wtorek, 15 października 2019

Rozdział 8 Dla tych którzy odeszli, odchodzą i odejdą


W myślach odhaczyłam ostatnią rzecz do zabrania i przy pomocy zaklęcia zmniejszyłam kufer do rozmiarów odpowiadających wielkościom naparstkowi. Spięłam włosy w kucyk. Ubrałam kurtkę, a do kieszeni wrzuciłam malutki kufer, który normalnie ważył zapewne więcej niż trzydzieści kilogramów. Uśmiechnęłam się pod nosem. To dzisiaj. Doskonale wiedziałam, że od mojej ostatniej rozmowy z Harry’m minął conajmniej miesiąc więc napewno nie ma ich już na tych wyspach. Musieli zmienić położenie, ale na szczęście ja wiedziałam jak ich odszukać.
Cieszyła mnie myśl o powrocie do Londynu mimo wojny i tego całego niebezpieczeństwa z tym związanego. Cieszył mnie również fakt, że nie będę tam sama, a z kimś, konkretniej z Terrence’m. Nie ufałam mu jeszcze całkowicie więc nie wiedział wszystkiego o moich planach, ale powoli starałam się przed nim otworzyć, tak jak on robił to przede mną. Problem stanowiło tylko to, że gdy się uśmiechał, charakterystycznie unosząc prawy kącik ust dosłownie zapominałam o wszystkim co wcześniej miałam powiedzieć. Nie zakochałam się, dobry Boże jeszcze tego by mi brakowało! Po prostu wprawiał mnie w dobry nastrój, może dlatego, że był jedyną osobą od bardzo dawna, która była dla mnie miła, a nie oschła i złośliwa? Ostatnio złapałam się nawet na tym, że mój mózg kompletnie już zignorował to, że on przecież też jest Ślizgonem. Wiedziałam, że nie powinnam go w ten sposób szufladkować, ale po tylu latach złych doświadczeń z przedstawicielami tego domu po prostu nie mogłam się powstrzymać i tego oduczyć. Niestety jednak chyba nie bez powodu został tam przydzielony. Cóż, ale i tak, jeśli ta „znajomość” to błąd, to chyba mogę je popełniać przez całe życie.
Boże, przepraszam. Brzmię tu jak jakaś rozanielona trzynastolatka, której cząstkę być może wciąż gdzieś w głębi duszy posiadałam.
Wiem, panuje wojna, ludzie umierają, być może ja też umrę dlatego póki co staram się nie żałować tego co się stało. Będę się tym zajmować, gdy to wszystko już minie, a właściwie to jeśli minie. Wojna zmienia ludzi, wyniszcza, zabija i torturuje. Dla mnie chyba też nie jest zbyt łaskawa, ale jak na razie jestem tu, być może nawet stałam się pesymistką, ale najważniejsze, że jestem.
                                                         ……………….
- mogę wejść?
- Jasne, panno Granger - usłyszałam zza drzwi żartobliwą odpowiedź Terrence’a.
-  gotowa?
- Oczywiście! Wzięłam też trochę opatrunków…
- Malfoy wie?
- nie, przecież nie dałby mi ich, ale spokojnie napewno nie zauważy malutkiego ubytku w jego ogromnym magazynku - mruknęłam niepewnie mierząc go spojrzeniem na co on tylko obdarzył mnie lekkim półuśmiechem.
Obserwowałam jego ruchy z zaciekawieniem. Zachichotałam, gdy bezskutecznie próbował przygładzić sterczące kosmyki ciemno-blond włosów. W odpowiedzi zmierzył mnie „groźnym” spojrzeniem.
- twoje włosy wcale nie są lepsze! - mruknął nie przestając próbować doprowadzić swoich włosów do porządku. Gdyby powiedział mi to Malfoy poczułabym się urażona, ale nie przez niego, przez osobę, którą spokojnie mogłam już nazwać przyjacielem. Co z tego, że minął dopiero ponad miesiąc? To był miesiąc, który w większości spędziłam na rozmowach z nim i wspólnym planowaniu, a to coś znaczyło.
- Przygadał kocioł garnkowi - odparłam zanosząc się śmiechem.
- Co to garnek? - spytał całkowicie poważnie Terrence robiąc dziwną minę.
- To takie mugolskie naczynie, podobne do kociołka tylko, że mniejsze - powiedziałam zastanawiając się czy dobrze mu to wytłumaczyłam - no tak, co arystokrata może o tym wiedzieć - mruknęłam, ale chyba nie udało mi się zamaskować słyszalnego zawodu, który tylko się nasilił, gdy na jego palcu wskazującym zauważyłam rodowy sygnet. Był srebrny, a w środku miał granatowe oczko wokół, którego wiła się litera „H”. Był naprawdę piękny. Ciekawe czemu wcześniej nigdy nie widziałam go u niego na palcu…
Niemożliwe żeby go wcześniej miał, przecież zauważyłabym tak duży pierścień, który w dodatku strasznie rzucał się w oczy. 
