtedy po prostu śmieszny. Nie ja pożałuję wtedy, a twoi koleżkowie. - syknęłam i minimalnie się od niego odsunęłam. Zapach jego perfum sprawiał, że kręciło mi się w głowie.  
 (ZMIANA POV.)
-rozczarowujesz mnie Granger. - powiedziałem na pozór spokojnie i założyłem jej za ucho jeden irytująco spadający na czoło kosmyk kręconych włosów. Cholera jasna! Do dzisiaj nie wiem czemu to zrobiłem. Po prostu moje ręce same się tym zajęły, całkowicie olewając zdanie mózgu. Starałam się nie dać po sobie poznać, że sam jestem zmieszany swoim zachowaniem więc minąłem ją i wyszedłem z salonu. Może myślała, że to jakaś prowokacja z mojej strony? Miałem taką nadzieję.
W sypialni od razu rzuciłem się na swoje łóżko i nie mogłem przestać wściekać się na tą okropną Gryfonkę. Z jednej strony naprawdę jej nie cierpiałem, a z drugiej było w niej coś dziwnego. Coś, co mówiło mi, że mimo jej obrzydliwej krwi może być coś co mamy takie samo…wróć! PODOBNE.
                                                           ____
Weszłam do pokoju całego pogrążonego w półmroku. Przez smugę światła, która wpadała przez uchylone drzwi zauważyłam tylko kontury postaci leżącej na poduszkach.
-cze…cześć - wychrypiał głos.
-cześć, jak się czujesz? - spytałam dosyć lekkim tonem jak na czasy, w których żyliśmy.
-bywało lepiej, ale bez…c…ciebie by mnie tu nie..by…ło, mam u cie…bie dług życia…
-lumos - szepnęłam i promyk z różdżki oświetlił twarz mojego rozmówcy. Miał ostre, arystokratyczne rysy, czarne włosy i prawdopodobnie również oczy.
-czemu m…mi się tak przyglądasz?- szepnął.
-nie wiem - zmieszałam się i cofnęłam do tyłu. Cienie powodowane przez światło mojej różdżki zdawały się poruszać po ścianach i groźnie na mnie spoglądać. Tak, wiem wtedy chyba popadałam już w lekką paranoje.
-czas na zmianę opatrunków- próbowałam brzmieć twardo, ale obawiam się, że mi nie wyszło. Oblicze chłopaka rozjaśnił delikatny uśmiech.
-jasne, rób c…co musisz- powiedział i spróbował się podnieść co poskutkowało natychmiastowym opadnięciem na poduszki. Coraz lepiej szło mu mówienie, dzięki eliksirom rozluźniającym klątwa paraliżująca, która była jedną z wielu którymi oberwał powoli znikała.
Podeszłam do niego i w milczeniu zaczęłam ponownie odkażać rany i wcierać w nie lecznicze zioła, a także zmieniać opatrunki. Na koniec usiałam odmierzyć też dokładną ilość eliksirów regenerujących i przeciwbólowych do wypicia.
-dzięki - mruknął Ślizgon i zamknął oczy. Myślałam, że zapadł w sen dlatego szybko zebrałam pozostałe rzeczy i skierowałam się do wyjścia.
-n…nie wiem czy to odpowie…dni czas, ale jestem Theodor - szepnął, a ja zastygłam. Kolejna osoba, która była dla mnie podejrzanie miła. Wróć. Druga.
-Hermiona… czemu jesteś taki miły? - odparłam odwracając się w jego stronę. Zauważyłam zdziwienie malujące się na jego twarzy.
-bo…bo uratowałaś mi życie - powiedział. No tak, to było do przewidzenia. Masz interes - jesteś miły. Cóż.
Prychnęłam cicho pod nosem i ponownie odwróciłam się do wyjścia. Nie ukrywam, że jego słowa trochę mnie ubodły.
-pójdę już - mruknęłam i przeszłam pozostałą mi do drzwi drogę.
Gdy wyszłam na korytarz poczułam ulgę. Nott mnie przytłaczał, roztaczał wokół siebie specyficzną aurę, a jego ostatnie słowa minimalnie mnie zraniły. Nie wiem czemu, bo przecież w ogóle go nie znałam. Dla szlamy bezinteresownie przecież nie można być uprzejmym.
Postanowiłam sprawdzić co u Terrence’a więc cicho zapukałam do drzwi, a gdy usłyszałam ciche zaproszenie od razu weszłam.
-cześć - powiedziałam mrużąc oczy od światła. Ten pokój w odróżnieniu od poprzedniego, z którego przed chwilą wyszłam cały zalany był promieniami wschodzącego słońca.
-cześć! - odparł siedzący na łóżku Terrence i odłożył czytaną przez siebie książkę - wyglądasz na smutną, wszystko dobrze?
Nawet jeśli to nie było szczere to poczułam się odrobinę lepiej, że kogoś w tym gigantycznym „domu” może to interesować. Poczułam kolejną, nagłą falę tęsknoty za Harry’m, Ron’em i Ginny.
-tak, jasne - odparłam siląc się na uśmiech.
-kłamiesz - Terrence zmarszczył lekko brwi - jeśli nie chcesz nie musisz nic mówić, bo przecież się nie znamy. - dodał po chwili na co ja obdarzyłam go wdzięcznym spojrzeniem.
-przyszłam sprawdzić co u ciebie i zmienić ci opatrunki - powiedziałam i podeszłam do niego.
u mnie wszystko dobrze, a dzięki tobie! - powiedział radośnie i zerwał się z łóżka, na które od razu zmieszany opadł.
więcej tego nie próbuj! Twój organizm nadal jest osłabiony, a do pełni sił jeszcze daleka droga!
Oh, jesteś jak moja mama! - dodał na co obydwoje się uśmiechnęliśmy.
Masz coś teraz do roboty? - spytał unosząc brew.
Właściwie to nie - odparłam mierząc go rozbawionym spojrzeniem.
Zostaniesz ze mną? - spytał robiąc błagalną minę.
Jeśli tego chcesz, to z chęcią - powiedziałam ze śmiechem.
Ślizgon wskazał mi ręką fotel.
czytasz Historię Hogwartu!? - wykrzyknęłam, gdy zauważyłam tytuł książki leżącej obok niego na jego łóżku. - przepraszam - dodałam po chwili lekko zbita z tropu.
Nie masz za co.
Po prostu nie mogę uwierzyć, że ktoś w ogóle to czyta! To moja ulubiona książka…
Ja mam do niej duży sentyment, a poza tym też bardzo ją lubię. Powiedz mi, czemu ja cię wcześniej nie poznałem?
Nie wiem, ale myślę, że przez tą wielką wojnę między Gryffindorem, a Slytherinem, chociaż też nigdy nie widziałam cię w bandzie Malfoy’a.
Bo ja nigdy nie wdawałem się w te żałosne kłótnie, Draco to świetny kumpel, ale jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do tych waszych wojen, które zawsze toczyliście.
Oh, głupio się teraz czuję- powiedziałam rumieniąc się lekko. Wiem, że była to reakcja na poziomie 11/12 latki, ale nic nie mogłam na to poradzić.
Rozumiem, to jeśli mogę wiedzieć, ale jak to się stało, że jesteś tu razem z Draco?
Proponuję pominąć fragment, w którym opowiadałam Terrence’owi jak to wszystko się zaczęło.
-jesteś świetną osobą, żałuję, że nie poznałem cię wcześniej, ale to wszystko przez te cholerne kłótnie między naszymi domami i uprzedzenia większości Ślizgonów do czarodziejów mugolskiego pochodzenia, bo tak naprawdę, gdyby to wyeliminować być może nawet nie byłoby teraz tej całej wojny, którą tak zaciekle toczy Czarny Pan!
-też tak uważam, ale jak to się stało, że Ten- Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zrobił wam takie coś?- spytałam i dopiero po chwili zorientowałam się co właśnie powiedziałam. Kompletnie się zapominałam w towarzystwie Terrence’a - przepraszam, nie chciałam wyjść na wścibską.
-wcale na taką nie wyszłaś, po prostu Nott jest prawdopodobnie najlepszym medykiem wśród Śmierciożerców więc, gdy Czarny Pan poprosił go o uleczenie Bellatrix po tym co zrobiła pewnej mugolce na oczach Theo ten odmówił. Czarny Pan się wściekł i tak go urządził, a oberwało się przy okazji również i mnie. Nie zabił Nott’a tylko dlatego, że był najlepszym uzdrowicielem. Potem było coraz gorzej. Theodor się buntował, a Wiadomo- Kto go tego nie toleruje więc go torturował, aż w końcu doprowadził do takiego stanu. Uciekliśmy ze strachu, ale tylko dzięki przypadkowi… - opowiadał Terrence, ale wtedy przerwał i jakby się zamyślił. - wybacz, ciężko mi do tego wracać…
-nie musisz opowiadać jeśli nie chcesz!- zaprotestowałam, ale on tylko pokręcił przecząco głową.
-ale ja chcę. W każdym razie uciekliśmy i pierwszym miejscem, które przyszło mi do głowy było właśnie to. Być może dlatego, że gdy byliśmy młodsi Draco zabierał nas tu razem z Zabini’m, Crabb’em, Goyle’m i Flint’em, i to właśnie jest kolejną rzeczą, do której mam sentyment. Cóż, jak widać chyba do zbyt wielu rzeczy i miejsc mam sentyment. - mruknął i spojrzał na grube tomiszcze nadal leżące mu na kolanach - Prawdopodobnie pokonaliśmy zaklęcia tylko dlatego, że Malfoy kiedyś udzielił nam tu wstępu… to bardziej skomplikowane, ale gdy tak myślę, to nie mogę uwierzyć, że w końcu udało mi się uwolnić, bo inaczej prawdopodobnie do końca życia służyłbym Czarnemu Panu tylko przez strach przed śmiercią.
-to…
-okropne?
-straszne.
                                                ———————————————————-
Mijały dni, które w większości spędzałam na rozmowach z Terrencem, który powoli stawał się dla mnie kimś w rodzaju kolegi? Jak to się mówiło? Kumplem? Mój kolega, bo chyba mogę go już tak nazywać, stawał mi się naprawdę bliski, był można powiedzieć, że odskocznią od chamskich i bezczelnych zachowań Malfoy’a, których chciałam uniknąć najbardziej jak się dało. Ja wręcz uciekałam od niego. Miałam naprawdę dość. Nie chciałam kontaktu z blond-włosym arystokratą, chociaż wiedziałam, że mieszkając pod jednym dachem jest to zwyczajnie niemożliwe. Znowu byliśmy na etapie wzajemnej nienawiści, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Z Terrencem na szczęście było inaczej. Pomagał mi psychicznie. W pewnym sensie był też bezpieczną ostoją, w której mogłam odpocząć od Malfoy’a.
Dni mijały niezwykle wolno, całe poprzecinane na zmianę: infantylnymi kłótniami z Draco i ciekawymi pogawędkami z Terrencem. W międzyczasie przez przypadek dowiedziałam się również co przydarzyło mi się w „norze” i dlaczego straciłam wtedy przytomność, a potem jeszcze przez długi czas czułam się tak bardzo osłabiona. Prawda mną wstrząsnęła. Zdecydowałam się na razie odłożyć badania nad antidotum jadu. Zbyt się bałam o swoje zdrowie. Za drugim razem nie będę już mieć takiego szczęścia.
I tak, nadszedł czas, gdy zaczynacie się dziwić, gdzie w tym wszystkim jest Theodor Nott?
Otóż on również znalazł tu swoje miejsce. Powoli wracał do zdrowia, ale niektóre urazy okazały się być trwalsze i głębsze niż mi się wcześniej zdawało. Przychodziłam do niego przynajmniej dwa razy dziennie i każdego dnia miałam wrażenie, że robi się coraz bardziej tajemniczy i zamknięty w sobie, ale mimo tego nigdy nie pozostał nieuprzejmy i nigdy w żaden sposób mnie nie obraził. Czasami, późnymi wieczorami słyszałam jak z jego pokoju dobiegają szepty Draco. Spróbowałam nawet spytać o to Terrence’a, ale on nic o tym nie wiedział, wydawał się być wręcz całkowicie poza tym. Ani razu nie odwiedził Nott’a, a z samym Malfoy’em rozmawiał tylko bardzo lakonicznie podczas wspólnych posiłków. Też był zamknięty w sobie, ale w trochę innym sensie niż Theodor. Dziwiło mnie, że tak odciął się od Theodora i nie dogadywał się zbyt dobrze z Draco.
-Granger! - wrzasnął Malfoy, gdy przez nieuwagę na niego wpadłam, a książka, którą właśnie czytałam spadła mu na stopy - myślałem już, że wyrosłaś z tego durnego nawyku czytania książek zamiast patrzenia przed siebie!
-oh, wybacz Malfoy staram się tylko poszerzać swoją wiedzę, ale właściwie co ty możesz o tym wiedzieć, prawda?
Malfoy cicho przeklął pod nosem i zupełnie jak małe dziecko zacisnął dłonie w pięści.
-Burrengia! - mruknął i książka leżąca na ziemi stanęła w płomieniach. Zagotowało się we mnie, ale postanowiłam nie dać mu tej satysfakcji i tego nie pokazywać.
-zachowujesz się tak samo infantylnie jak zawsze- syknęłam i go wyminęłam zmierzając prosto do pokoju Theodora.
Teraz sami możecie zobaczyć na jakim poziomie były nasze „rozmowy”. Wszystko wróciło do normy z poprzednich lat.
-mogę? - spytałam zza uchylonych drzwi, a gdy usłyszałam ciche przyzwolenie od razu wślizgnęłam się do środka. W pokoju jak zwykle panował półmrok.
-jak się czujesz?
-cóż, całkiem, całkiem.
przyszłam zmienić opatrunki, to już ostatni raz. Jutro czeka nas tylko ich ściąganie, a teraz wypij to. Najgorsze masz już za sobą - powiedziałam i podałam mu mały flakonik wypełniony czerwonawym płynem.
-widzę, że zaprzyjaźniłaś się z Terrence’m.