Terrence chyba zauważył moją minę, bo nagle spuścił wzrok.
- wcześniej go nie zakładałem, ale teraz, gdy wychodzimy myślę, że może się przydać, bo zapewnia ochronę osobie go noszącej. To coś w rodzaju tarczy. Na początku chciałem go dać tobie, ale uświadomiłem sobie, że nosić go może tylko osoba należąca do rodu…
- Nie musisz się tłumaczyć - powiedziałam lekko wzruszona jego słowami.
- Pamiętasz jak opowiadałaś mi o tym wycinku z gazety i o tym czarodzieju?
- no tak, ale nadal nie jestem do końca pewna kto to był.
- To napewno Gellert Grindelwald! Sprawdziłem to w biblioteczce Draco - powiedział, a ja ledwo potrafiłam ukryć swoje zaskoczenie.
- Mawiają, że był on potężniejszy od Czarnego Pana i w szczycie swojej siły władał mocami o których on nawet nie miał pojęcia.
- Tak słyszałam.
- Podobno na wypadek buntu ludzi, którzy cały czas spiskowali przeciwko niemu i różnych innych sytuacji, które zmusiłyby go do ucieczki lub ukrycia się gdzieś, posiadał w całej Anglii, a także w kilku krajach Europy Wschodniej sieć kryjówek, podziemnych miejsc, opisanych w książce, którą czytałem jako: „małe, zazwyczaj podziemne pomieszczenia, całe zawalone cennymi książkami i składnikami na przykład do eliksirów, z liściastą podłogą i drzwiami, które nigdy nie wpuszczą niepowołanych”
Serce zabiło mi szybciej. Czy to oznacza, że przez przypadek trafiliśmy do jednej z kryjówek samego Grindelwald’a? Dobry Boże…
- skąd ty to wszystko wiesz?
- Mówiłem ci, że poszukałem trochę w bibliotece Draco, on i tak w ogóle z niej nie korzysta.
- Ciekawe tylko czemu ma tam książki mówiące o tak potężnym czarnoksiężniku…
- Rodzina Draco ma pewne powiązania z czarną magią, sama wiesz… Pomyślałem, że skoro cię to trapi to może chociaż w małym stopniu się na coś przydam.
- A było tam coś jeszcze? - przerwałam niezbyt grzecznie.
- Oprócz krótkiej notki biograficznej i ogólnego opisu bitwy pomiędzy nim, a Dumbledore’m w 1945 to nic. Wszystkie informacje były strasznie ogólne i niedokładne.
- rozumiem, dzięki - powiedziałam z uśmiechem. Byłam naprawdę zaskoczona i również pełna podziwu nad tym, że Terrence w ogóle pamiętał i chciał zawracać sobie głowę takim czymś. Miło mnie zaskoczył.
Jednocześnie naprawdę mocno wstrząsnął mną fakt, że najprawdopodobniej, przypadkowo spędziliśmy kilka dni w starej kryjówce Grindelwald’a. Ciekawe czy on sam kiedykolwiek tam był, ale jeszcze ciekawsze jest to, czemu akurat nam pokazały się drzwi? Przecież one miały pokazywać się chyba tylko jemu, z tego co zrozumiałam.
„Drzwi, które nie wpuszczą niepowołanych”
I tak pewnie nigdy się nie dowiem co to właściwie oznacza i dlaczego wtedy się ukazały, de facto ratując przy tym nam życie.
- czas ruszać - powiedział cicho Terrence niepewnie mierząc mnie wzrokiem, a ja ocknęłam się z zamyślenia.
- Muszę iść jeszcze do Malfoy’a.
- Mogę wiedzieć po co?
- Tak wypada. - szepnęłam i wyszłam z pomieszczenia.
Zastanawiałam się gdzie może być. Salon? Nie. Nie było go tam, tak samo jak w bibliotece i jadalni. To może sypialnia? Bałam się trochę tam iść. Nie wiem czemu, po prostu jakoś podświadomie. Przeszłam całą rezydencję, bo sypialnia Malfoy’a znajdowała się jego na przeciwnym końcu. Zapukałam do drzwi mając nadzieję, że nie pomyliłam ich z milionem innych, a gdy usłyszałam „wejść” szybko weszłam do środka starając się jak najciszej zamknąć drzwi.
cześć - powiedziałam chyba zbyt luźno i zmierzyłam wzrokiem postać Ślizgona całą skąpaną w półmroku.
- Witaj Granger, tak myślałem, że nie odejdziesz bez pożegnania - mruknął na co ja poczułam nagły przypływ zażenowania i odkaszlnęłam odwracając wzrok na zasłonięte okna.
- Nie wypadałoby.