-nie wiem, czy można to nazwać przyjaźnią - mruknęłam, a przez głowę przemknęli mi Harry, Ron i Ginny.
-rzeczywiście, ja nazwałbym to czymś więcej niż przyjaźnią - powiedział i potrząsnął czarną grzywką.
-skąd ci coś takiego w ogóle przyszło do głowy?
-mi nie, ale Draco tak.
-co? - spytałam niezbyt elokwentnie. W ogóle nie docierał do mnie sens wypowiedzianych przez niego słów.
-widzimy jak się na ciebie patrzy, a w dodatku z gęby wtedy ciurkiem leci mu ślina! - zaśmiał się bez krzty wesołości.
-co Malfoy’a to obchodzi!? Mogę robić co mi się podoba, a poza tym jakoś nigdy nie wspominał mi żeby w jakikolwiek sposób irytowało lub przeszkadzało mu nasze koleżeństwo z Terrence’m! - sapnęłam ledwo tłumiąc złość.
-koleżeństwo… - prychnął czarnowłosy Ślizgon i z powrotem opadł na ciemne poduszki. - Malfoy’a irytuje fakt, że jak to powiedział: „nie życzę sobie żeby ona plamiła krew Terrence’a w moim domu!”
-a ty widzę, że jesteś po jego stronie - powiedziałam nie mogąc powstrzymać wręcz słyszalnego rozczarowania rozbrzmiewającego w moim głosie.
-nie, ja nie jestem po żadnej stronie.
Gdzieś już to słyszałam. No tak, Malfoy tak powiedział, co prawda w innym kontekście, ale wbrew pozorom oba te zdania mogły mieć ze sobą wiele wspólnego.
-podświadomie już dawno wybrałeś stronę - mruknęłam i wyszłam z pokoju. Musiałam odetchnąć więc oparłam się o drzwi zza których dobiegały mnie przekleństwa pomieszane z „to nie tak”.
Jednak wszyscy Ślizgoni są tacy sami. No dobra, może prawie wszyscy.
                                               ——————————————————
O co jej chodzi?
O co jej chodzi?
O co jej chodzi?
Co mnie ominęło?
Nienormalna wariatka.
Dzisiaj minęły dwa tygodnie od kiedy się do mnie nie odzywa. Irytuje mnie to jeszcze bardziej niż te śmieszne kłótnie. Mnie się tak po prostu nie ignoruje! Ona sama pewnie w środku ledwie wytrzymuje nie zadawanie tylu pytań. Nienormalna. Dziwnie się czuje bez tych kłótni, a na dodatek do szału doprowadza mnie fakt, że od tak po prostu brudno-krwista ignoruje sobie mnie, kogoś znacznie ważniejszego i to o czystej krwi.
Dobry Boże, kimkolwiek jesteś dlaczego to co przed chwilą przeszło mi przez głowę musi tak żenująco brzmieć?
Nieważne.
Najważniejsze, że Theo już prawie wyzdrowiał. Z nim i Terrence’m damy sobie radę!
O, idą. Ała, co mnie tak kłuje w brzuchu? Irytuje mnie, że on w MOIM domu spoufala się z jej brudną krwią. Będę musiał z nim porozmawiać. Nie mam ochoty oglądać tej obrzydliwości i hańby jaką jest bycie tak blisko niej i właściwie to już prawie mieszanie krwi!
Dobry Boże, jak ja jej nienawidzę, denerwuje mnie każdą najmniejszą cząstką siebie.
-proszę, proszę. Kogo my tu mamy… - nie mogłem się powstrzymać od złośliwości.
-do rzeczy Malfoy.
-od kiedy się do mnie odzywasz, Granger? - skrzywiłem się, a ona tylko wywróciła oczami.
-razem z Terrence’m - zaczęła mówić i co chwila rzucała mu niepewne spojrzenia - zdecydowaliśmy, że skoro Theodor jest zdrowy, co oznacza, że wypełniłam swoją część umowy więc sama już mogę odejść, że Terrence zrobi to razem ze mną.
Naiwna.
Myślałem, że krew mnie zaleje. Dosłownie
-nie, Granger! Theo jeszcze nie jest do końca zdrowy!
-jest, nie ma już nawet najmniejszej ranki, samodzielnie chodzi i teraz to już kwestia kilku dni.
-Terrence? - jęknąłem czując się zdradzony.
-ja… ja jej nie zostawię! W dwójkę napewno będzie raźniej i bezpieczniej.
-od kiedy zrobiłeś się taki dobry? Znacie się zaledwie kilka tygodni! I nie zapominaj, że jej krew jest brudna! Narobi ci tylko kłopotów!  - wrzasnąłem już kompletnie nad sobą nie panując.
-Draco, myślę… myślę, że tobie i Theo będzie łatwiej ze względu na to, że macie właśnie tą cholerną czystą krew, a ja pomogę Her…
-o nie, Higgs, nie, nie, nie! Rozmawialiśmy już na ten temat! Granger nie może odejść przez to cholerne zaklęcie!
-zaraz, zaraz Malfoy! Obiecałeś!
-niczego ci nie obiecywałem, to była tylko luźna rozmowa - mruknąłem próbując grać na czas.
-mogę robić co mi się podoba! Nie zatrzymasz mnie tu - syknęła bezskutecznie próbując spojrzeć mi w oczy.
Postanowiłem lekko zmienić taktykę.
-gdzie się zatem wybieracie? - spytałem z przekąsem.
Granger rzuciła kolejne zaniepokojone spojrzenie Terrence’owi. Jakby conajmniej był jej jakimś prywatnym obrońcą, bohaterem, a w rzeczywistości był taki sam jak ja i Nott… też nie raz zabijał na rozkazy. Bez mrugnięcia okiem torturował, a może i gwałcił? Szkoda, że ona o tym nie wiedziała. Przy niej nagle stał się taki dobry. Żałosne.
-do Londynu - odparł Terrence, a we mnie znowu się zagotowało. Myśli kłębiły mi się w głowie, a ja cały czas miałem wrażenie, że jest ich już tak dużo, że są widoczne.
-do Londynu?! GRANGER! Czemu musisz być tak ograniczona!
-stamtąd łatwiej będzie mi namierzyć zakon i jeśli „ograniczeniem” nazywasz troskę o przyjaciół, to mogę ci tylko współczuć. Ty nie wiesz co to przyjaźń i miłość, bo jakbyś wiedział nie zachowywałbyś się jak skończony egoista i już dawno pozwolił mi odejść!
-jak zamierzasz ich namierzyć? - prychnąłem - skoro Czarny Pan ze swoją armią nie zdołali?
-…tylko, że oni nie byli mile widzianymi gośćmi, a ja tak!
-chodź Theo, nie będziemy na nich tracić czasu - rzuciłem ostatnie rozczarowane spojrzenie Terrence’owi i odszedłem mając nadzieję, że Theodor zrobił to samo.
Nie chciałem patrzeć na Granger. Przez nią oboje zginiemy! Czemu musiała być tak nieprawdopodobnie wręcz naiwna? Zresztą niech sobie nawet będzie, ale bez ryzykowania mojego życia! Powinna być mi wdzięczna za to, że tyle razy uratowałem jej dupę i dałem dach nad głową! Niewdzięczna szlama! Merlinie, jak ja jej nienawidzę! Chociaż… nie. Sam już nie wiem, ale być może Terrence’a nie cierpię jeszcze bardziej! Pieprzony zdrajca! Dlaczego w moim domu musi być z nią tak blisko! Wolałbym żeby nie plamił tu krwi! Niech jej nie dotyka, albo lepiej… niech się do niej w ogóle nie zbliża!
Otrząsnąłem się z tego zamyślenia orientując się, że jestem w bibliotece. Westchnąłem i podszedłem do najbliższego fotela obok którego stał stoliczek z karafką napełnioną Whiskey. O tak, tego mi było trzeba. Usiadłem w fotelu i zamknąłem oczy starając się nie myśleć. Prawie podskoczyłem, gdy ktoś nagle wszedł do środka gwałtownie trzaskając drzwiami.
głośniej się nie dało? - warknąłem zirytowany bezmyślnym zachowaniem mojego przyjaciela.
dało, ale nie chciałem cię budzić - uśmiechnął się złośliwie. Przewróciłem oczami.
- Co chcesz?
- Właściwie to nie wiem od czego zacząć…
Parsknąłem z tej ironii.
- świat się kończy, jeśli Theodor Nott nie wie co ma powiedzieć.
- daruj sobie. Ja doskonale wiem, co mam powiedzieć, po prostu szukam odpowiednich słów żeby cię nie urazić.
Poziom mojej irytacji gwałtownie wzrósł.
- słucham więc.
- Mawiają, że jesteś mistrzem pozorów i skrywania emocji, a jednak tutaj miękniesz.
- Do rzeczy - warknąłem nawet nie siląc się na grzeczniejszy ton.
- Cóż, obydwoje doskonale wiemy, albo może ty nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale ja to widzę, że tu nie do końca chodzi o fakt, że kiedy Granger odejdzie, ty niby będziesz w niebezpieczeństwie i dlatego tak usilnie starasz się ją zatrzymać…
- Dosłownie zatkało mnie, ale też nie mogłem dłużej tego słuchać. Szklanka wypadła z mojej dłoni. - - Raptem, w ciągu jednego dnia stłukłem już kolejną szklankę. Co się ze mną dzieje?
- Radzę ci natychmiast to skończyć. Chodzi tylko i wyłącznie o to. Myślisz, że mógłbym, że… oh! - -- Obrzydliwe! - skrzywiłem się ostentacyjnie i nie odrywałem wzroku od podłogi. Słowa, które miał na myśli Nott nawet nie chciały mi przejść przez gardło.
- Spójrz mi w oczy Draco, nie uciekaj!
Wziąłem głęboki oddech i powoli oderwałem wzrok od posadzki.
- nigdy. Nigdy nie mógłbym zakochać się w szlamie.
- Ale za to dosyć ładnej.
- Jest dużo ładniejszych od niej czysto-krwistych dziewczyn! Ona jest całkowicie przeciętna, a poza tym ledwo ją znam!
- Nie przesadzaj, spędziliście już ze sobą trochę czasu!
- Polegającego głównie na wzajemnym ratowaniu sobie życia, ucieczkach i kłótniach! - wrzasnąłem łapiąc się za włosy. Dopiero po chwili przez myśl przeszło mi, że to mogło zabrzmieć lekko dwuznacznie - to nie znaczy, że chciałbym coś innego.
- A to wszystko może coś znaczyć… - zaczął, ale po chwili nagle zmienił zdanie - dobra, może rzeczywiście masz rację, przepraszam - mruknął lekko strapiony Theodor. Coś mi tu nie pasowało, za szybko się poddał.
- Po prostu dobrze było, gdy była blisko. Zawsze się do czegoś przydawała - przyznałem niechętnie.
- Czyli przyznajesz, że NIE była kulą u nogi, jak to miałeś w zwyczaju mówić?
- Sam nie wiem! Przez to jej gadulstwo może i była! Głównie chodziło o to, że póki nie jest daleko jestem bezpieczny i wy również.
- Jak zwykle egoistyczny Draco Malfoy.
- Czego się spodziewałeś, doskonale wiesz w jakich czasach żyjemy, Nott.
- Ale czy to od razu musi oznaczać, że wydałbyś swoich przyjaciół na pewną śmierć?
nie, w ogóle czemu tak pomyślałeś? - powiedziałem mocno wstrząśnięty poważnym tonem mojego przyjaciela jak i samą sugestią.
 - Niewiem - mruknął i potrząsnął głową, a czarna grzywka opadła mu na czoło.
- Niech Granger robi co chce! Nic mnie ona nie obchodzi! Byle by tylko nie mieszała krwi w moim domu!
- Nie zachowuj się jak dziecko, Draco.
- Mam plan, który może się udać. Czytałem ostatnio w pewnej księdze o dodatkowych właściwościach kamieni księżycowych zmieszanych z sierścią wilkołaka. Podobno mogą one ukryć twoje istnienie, sprawiając, że dla wszelkich zaklęć i tym podobnym pozostaniesz niewidocznym, chociaż oczywiście musi być haczyk. Najdłuższe testowane działanie tych dwóch składników to miesiąc. Po miesiącu prawdopodobnie „czar” pryska.
- A jeśli zastosowalibyśmy większe proporcje?
- nie wiem co by się stało, może nie bez powodu wiadomo, że tylko miesiąc można pozostać niewykrywalnym.
- Dobre i to, przyda nam się każdy dodatkowy czas. Czyli wystarczy tylko zmieszać to ze sobą i zjeść, czy jak?
- Nie, matole! Musisz to wszystko przygotować jak do normalnego eliksiru, a potem tylko wrzucasz do wody i tyle… chyba.
- I kto tu jest matołem!
- Ja przynajmniej podałem jakąś alternatywę!
- Ale nie dość, że niepewną i mocno ryzykowną to jeszcze niewiadomo jakie będą jej skutki uboczne.
- Może nie będzie żadnych? - spytałem pewnie nieco zbyt optymistycznie do mojej własnej miny.
-To nie czas i miejsce na żarty, zacznij się w końcu zachowywać adekwatnie do sytuacji - Theodor rzucił mi tylko rozczarowane spojrzenie.
- zgaduję, że sierść wilkołaka znajdziemy tylko na Śmiertelnym Nokturnie?
- A gdzie? W miodowym królestwie? Myśl trochę, nigdzie indzie nie sprzedają czegoś takiego, bo i po -co? Z resztą to chyba nawet jest zakazany składnik.
-Obaj jesteśmy poszukiwani, ciekawe jak zamierzamy się tam dostać! Za nasze głowy napewno jest już wysoka nagroda!
- Szczególnie za moją - mruknąłem z przekąsem - ale mam plan.
- Jaki znowu? - prychnął Nott uśmiechając się lekceważąco.
- Eliksir wielosokowy!
- Nie mówisz poważnie, chociaż właściwie to mogłem się tego spodziewać!
- Czemu niby nie? To jaki masz inny pomysł?
- Po prostu mam złe przeczucia!
- Ja też.