- Jesteś tu po coś konkretnego? - spytał cicho wbijając wzrok w pustą szklankę, którą trzymał.
- Nie wiem - pomyślałam i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że powiedziałam to na głos.
- Nie wierzę, Hermiona Granger odwiedziała na coś „nie wiem” - powiedział złośliwie, ale w jego oczach dało się dostrzec zmartwienie.
- Przestań, dobrze wiesz, że to nie czas i miejsce na to.
- A na co? Denerwujesz mnie, Granger! I to jak cholera! - nie wytrzymał i gwałtownie się uniósł, a szklanka wypadła mu z ręki z trzaskiem uderzając o posadzkę. Zaklął. - dzięki temu pieprzonemu zaklęciu jesteśmy w miarę bezpieczni, a dałem ci dach nad głową, masz co jeść i nie jesteś torturowana ani gwałcona, czego jeszcze chcesz!? Kiedy w końcu to zrozumiesz? - wrzasnął i nagle wszystkie emocje z niego wypłynęły. Widać było, że długo się hamował, a teraz nie mógł już przestać. Boże, dobry Boże on cały się trząsł! - Czemu chcesz to zniszczyć? Ja nie chcę umierać z twojego powodu! - krzyknął płaczliwie.
Przypominał mi teraz tego samego chłopca, który prawie siedem lat temu skarżył na mnie, Harry’ego i Ron’a, że urządzaliśmy sobie nocne „przechadzki”, ale mimo wszystko chyba nigdy nie widziałam go tak przestraszonego i roztrzęsionego. Za każdym razem, w każdej sytuacji poznawałam jego nowe oblicze, nową twarz. Jak dla mnie miał ich zdecydowanie za dużo. Byłam tak wstrząśnięta jego niespodziewanym wybuchem, że znowu mnie zatkało. Co się ze mną ostatnio działo? Do cholery jasnej!
- Ja to doceniam i… i… dziękuję, ale tęsknię za przyjaciółmi! - wymamrotałam ledwie mogąc sklecić jakieś sensowne zdanie.
 - Przyjaciele są dla ciebie ważniejsi od własnego życia? - warknął już odrobinę spokojniej i z powrotem opadł na fotel. Podniósł z ziemi jeden, malutki kawałeczek rozbitej szklanki i zaczął się nim bawić.
- Tak - odparłam bez wahania. Z lekkim przestrachem obserwowałam jak obraca w palcach kawałek szkła. Bałam się, że znowu coś zrobi. Ostatnim razem, gdy chciałam odejść próbował ze sobą skończyć, a ja nie chciałam mieć go na sumieniu.
- A nie rozumiesz, że najprawdopodobniej ja też zginę i Theodor! - wrzasnął ściskając w dłoni kawałek szkła. Zobaczyłam, że z pomiędzy placów zaczyna wypływać mu krew kapiąc na spodnie.
mówiłeś, że masz plan! - krzyknęłam starając się usprawiedliwić, nie wiem nawet czemu.
- Bo mam! - syknął i jeszcze mocniej zacisnął dłoń w pięść.
Niewytrzymałam. Podeszłam do niego i wykorzystując jego zaskoczenie wyrwałam mu z zakrwawionej ręki ociekający krwią kawałek szkła. Zaczęłam szeptać zaklęcia uzdrawiające i czyszczące. Nie wiem czemu, po prostu zrobiłam to jakby automatycznie? Chyba.
Malfoy milczał. Zorientowałam się, że nadal mam swoje dłonie na jego. Miałam wrażenie, że mnie parzą dlatego gwałtownie je odsunęłam czując ulgę. Białowłosy Ślizgon przymknął powieki, a ja usiadłam obok jego fotela, na podłodze. Za pomocą zaklęcia sprzątnęłam resztki szklanki. Siedzieliśmy w całkowitej ciszy. Myślę, że każde z nas bało się ją przerwać bojąc się wybuchu kolejnej kłótni. Nie wiem czemu wtedy po prostu nie wyszłam. Coś w mojej głębokiej podświadomości kazało mi tam zostać. Mijały minuty, a my byliśmy obok siebie. Cisza mnie usypiała. Była taka spokojna i bezpieczna.
-wyjdź - szepnął z nutką niepewności w głosie. Na jego twarzy malował się zawód i rozczarowanie. Nawet nie próbował już tego ukryć.
- przepraszam - mruknęłam i podniosłam się z podłogi. Gdy byłam już przy drzwiach usłyszałam tylko: „Zniknij w końcu z mojego życia” więc zniknęłam, a przynajmniej próbowałam to zrobić. Zamknęłam tak samo cicho drzwi jak wtedy, gdy tu wchodziłam i odeszłam mając pojawić się już całkiem niedługo.