                                                                    **************

Cześć, rozdziały planuję teraz publikować co ok. 3 tygodnie ze względu na mniejszą ilość czasu. Jak Wam się podoba? Jakieś uwagi? Czekam na Waszą opinię.

Do następnego,
Incendia

środa, 11 września 2019

Rozdział 6 Goście



Obudziłem się rano niespotykanie spokojny i przez pierwsze kilka minut w ogóle nie odczuwałem zmartwień. Obróciłem głowę w bok i zobaczyłem puste miejsce. No, tak… oczywistym był fakt, że to co miało miejsce dzisiejszej nocy nigdy nie powinno mieć miejsca i moja już w tym głowa. Poczułem nagły przypływ złości na siebie i na nią też, co doskonale wiedziałem, że było całkowicie nieuzasadnione. Chciała mi pomóc, a to moja wina, że pozwoliłem sobie na taką słabość akurat przy niej. Skończony idiota! Przez chwilę myślałem nad Oblivate, które rzuciłbym najpierw na nią, a potem również na siebie, ale o z grozo! Nie dostrzegłem nigdzie swojej różdżki. Pewnie musiała ją ukryć w obawie, że znowu zrobię coś jej zdaniem głupiego.
Nie dawał mi spokoju również fakt, że była to pierwsza noc od bardzo dawna podczas, której nie miałem albo przynajmniej nie pamiętałem żebym miał jakiekolwiek koszmary, a co gorsza przez chwilę poczułem jakąś namiastkę bezpieczeństwa. Przy szlamie! To niedopuszczalne. To, że przez jakiś czas (czyt. Niewiadomo ile) jesteśmy na siebie skazani  to nie znaczy, że od razu musimy zachowywać się jak… nawet nie chcę o tym myśleć!
Jak mogłem sobie na coś takiego pozwolić?! Gdyby dowiedział się o tym ktokolwiek z mojego środowiska byłbym już skończony… chociaż właściwie to już jestem. Irytowało mnie to, że wtedy kompletnie nic mnie nie obchodziło, chciałem tylko jej dotknąć i poczuć spokój. Boże, to naprawdę źle brzmi. W końcu nic dziwnego, to przecież szlama, której na dodatek w ogóle nie znam. Wcześniej nigdy w życiu nie przyszłoby mi nawet do głowy, że osoba, która mnie przytuli i którą co najgorsze ja sam przytulę będzie szlamowata, kujonka Hermiona Granger. To niedorzeczne.
Nie. To wręcz nie do zniesienia, bo co z tego, że teraz czułem do siebie obrzydzenie skoro w głębi doskonale wiedziałem, że tego nie żałuję i jak bardzo wtedy tego potrzebowałem. To naprawdę absurdalne. Ciekawe jakby to się potoczyło, gdyby na jej miejscu wtedy była jakaś inna dziewczyna na przykład czystej krwi!
W końcu doszedłem do wniosku, że nie mogę o tym myśleć i ze wszystkich sił muszę spróbować o tym zapomnieć.
-Robak! – wezwałem skrzata, który natychmiast się ukłonił. – przygotuj śniadanie do jadalni, gdzieś na za godzinę – dodałem kompletnie nie wiedząc, która właściwie była godzina.
-oczywiście, mój panie, czy mogę już odejść? – zapytał ze wzrokiem wbitym w podłogę.
-tak, znikaj już. – mruknąłem i starając się nie patrzeć na puste miejsce na łóżku od razu poszedłem do łazienki, w której postanowiłem odbyć długą kąpiel, która miała za zadanie zmyć ze mnie cały zapach tej nieznośnej Gryfonki, a no i… szlam. Zastanawiałem się tylko, czy spała tu przez całą noc, czy gdy zasnąłem wróciła do siebie. Oby to była ta druga opcja. Oby.

                                                                 ***
Obudziłam się z myślą, że w końcu postąpiłam dobrze. Pomogłam mu, a potem odeszłam, gdy był ku temu czas. Zrobiłam coś dobrego.
Irytował mnie jednak fakt, że przebywałam tu w stu procentach na łasce Malfoy’a. Nigdy nie lubiłam nadużywać gościnności, nawet bywając w wakacje w Norze, a co dopiero mieszkając pod jednym dachem z Nim! Poczułam jak mój humor gwałtownie się pogarsza, a poziom frustracji wzrasta. Jedyna rzecz, która mnie w jakimś stopniu cieszyła to fakt, że Malfoy obiecał pomoc mi w odnalezieniu przyjaciół. Ta myśl napawała mnie jako takim optymizmem.
Weszłam do „swojego” pokoju z postanowieniem wzięcia długiej kąpieli więc od razu skierowałam się do łazienki. Siedziałam w wannie aż za długo, bo prawie usnęłam. Zdziwiło mnie to dlatego, że przecież dopiero niedawno wstałam, ale jak widać zmęczenie psychiczne potrafiło mocno dać w kość.
Podeszłam do swojego odzyskanego kufra, (ciekawe czy Malfoy już zauważył, że zabrałam swoje rzeczy.) i zaczęłam szukać czegoś do ubrania. W końcu zdecydowałam się na czarne jeansy i trampki, a do tego zwykły szary t-shirt i moją starą, wysłużoną kurtkę motocyklową. Włosy spięłam w niedbały kok, który nieskromnie mówiąc nawet mi pasował  i nawet nie wysiliłam się na nałożenie na usta choćby pomadki, a tym bardziej jakikolwiek makijaż, bo i po co? Dlatego wciąż dziwiło mnie, że dwa dni temu chciało mi się to robić.
Nie wiedziałam właściwie co mogłabym robić. Miałam zejść na dół? Zostać tu? Nie. Nie mogę siedzieć bezczynnie. Nienawidziłam tego!
Zdecydowałam zejść na parter. Najpierw sprawdziłam salon, który okazał się być pusty. Następnym pomieszczeniem na dole była kuchnia, w której uwijał się „Robak” więc spytałam czy nie potrzebuje pomocy, co on uznał za „delikatne” pospieszanie go i sam zaczął się karać za to, że jego zdaniem jest „taki wolny”. Ledwo udało mi się go powstrzymać od zrobienia sobie poważniejszej krzywdy. Biedny skrzat. Chciałam go spytać gdzie właściwie jesteśmy, bo nadal nie byłam pewna i gdzie może być teraz Malfoy, ale nie był w nastroju do rozmowy. Kolejne drzwi po kuchni okazały się być wejściem do wielkiej jadalni, której jedynymi meblami był stół i kilkanaście krzeseł idealnie do niego przysuniętych. Znowu zauważyłam, że wszystkie obrazy są przysłonięte, tak samo jak w salonie.
Coś mi mówiło, że powinnam tu zaczekać na arystokratę, ale nie byłabym sobą gdybym to zrobiła dlatego, że na parterze zostało mi jeszcze jedno pomieszczenie do „odkrycia”. Pociągnęłam za klamkę ostatnich drzwi, które okazały się być zamknięte czym jeszcze bardziej zmotywowały mnie do poznania wnętrza pomieszczenia, które się za nimi kryło.
-alohomora – szepnęłam mając nadzieje, że Malfoy od razu nie zostanie powiadomiony o użyciu magii przeze mnie. Oczywiście było absurdalną myślą z mojej strony. Ku mojemu zdziwieniu drzwi nadal pozostały zamknięte. To tylko potęgowało moją ciekawość. Co mogło być za nimi, że było tak strzeżone? Skarbiec? Nie, na pewno nie. Po pierwsze Malfoy’owie trzymali swoją fortunę w Gringottcie, a po drugie to i tak nawet nie była ich główna posiadłość, którą w zeszłym roku miałam nieprzyjemność odwiedzić razem z Harry’m  i Ron’em. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tych chwil i odruchowo naciągnęłam rękaw kurtki na nadgarstek.
Jedyne zaklęcie mocniejsze od Alohomory, które w tej chwili przychodziło mi na myśl to Sesam Materio, które spowodowało zniknięcie całych drzwi. Szybko przeszłam przez próg i kolejnym dość skomplikowanym zaklęciem przywróciłam drzwi na swoje miejsce. Zapanowały egipskie ciemności.
-lumos maxima – szepnęłam.
Znajdowałam się na szczycie kamiennych schodów. To ewidentnie było zejście do jakiejś piwnicy. Przełknęłam głośno ślinę i z wyciągniętą przed siebie różdżką zaczęłam schodzić w dół po mocno nadszarpniętych zębem czasu schodach. Moim przewodnikiem automatycznie stała się bladoniebieska kula światła.                                                              
                                                            *********

Dzięki wszystkim zaklęciom ochronnym od razu wyczuwałem, gdy ktoś używał na terenie posiadłości zaawansowanej magii. No tak, Granger. A czego innego można było się spodziewać? Jednak lekko mnie to zaniepokoiło. A co jeśli to nie ona, tylko ktoś wdarł się do środka? A może próbowała uciec? Jeśli tak to była jeszcze większą idiotką, niż tą za jaką ją uważałem. Pospiesznie opuściłem przyjemnie ciepłą wodę i po niecałej minucie, wysuszony zaklęciem wyszedłem z łazienki od razu idąc do garderoby. Ubrałem się jak zwykle: czarne buty, spodnie i koszula. Jak na złość oczywiście miałem problem z dopięciem mankietów dlatego prawie od razu dałem sobie z nimi spokój. Z każdą minutą moje złe przeczucia wzrastały.
Czy cholerna Granger naprawdę musiała cały czas ściągać na siebie kłopoty?
Doskonale pamiętam, że mrucząc przekleństwa wyszedłem ze swoich komnat w pośpiechu zabierając swoją różdżkę. Niestety magia nie pokazywała gdzie dokładnie była osoba jej używająca więc swoje poszukiwania zacząłem od jej komnat, które okazały się być puste. Czułem, że była gdzieś na dole dlatego obojętnie minąłem szereg drzwi prowadzących do pustych sypialni na piętrze i od razu zszedłem na dół. Sprawdziłem salon i kuchnię, w której Robak powiedział mi, że była u niego dwadzieścia minut temu i pytała o śniadanie, czyli można z tego wnioskować, że chęć ucieczki raczej odpadała.
Do przewidzenia było, że w jadalni jej nie zastanę, a więc częściowo moje obawy już się sprawdziły: była w lochach. Tylko jakim cudem się tam dostała? Drzwi były mocno zabezpieczone. Od razu poczułem, że coś nie gra, gdy tylko zbliżyłem się do drzwi, które jak widać sama za pomocą magii „wymieniła”. Otworzyłem je i od razu dopadł mnie zapach kurzu i lekkiej stęchlizny.
-lumos – mruknąłem i ruszyłem w dół. Nie wiedziałem co tam zastanę, ale po latach morderczych treningów w Malfoy Manor raczej nic by mnie nie zaskoczyło.
Zszedłem na dół i od razu zastałem Granger odwróconą do mnie tyłem, a przed nią unosiła się niebieskawa sylwetka Potter’a. Co oni do licha robili w moich lochach? Nie mogli sobie znaleźć innego miejsca na pogawędkę? Znaczy fizycznie Potter’a na szczęście tu nie było, ale liczył się sam fakt.
-oh…- ewidentnie się zmieszał, gdy mnie dostrzegł.
-dzień dobry, Potter – warknąłem na co Granger od razu się odwróciła. W półmroku prawie w ogóle nie widziałem jej twarzy na dodatek w większości przysłoniętej przez uciekające z jej „fryzury” kosmyki włosów.
-witaj Malfoy- odparł spięty.
-ale jak to możliwe, nadal nie wiecie gdzie są?
-niestety. To już dwa tygodnie, a ja czuję jakbym nie widział ich od miesięcy!
-Jak sobie radzicie?
-jest dobrze.
-Harry, jestem twoją przyjaciółką, mów prawdę! – upomniała go Granger marszcząc brwi. Prychnąłem. Wielka przyjaźń polegająca na wzajemnym okłamywaniu się.
-nienawidzę narzekać, ale jest coraz gorzej. Kłótnie są coraz częstsze, czasem nawet McGonagall przestaje nad sobą panować, a z Ronem…- spojrzał na mnie wymownie.- czy on naprawdę musi tu być? – jęknął ze zrezygnowaniem.
-Malfoy…
-nie.
-MALFOY!
-nie.
-dobra zignorujmy go, jest nieznośny.
-z Ronem jest coraz gorzej od kiedy oberwał jakąś Czarno-magiczną klątwą.
-kiedy to się stało?
-trzy dni temu. O mało nas wszystkich nie złapali. Powoli kończą nam się miejsca do ukrywania, ale cieszę się przynajmniej, że ty jesteś bezpieczna.
-Harry, powiedz mi gdzie jesteście! Znajdę was!
-Hermiono, nie możesz. Teraz przynajmniej nie muszę się martwić o ciebie.
-ale za to ja umieram ze strachu o was! – powiedziała naburmuszona.
-oh, wzruszające – syknąłem nie mogąc się opanować ze śmiechu.
- milcz - wysyczała, a z jej oczu ział wielki smutek pomieszany z widocznym rozgoryczeniem.
-nigdy więcej nie mów do mnie w taki sposób – warknąłem, przypominając sobie, że podobne słowa powiedziałem dzisiejszej nocy.
-Harry, jak mogę wam pomóc? – spytała starając się mnie ignorować.
-Hermiono, o nas się nie martw, damy sobie jakoś radę. McGonagall z innymi… pozostałymi nauczycielami zapewniają nam ochronę, chociaż wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że ostateczna walka jest nieunikniona i nieuchronnie się zbliża.
-muszę być przy was. Harry! Gdzie jesteście? – naciskała.
-w jakiś lasach, na jednej z wysp. McGonagall mówi, że to jakieś trzysta kilometrów, na północ od Hogwartu. Jeśli wszystko pójdzie dobrze planujemy zostać tu jeszcze jakieś dwa, może trzy tygodnie. Jest tu wystarczająco zwierzyny żeby nikt nie był głodny, a miejsce wydaje się być tak odosobnione, że na razie powinniśmy być względnie bezpieczni, aczkolwiek nigdy nie wiadomo.