Trochę mnie to bolało. Wiedziałam, że już od jakiegoś czasu znowu powróciliśmy na etap początkowy, czyli wzajemnej nienawiści i wyzwisk, ale ta ostatnia rozmowa to było coś innego. Nie miała w sobie tej charakterystycznej nienawiści, a samo rozczarowanie drugą osobą. Coś czułam, że nie zapowiada się żebyśmy chyba kiedykolwiek zaczęli z powrotem ze sobą w miarę normalnie rozmawiać. Przez chwilę zwątpiłam w swój „plan”, ale z drugiej strony ile można to wszystko ciągnąć? Kiedyś musieliśmy to skończyć, a ja obiecałam Harry’emu, że ich znajdę, że im pomogę. Odchodziłam więc z tej królewskiej rezydencji, w której ewidentnie brakowało ciepła. Dla mnie było tu zbyt zimno, w sensie dosłownym i niedosłownym.
Przed drzwiami wejściowymi czekał Terrence, który rozmawiał z Nott’em. Obaj mieli niezbyt pozytywne miny. Spojrzałam w niebo, było pochmurne, wyglądało jakby zaraz miało się rozpadać, ale za to przynajmniej było dosyć ciepło. Nott skinął głową Terrence’owi i powoli podszedł do mnie.
- trzymaj się Granger, nie myśl sobie, że cię jakoś bardzo lubię czy coś, ale trzymaj się - powiedział chyba siląc się na uśmiech zamiast którego oczywiście wyszło dziwne skrzywienie. Skinęłam mu głową, a on odwrócił wzrok. Spojrzałam na jego czarne włosy, wiatr całkowicie je rozwiał, a grzywka zupełnie zasłaniała czoło. Nawet nie starał się jej poprawić. Obrzucił mnie tylko spojrzeniem przenikliwych szarych oczu i wszedł do domu.
                                          ……………………………………………
Wylądowaliśmy w opuszczonej, mugolskiej dzielnicy Londynu, a właściwie jego przedmieść. Po teleportacji wciąż kręciło mi się w głowie. Miejsce, w którym byliśmy mimo wojny było całkiem ładne, wyglądało jak klasyczne przedmieścia rodem z amerykańskich filmów. Szkoda tylko, że było takie martwe, opuszczone. Na myśl o tylu tragediach, które być może jeszcze niedawno się tu rozegrały przechodziły mnie dreszcze.
- powinniśmy, gdzieś się tu zatrzymać - powiedział Terrence uważnie rozglądając się po okolicy.
- wiem, po prostu to miejsce, a raczej te wszystkie tragedie przyprawiają mnie o dreszcze.
- Mam tak samo, to straszne, ale nic już nie możesz zrobić, oprócz wygrania wojny. Myślę, że do tego po prostu nie da się przyzwyczaić- powiedział śmiertelnie poważnie nadal nie spuszczając wzroku z okolicy.
Ruszyliśmy przed siebie. Wiedziałam, że jeśli Śmierciożercy nas wytropią to dalsze położenie domu od centrum Londynu nic nie da. Lawirowaliśmy pomiędzy identycznie wyglądającymi, opuszczonymi domami, ogródkami i ulicami aż w końcu, na końcu jednej z labiryntu tysiąca takich samych uliczek znaleźliśmy dom. Był bardzo podobny do wszystkich, właściwie niczym się nie wyróżniał od reszty, ale to właśnie jego wybraliśmy. Był pomalowany na jasnoniebieski kolor, a z tyłu miał malutki ogródek. Niepewnie weszliśmy do środka i dokładnie sprawdziliśmy czy napewno jest opuszczony. Wewnątrz był dość mały, ale nam idealnie wystarczał. Najpierw wchodziło się do malutkiego wiatrołapu, a stamtąd do salonu, którego większość zajmował kominek, kanapa i szklany stolik. Obok salonu była kuchnia z najmniejszą „jadalnią” świata i schody na pięterko, na które składał się korytarzyk dwie sypialnie i łazienka. Ciekawe kto tu wcześniej mieszkał…
Okazało się, że jedna z sypialni była nieużywana, albo przynajmniej na taką wyglądała.
Wszystko sprawiało wrażenie opuszczonego dosyć dawno i w strasznym pośpiechu, bo gdzieniegdzie leżały porozrzucane ubrania lub jakieś przedmioty.
- którą zajmujesz sypialnię? - spytał Terrence poprawiając swoją kurtkę.
- Może tą od strony zachodniej? Chociaż właściwie to mi obojętnie - powiedziałam - chyba powinniśmy tu trochę posprzątać.
- Ale najpierw rzućmy zaklęcia ochronne i alarmujące - zdecydował. Rzeczywiście to było przecież najważniejsze, jak mogłam o tym wcześniej nie pomyśleć?
Gdy skończyliśmy zabraliśmy się za sprzątanie, które przy pomocy magii potrwało nie dłużej niż pięć minut. Przez przypadek odkryłam wejście na stryszek, który ktoś zaaranżował na malutki pokoik z biurkiem, krzesłem i małym oknem zasłoniętym przez szare, zakurzone firanki. Wszędzie walało się mnóstwo zakurzonych papierów, notatek i książek. Normalnie pewnie byłabym oburzona takim brakiem poszanowania książek i innych przedmiotów, ale nie teraz, nie tu. Ewidentnie, gdy ktoś opuszczał to miejsce szukał tu czegoś, albo była to osoba, która przybyła tu później? Śmierciożercy? Później musiałam przejrzeć te papiery, ale na myśl, że ich właściciele mogą już najprawdopodobniej nie żyć ściskało mi się serce. Zadziwiające, że taki mały, całkowicie nieodstający od reszty, przytulny domek mógł skrywać w sobie tyle tajemnic. Znowu się zamyśliłam i znowu z tego stanu wyrwał mnie głos Terrence’a wołającego mnie z dołu.
Okazało się, że on również coś odkrył. Z tyłu domu było wejście do miniaturowej spiżarki i zagraconej, podziemnej piwniczki.
Gdy opowiedziałam mu co znalazłam na górze uparł się, że sam musi to zobaczyć. Gdy weszliśmy tam we dwójkę ledwo się mieściliśmy, a na dodatek strop znajdował się tak nisko. Terrence znalazł stłuczone zdjęcie dwójki młodych ludzi, które być może kiedyś stało na biurku. Teraz jednak leżało całe sponiewierane i okryte kurzem na podłodze. Przyjrzałam się dwóm osobom przedstawionym na niemagicznym zdjęciu, byli to bezwątpienia mugole: ładna dziewczyna o rudych włosach i nieco wyższy od niej chłopak o dużych, ciemnobrązowych oczach. Wyglądali na takich szczęśliwych, a w dodatku Ona była tak podobna do Ginny!
Kolejne ukłucie.
Może to byli nowożeńcy? Para? Przyjaciele? Co za niesprawiedliwość! Mieli przed sobą całe życie! Znowu poczułam nieprzyjemny uścisk w sercu na myśl o tylu okropnych rzeczach, a raczej sytuacjach, które w przeszłości miały tu miejsce i które prawdopodobnie ich spotkały. Łzy pojawiły się w moich oczach chociaż usilnie starałam się je opanować.
- Hermiona… - Terrence od razu uklęknął obok mnie i po prostu mnie przytulił. Na początku znieruchomiałam, ale zaraz sama oddałam uścisk. Zalała mnie fala ciepła. Cieszyłam się tylko, że w tej chwili on nie może zobaczyć na moich policzkach wypieków.
 Nie spodziewałam się po nim takiego gestu, ale będę mu chyba za to wdzięczna do końca życia. Nie potrzebowałam wtedy słów, chciałam tylko żeby tu był, obok mnie. Jego dotyk był taki czuły, bezpieczny, ale nie parzył tak jak w chwili, gdy dotknęłam ręki Malfoy’a. Był zupełnie inny.
Siedzieliśmy tak w ciszy dobre dziesięć minut, każde z nas pogrążone we własnych myślach.
- myślisz, że poradzą sobie? - spytał cicho, ale od razu czar tej chwili prysł jak delikatna bańka mydlana.
- nie wiem, ale Malfoy mówił, że ma plan - odparłam z pewnym wahaniem, gdy już się od siebie odsunęliśmy. - wiesz coś o tym?
- Coś tylko napominał o eliksirze wielosokowym, ale niezbyt dużo, pewnie Theodor wie wszystko.
myślałam, że się przyjaźnicie - powiedziałam, ale już po chwili żałowałam - przepraszam, nie chciałam… - dodałam, gdy zauważyłam, że wyraźnie się spiął.
- Przyjaźniliśmy się, myślę… myślę, że stracił do mnie w pewnym stopniu zaufanie, gdy zdecydowałem się z tobą odejść. Draco tak samo jak Theodor to specyficzne osoby, lepiej nie mówić w ich towarzystwie zbyt dużo, bo mogą to później wykorzystać przeciwko tobie. To dość skomplikowane, bo przecież zawsze był Draco, Crabb, Goyle i ewentualnie Blaise, a Theodor to zupełnie inna historia. Co prawda teraz się jakby zbliżyli, wcześniej nie byli aż takimi przyjaciółmi pewnie dlatego, że Nott nie chciał, on raczej woli być sam.
- rozumiem, nie musisz mówić, to nie moja sprawa.
- Czemu ze mną odszedłeś? Przecież nie znamy się aż tak dobrze, w Hogwarcie w ogóle nawet nie rozmawialiśmy…
- Nie wiem, może dlatego, że nie chciałem tam zostawać, nigdy nie trzymałem się z Draco zbyt blisko, nie potrafiłbym teraz się tak przystosować… jeśli wiesz o co mi chodzi.