-w takim razie oczekuj mnie. Chyba zaczynam mieć plan. – mrugnęła do niego porozumiewawczo, co Potter odwzajemnił uśmiechem.
-Hermiono, mam nadzieję, że wiesz jak bardzo to niebezpieczne i bezsensowne, damy sobie radę, uwierz mi.
-o pierwszy raz mówisz z sensem Potter! – mruknąłem, ale niestety mnie usłyszeli.
-co?- spytali jednocześnie.
-jeśli Granger odejdzie to Namiar…
-zamknij się - uciszyła mnie – nie komplikuj sprawy.
-o co chodzi Hermio… - zaczął Złoty Chłopiec, ale nie zdążył bo zaczął się rozpływać.
-czekajcie na mnie! – krzyknęła tylko moja ulubiona szlama zanim całkowicie zniknął.
-co to ma znaczyć? Musiałaś schodzić aż tutaj żeby sobie poplotkować z Potter’em? – warknąłem mocno poirytowany na co ona fuknęła i obrażona minęła mnie bez słowa.
- nie waż się mnie ignorować! – krzyknąłem łapiąc ją za ramię. Roześmiała się szyderczo.
-ty robisz to cały czas! – krzyknęła z wyrzutem – kogo zamierzasz więzić, albo już więziłeś w tych lochach, co Malfoy?
- to na wypadek, gdybyś była niegrzeczna, a tak poza tym to nie twoja sprawa!
-czego innego mogłam się spodziewać po Śmierciożercy – zaczynała swoją durną paplaninę.
-Śmierciożercy, który uratował ci trzy razy życie, ty niewdzięczna szlamo! – syknąłem zły na samego siebie, że wcześniej ją ratowałem. Teraz było widać jak mi się odpłacała.
-ty…
-no, ja?
-ty morderco! – wrzasnęła mierząc palcem w jakieś kości w jednej z pustych cel. Miarka się przebrała. Przyciągnąłem ją do siebie i przyparłem do jednej z chłodnych, kamiennych ścian. Wbiłem jej różdżkę w gardło jednocześnie czując przenikliwe ciepło bijące od jej ciała.
-zabijesz mnie? Śmiało! – syknęła unikając mojego wzroku. Wiedziałem, że była to tylko marna prowokacja, ale i tak wyprowadziła mnie z równowagi jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było jeszcze możliwe.
-zamilcz nim będzie za późno – mruknąłem ostrzegawczym tonem.
-grozisz mi!? Jak ktoś taki jak ty może…
-dotykać szlamy?
Syknęła zaciskając ręce w pięści. Jej wściekłość podobnie jak moja sięgała wtedy zenitu.
-jakoś w nocy ci to nie przeszkadzało!- powiedziała, a przez jej oczy przemknęło zażenowanie.
-radzę ci o tym zapomnieć. To nic nie znaczyło!
-nie bądź śmieszny Malfoy, to akurat było oczywiste!
-dla ciebie jak widać nie i weź się w końcu w garść, bo nie rozumiem czemu wszystkie swoje frustracje wylewasz na mnie!
-frustracje?! Ty nic nie rozumiesz! Ciebie nie obchodzi nikt, nie masz przyjaciół którzy są dla ciebie jak rodzina!
-mam przyjaciół! Jak śmiesz ty obrzydliwa szlamo!
Miałem ochotę rzucić w nią jakimś zaklęciem niewybaczalnym. Naprawdę.
-mówisz o Crabbie, Goyle’u, Parkinson i Zabinim? To nie są prawdziwi przyjaciele i założę się o co chcesz, że sam doskonale o tym wiesz! Ty… ty po prostu nam zazdrościsz! – krzyknęła, a na jej obliczu widniało czyste zaskoczenie jakby właśnie uświadomiła sobie coś bardzo ważnego.
-nie mam czego, no chyba, że braku galeonów w skarbcu Weasley’ów…
-musisz być wyjątkowo biedny mentalnie, biedniejszy niż myślałam skoro interesują cię tylko pieniądze. Cholerny materialista!
-możesz chociaż raz się zamknąć? Bo jesteś jeszcze bardziej żałosna niż zwykle- powiedziałem siląc się na pozorny spokój.
-a ty możesz być chociaż raz odrobinę milszy?
-chyba sobie kpisz! Mogę być miły dziennie tylko dla jednej osoby, ale ty nie bierzesz udziału w losowaniu tego szczęśliwca.

                                                                     ***

Powoli wyłączałam się z jego monologu coraz bardziej pogrążając w niezbyt pozytywnych myślach, a kiedy już się „ocknęłam” zdążyłam wyłapać tylko: „kretynka” i „jestem zgubiony”.
-powtórz to wszystko jeszcze raz! – zażądałam obdarzając go złośliwym uśmiechem.
-czego szukałaś w lochach!?
-dowodów na to, że mogę ci zaufać i czy na pewno nie mordujesz tu ludzi za moimi plecami.
-i co znalazłaś?- spytał szyderczo wskazując dłonią na kości w jednej z cel - mięso było wyśmienite – oblizał się i prowokacyjnie uniósł brwi.
Miałam ochotę dać mu w twarz, a jedyną rzeczą, która go przed tym uchroniła była jego ręka, która natychmiast złapała mnie za nadgarstek.
-spróbuj to zrobić jeszcze raz, a pożałujesz- wysyczał mi do ucha na co zareagowałam podniesieniem brwi. Wyswobodziłam się z jego uścisku i bez słowa ruszyłam w kierunku schodów prowadzących na górę.
-Malfoy - powiedziałam, ale się nie odwróciłam - musimy wrócić do Londynu.
-nie - odparł krótko i mnie wyminął.
-ja wracam.
-jesteś tak ograniczona, że nie rozumiesz faktu, że właściwie nie z mojego wyboru zostałem w to wszystko wplątany przez co jestem uznawany za zdrajcę niewiele lepszego od ciebie? Czarny Pan nie ma litości i nie przebacza nawet najmniejszego przewinienia!
-w takim razie jeśli zerwiemy zaklęcie dowie się również o twoim miejscu pobytu?
-to trochę bardziej skomplikowane, ale ostatecznie tak. Granger, siedzimy w tym razem! Jeśli z twojej głupoty rozwiążemy zaklęcie to informacja o twoim miejscu pobytu o wiele szybciej trafi do Czarnego Pana od mojej ze względu na twoją brudną krew.
-to mój problem, zakon pomoże mi się ukryć, a ty mimo wszystko w dodatku mając więcej czasu również zdążysz to zrobić.
-jesteś pieprzoną egoistką!
-nie, po prostu staram się znaleźć racjonalne rozwiązanie!
-to nazywasz racjonalnym rozwiązaniem? W jakim ty świecie żyjesz?! Póki co jesteśmy bezpieczni i niczego nam nie brakuje, a ty chcesz to zniszczyć?! Przez ten twój durny Gryfoński upór i coś na kształt honoru obydwoje zginiemy. Na co wybacz, ale ci nie pozwolę!
-chodź ze mną. Załatwię to i tobie również Zakon pomoże - powiedziałam, a w reakcji na to Draco Malfoy parsknął śmiechem.