- W pewnym sensie miałam tak samo, podświadomie wiem, że tu nie chodzi tylko o znalezienie moich przyjaciół, ale o wolność, ja też nie potrafiłam się przystosować, czułam, że po prostu tam nie pasowałam.
- Mogę cię o coś spytać? - zapytał cicho.
- Jasne - odparłam mocno zaskoczona.
- Straciłaś kiedyś kogoś? - spytał patrząc głęboko w moje oczy. Miał takie ładne niebieskie oczy, które nigdy nie były zimne tak jak u Malfoy’a… Merlinie! Czemu znowu go do niego porównałam? Malfoy nie mógł równać się z Terrence’m nawet w najmniejszym stopniu! Głupia.
- Rodziców - powiedziałam na powrót czując napływające do oczu łzy - oni mnie nie pamiętają. Rzuciłam Oblivate żeby ich chronić, ale teraz nie wiem gdzie właściwie są.
- Nie wiem co powiedzieć, naprawdę mi przykro chociaż wiem, że i tak to puste słowa, które nic nie znaczą. Wybacz, chyba jestem okropnym pocieszaczem - mruknął i spuścił głowę, ale moje oblicze już rozjaśnił lekki uśmiech.
- Nie prawda! - powiedziałam, a do mojego umysłu napłynęło trochę pozytywnych myśli. Uśmiechnęłam się, a on to odwzajemnił.
- Adrian Pucey. Straciłem go - nagle spoważniał.
- Adrian. Nie znałam go dobrze, właściwie tylko z widzenia. Należał do Slytherinu i z tego co pamiętam to rzeczywiście przyjaźnił się z Terrence’m.
- jak to się stało? - wydukałam, byłam zbyt oszołomiona tym co się dowiedziałam. Ślizgon z mojego rocznika, a raczej naszego. To straszne, nie mieściło mi się to w głowie.
- walka, zaatakowali nas. To było dwa miesiące temu. Prawie to wyparłem z pamięci. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Do cholery jak można poradzić sobie ze śmiercią najlepszego przyjaciela!? Nie da się! Na to nie da się być gotowym! - krzyknął i schował twarz w dłoniach. Przez głowę jakby automatycznie przebiegł mi obraz martwego Harry’ego. Wtedy chyba moje serce na chwilę się zatrzymało. Ogarnął mnie czysty, paraliżujący s. trach.
- wiem coś o tym. To ta chwila, gdy twoje serce na chwilę staje, ale potem znowu zaczyna bić. - ----- - Fizycznie żyjesz, ale psychicznie twoje serce właśnie wtedy umarło - szepnęłam i oparłam głowę na jego ramieniu, nie bardzo wiedząc co innego mogłabym powiedzieć albo zrobić.
- nie wiem czy moi rodzice żyją… jak ja nienawidzę tej cholernej wojny, to wszystko przez nią! Mam już dość uciekania. Zresztą nieważne nie chcę nawet o tym mówić, nie mam na to siły. - uciął.
Nie odpowiedziałam. Miałam nadzieję, że zrozumie, tak jak teraz ja. Dopiero wtedy dotarło do mnie dlaczego zawsze był taki uśmiechnięty i wesoły. Po prostu maskował swoje emocje, starając się o tym zapomnieć, ale o stracie kogoś tak ważnego jakim jest przyjaciel nie da się po prostu zapomnieć. Wbrew pozorom miał trochę wspólnego z Malfoy’em.
Merlinie! Przysięgam, że był to ostatni raz, gdy ich do siebie porównałam! To chyba wręcz nieetyczne!
- chodźmy, czas sprawdzić ile mamy jedzenia - powiedział Terrence wstając i otrzepując się z kurzu.
-a ty tylko o jednym! - zmierzyłam go udawanym, karcącym spojrzeniem na co on tylko sugestywnie poruszył brwiami i obydwoje się roześmialiśmy. W miarę dobry humor znowu przybył zupełnie tak samo szybko jak wcześniej zniknął.
Jeszcze raz, ale tym razem dokładniej sprawdzaliśmy spiżarenkę, która oprócz kilku konfitur okazała się być pusta, tak samo z resztą jak kuchenne szafki, w których było tylko kilka torebek herbaty. Musieliśmy zadecydować skąd weźmiemy jedzenie na najbliższe dni.
proponuję chodzenie na zwiady, z tą różnicą, że chyba lepiej będzie, gdy ty będziesz chodziła rano, a ja wieczorem.
- Czemu akurat ty wieczorem, to dyskryminacja! - zabulgotałam.
- Wyglądasz teraz jak rozzłoszczona foka! - Terrence się roześmiał, a ja tylko rzuciłam mu niby oburzone spojrzenie. - ja wieczorem, bo w dzień jest bezpieczniej!
- No niech ci będzie… myślisz, że w tej dzielnicy jest jakiś sklep?
- to na tyle duża dzielnica, że napewno, ciekawe tylko czy jego właściciel jeszcze żyje.
- Nawet tak nie mów! Musimy to sprawdzić, bo bez jedzenia raczej długo nie pociągniemy.
- Zapada zmrok, nie wiem czy teraz to jest dobry pomysł…
- Jutro z samego rana! - powiedziałam ucieszona, bo przecież to właśnie na rano wypadają moje pierwsze zwiady.
- Nie! Ja pójdę, jeszcze coś ci się stanie, a co ja zrobiłbym tu sam bez takiej czerwonej rozzłoszczonej foki? - spytał robiąc głupią minę.
- Skąd wiesz jak wygląda rozzłoszczona foka?
- wiem, bo właśnie mam ją przed sobą. - powiedział ze śmiechem, na co ja wydałam bliżej niezidentyfikowany dźwięk - coś pomiędzy warczeniem i bulgotaniem, a dzikim piskiem.
- dobra, czyli ustalone, ja rano, ty wieczorem!
- Niech ci będzie, ale w takim razie najpierw i tak ja muszę sam sprawdzić okolicę. Najlepiej będzie jeśli przejdę się jeszcze teraz.
- Tylko się nie zgub i wróć za pół godziny najpóźniej! - nie bez obaw przypomniałam sobie o labiryncie identycznie wyglądających domków i ich ogródków.
- Dobrze mamo - Terrence przewrócił oczami i wstał od stołu.
- Gdybyś zobaczył jakiś Śmierciożerców to uciekaj, nie atakuj! Nie pokazuj się im i nie…
- dobra, już dobra! - krzyknął łapiąc się za głowę. - będę za pół godziny, gdyby nie było mnie dłużej to… to nie wiem, ale napewno masz nie wychodzić z domu! - stwierdził i poczochrał mnie po włosach.
- I kto tu się zachowuje jak rodzic - mruknęłam z powątpiewaniem i podałam mu jego różdżkę.
- Tylko i wyłącznie ty! - powiedział ze śmiechem i wyszedł zarzucając na głowę czarny kaptur od kurtki.
Wpadło mi do głowy, że przecież oprócz zaklęć ochronnych i alarmujących powinniśmy również rzucić na dom zaklęcie, które z zewnątrz dałoby wrażenie pustego, opuszczonego i  na przykład zupełnie nie widać byłoby z zewnątrz, gdy w środku pali się światło.
Musiałam mocno się skupić żeby przypomnieć sobie formułę tego zaklęcia, bo było ono dosyć mocno skomplikowane i nie zawsze mi wychodziło, zwłaszcza, że teraz moje myśli uciekały w stronę Terrence’a samotnie patrolującego teren. Naprawdę się o niego martwiłam.
W końcu udało mi się je przypomnieć, a nawet rzucić prawidłowo już za pierwszym razem.
Zrobiło się już prawie ciemno, a elektryka w tym domu i tak nie działała zapewne przez liczne zniszczenia przewodów elektrycznych dlatego musiałam poszukać jakiś świeczek, które na szczęście szybko odnalazłam w jednej z szuflad komody w swojej sypialni. Oświetliłam cały salon świeczkami jednak zabrakło mi ich by zrobić to samo również w kuchni dlatego tam po prostu wyczarowałam kulę czystego światła. Za pomocą zaklęcia zaparzyłam wodę i po chwili wrzuciłam do niej torebki z herbatą.
Oświetlając sobie drogę różdżką ruszyłam do sypialni by móc w końcu się całkowicie rozpakować. Czasem odczuwałam pewien dyskomfort ze względu na to, że kiedyś mieszkali tu inni ludzie, których rzeczy ciągle tu były i niestety najprawdopodobniej spotkała ich jakaś tragedia. To było naprawdę przytłaczające i upiorne.
Powoli zaczynałam się bardziej martwić o Terrence’a. Nigdzie nie było zegara żebym mogła zobaczyć, która właściwie jest godzina i ile czasu minęło od jego wyjścia. Narazie jednak nie pozostało mi nic innego jak czekać chociaż stawało się to coraz trudniejsze. Zdecydowałam więc póki co, że zajmę się czymś konstruktywnym. Zaczęłam szukać wszelkich potrzebnych rzeczy, ale jak już zresztą wcześniej zauważyłam szafki kuchenne i niedziałająca lodówka były puste. W obecnej sypialni Terrence’a oprócz ubrań wcześniejszych lokatorów, kilku zapałek znajdujących się w komodzie i czystych kartek nie było dosłownie nic. Natomiast w mojej były również jedynie świeczki, kartki i kilka książek o angielskiej gramatyce. Jak widać jedna z osób, które tu wcześniej mieszkały mogła być nauczycielem angielskiego albo pisarzem, albo po prostu się tylko tym interesowała. Hermiono przestań nieustannie dopisywać do wszystkiego jakieś swoje teorie - karciłam się w myślach.