-jestem Śmierciożercą, dla takich jak ja nie ma litości. Wolę zginąć niż spoufalać się z Weasley’em i jemu podobnymi. Nie jestem dobry! Nie jestem po żadnej, cholernej stronie! Chcę tylko mieć święty spokój, a jeśli ty jesteś ceną, za którą go dostanę to cholera jasna niech cię nawet weźmie, ale pomożesz mi w tym! - wykrzyczał.
-jak zamierzasz to osiągnąć?
-nie wiem.
-jesteś egoistą i tchórzem. Wstyd mi za ciebie.
Powiedziałam to, a w jego oczach zapaliły się iskierki furii, jednak zdążył zrobić tylko jeden, malutki krok w moją stronę, gdy za nami rozległo się ciche pyknięcie. W tej samej sekundzie odwróciliśmy się do tyłu wyciągając różdżki przed siebie. Na końcu lochów leżał cały zakrwawiony chłopak, a obok niego klęczał drugi, będący w nieco lepszym stanie.
-Nott! Higgs! - wrzasnął Malfoy i rzucił się w ich stronę. - co ci się stało? Jak tu się dostaliście? Granger! Szybko, pomóż mi! Robak! - wyrzucał z siebie słowa z szybkością podobną do jakiegoś mugolskiego karabinu maszynowego.
Szybko do nich podbiegłam, nie zwracając uwagi na Malfoy’a, który właśnie wydawał jakieś polecenia skrzatowi.
-Herm…iona Grange…r. M…miło mi ci…ę po…po…znać - wykrztusił z siebie chłopak plując na wszystkie strony krwią. Kątem oka widziałam zszokowane spojrzenie Malfoy’a, który widocznie nie mógł uwierzyć, że jego kumpel pierwszy odezwał się do mnie i, że w ogóle był w stanie cokolwiek powiedzieć.
Robak powrócił niosąc całe naręcza bandaży i kilka różnych eliksirów i pudełeczek.
-potrzebujesz pomocy, jednak obawiam się, że klątwa, którą oberwałeś uniemożliwia nam ruszenie cię z miejsca, bo inaczej wywoła to krwotok wewnętrzny. Rzuciłam krótkie spojrzenie na jego prawie przezroczystą twarz i czarne, pozlepiane krwią włosy, a gdy prawie niezauważalnie kiwnął głową podwinęłam mu strzępy czarnej koszuli i zaczęłam rzucać po kolei wszystkie znane mi zaklęcia przeciwdziałające skutkom klątw czarnomagicznych, a także te zabliźniające rany i tamuje krwawienie. Gdy po około godzinie udało mi się przywrócić tego ledwo znanego mi Ślizgona do lepszego stanu niż krytyczny zajęłam się nastawianiem mu połamanych kości. Widziałam jak chłopak cały czas zagryza wargi żeby tylko nie krzyknąć z bólu, a z oczu co jakiś czas wypływają mu łzy. Na koniec podałam mu eliksir przeciwbólowo-regenerujący oraz usypiający dzięki któremu natychmiast zapadł w sen. Malfoy zajął się delikatnym przeniesieniem go do jednej z pustych komnat więc ja zostałam sam na sam z drugim chłopakiem.
-cześć - powiedział cicho i delikatnie się uśmiechnął co odwzajemniłam.
-masz złamaną rękę, pokaż mi ją - mruknęłam i podeszłam do Ślizgona, którego wcześniej znałam jedynie z widzenia. Ostrożnie klęknęłam obok niego i zaczęłam szeptać zaklęcia uzdrawiające i nastawiające chorą kończynę. Gdy skończyłam zorientowałam się, że przez klatkę piersiową chłopaka biegnie krwawy ślad.
-mogę?- spytałam cicho na co on tylko lekko się uśmiechnął i kiwnął głową.
Zaczęłam powoli rozpinać mu guziki szarej koszuli starając się nie myśleć jak to zapewne musi wyglądać z perspektywy osoby trzeciej. Okazało się, że jego stan był poważniejszy niż mi się wydawało, a rana głębsza niż myślałam, dlatego doprowadzenie jej do etapu, w którym sama naturalnie będzie mogła się zacząć się goić zajęło mi o wiele więcej czasu niż przypuszczałam, ale gdy skończyłam byłam zadowolona z efektów. Przy okazji uleczyłam mu też kilka mniejszych ranek i zadrapań, ale mimo tego Ślizgon ewidentnie był wyczerpany. Ja zresztą nie czułam się wcale lepiej. Nie wypoczęłam jeszcze całkowicie po tej tajemniczej utracie przytomności i taka ilość posłanych zaklęć mocno mnie zmęczyła.
-co wam się stało? - spytałam i ugryzłam się w język. Wiedziałam, że nie powinnam. Gdzie moje maniery?
- Czarny Pan omal nie zabił Theodora. Cudem uciekliśmy - szepnął i wzdrygnął się. W jego oczach malował się straszny smutek. Co się tam stało? Przecież obydwoje wrócili, w słabym stanie, ale w całości. Rzuciłam mu tylko współczujące spojrzenie i wstałam. Zaczęłam zbierać resztę magicznych przyborów, gdy on również zaczął się podnosić z chęcią pomocy.
-jesteś wykończony. Nie możesz! - powiedziałam, a on w reakcji na to tylko machnął ręką. Wyczarowałam magiczne nosze na które Ślizgon uparcie nie chciał wejść, a gdy już udało mi się go do tego przekonać całkowicie opadł z sił i zasnął. Magicznie transportowałam go na piętro na którym spotkałam Malfoy’a, który bez słowa pokazał mi ręką pokój graniczący ścianą z moim. Zdziwiło mnie to, ale zdecydowałam się nic nie odzywać.
Przy pomocy jednego zaklęcia umieściłam śpiącego chłopaka na łóżku. Strasznie mnie intrygował. Był taki uprzejmy, a przecież był też Ślizgonem co samo z siebie się wykluczało. Spojrzałam na jego bladą twarz, którą okalały przydługie kosmyki ciemnoblond włosów. Rzuciłam na niego specjalne zaklęcie czyszczące o nieco łagodniejszym działaniu od zwykłych i za pomocą magii transmutowałam jego zniszczone ubrania w nowe, wygodne.
Szybko go przykryłam i zaklęciem odesłałam pozostałe medyczne przybory, które były mi wcześniej potrzebne z powrotem do Robaka. Miałam już odchodzić, gdy na nadgarstku poczułam dotyk chłodnych palców.
-dziękuję - powiedział prawie niedosłyszalnie i zmierzył mnie ciepłym spojrzeniem swoich zielonych oczu.
Obdarzyłam go kolejnym uśmiechem i opuściłam pomieszczenie z myślą znalezienia Malfoy’a.

                          ———————————————————————————————

Rozdział 8 Dla tych którzy odeszli, odchodzą i odejdą

W myślach odhaczyłam ostatnią rzecz do zabrania i przy pomocy zaklęcia zmniejszyłam kufer do rozmiarów odpowiadających wielkościom naparstk...

Najpopularniejsze