Póki co najbardziej przydatnymi rzeczami, które znalazłam oprócz świeczek okazały się być „narzędzia” kuchenne i kilka konfitur znalezionych wcześniej w spiżarni wraz z Terrencem. Właśnie. Na myśl o nim coś przekręciło mi się w żołądku. Napewno minęło już znacznie więcej niż pół godziny! A co jeśli coś mu się stało? Nawet nie wiem, gdzie on właściwie jest! O Godryku Gryffindorze!
Zaczęłam chodzić w tą i z powrotem dokładnie jak robił to mój tata, gdy był zdenerwowany. Cały czas z tyłu głowy miałam myśl żeby wyjść i go szukać, ale ostatkiem sił się od tego powstrzymywałam. Aż w końcu drzwi otworzyły się, a stanął w nich cały i zdrowy, uśmiechnięty od ucha do ucha Terrence niosący kilka siatek. Na początku chciałam podbiec do niego i go uściskać, ale w tym samym momencie zalała mnie złość. Miał nie iść do sklepu! Pół godziny już dawno minęło! Plany były inne, a on całkowicie je zignorował! Mogło mu się coś stać!
Terrence chyba widząc moją minę tylko pokręcił głową.
- zanim zaczniesz krzyczeć…
- Skąd wiesz, że w ogóle zamierzam! - warknęłam lustrując go bacznym spojrzeniem.
- Bo masz taką minę - odparł z wyczuwalną skruchą? Smutkiem? Nie wiem.
- Chyba trochę za daleko poszedłem i się zgubiłem, ale dzięki temu właściwie przypadkowo trafiłem na sklep. Cieszę się, że cię tam nie było. Kilka dni temu musiała tam być jakaś walka, bo wszystko wewnątrz było zdemolowane, a na zewnątrz leżało kilka ciał. Nie był to przyjemny widok i zapach… - wzdrygnął się z odrazą i kontynuował - nie mogłem się powstrzymać, bo skoro doszedłem już tak daleko… rozumiesz! Wszedłem do środka i na początku nie wiedziałem właściwie co mam wziąć, bo nigdy wcześniej nie byłem w mugolskim sklepie więc stwierdziłem, że wezmę wszystko co ładnie wyglądało.
Prychnęłam i wywróciłam oczami.
- nie zmienia to faktu, że przesadziłeś! I nie traktuj mnie jak jakiegoś bezbronnego dziecka! - powiedziałam z wyrzutem i zaczęłam przeglądać siatki. Wewnątrz znajdowały się różne rodzaje ciastek, kilka zupek chińskich, dwa soki, koncentrat, makaron i jakiś dziwnie wyglądający ostry sos.
Uniosłam brwi i zmierzyłam wzrokiem uśmiechającego się przepraszająco Terrence’a. Przewróciłam oczami i wzięłam część lżejszych produktów.
- chodźmy do jadalni, czy czegoś tam - mruknęłam. Gdy rozłożyłam wszystkie rzeczy przyniesione przez Terrence’a w kuchni, wzięłam dzbanek z herbatą, szklanki i poszłam do jadalni, w której czekał na mnie Ślizgon. Od razu jasno przedstawiłam mu co o tym wszystkim myślę. Postawiłam przed nim szklankę z ciepłą herbatą i zdałam krótką relację z tego co znalazłam i co jest zdatne do jedzenia. Szybko jednak temat zszedł na to jak radzi sobie Malfoy z Nott’em. Pogrążyliśmy się w rozmowie, co jakiś czas wtrącając różne żarty i kąśliwe uwagi rzucane przez Terrence’a na temat jego kolegów. Po raz pierwszy od dłuższego czasu na chwilę zapomniałam o wszystkich problemach i troskach.
                                             ———————————————-
Od dłuższego czasu moją głowę zaprzątała sprawa uwarzenia eliksiru wielosokowego, a konkretniej osób, którymi później mieliśmy się na jakiś czas stać. Nie przychodziła mi do głowy żaden odpowiedni do tego czarodziej, z każdym było coś nie tak. Nie mogłem zamienić się przecież w zwykłego mugola, czarodzieja brudnej krwi, ani półkrwi, musiał to być więc Śmierciożerca czystej krwi. Może, któryś z tych mniej ważnych? Z niższych kręgów?
Nott już od kilku dni chodził na „zwiady”. Z cienia obserwował różne osoby przewijające się przez Śmiertelny Nokturn. Była wśród nich moja szalona ciotka Bellatrix, Yaxley,  Greyback, Gibbon i Jugson. Dwaj ostatni przybywali w to miejsce conajmniej trzy razy w tygodniu, o tych samych godzinach. Nie byli też zbyt wysoko postawieni w hierarchii Czarnego Pana więc chyba w końcu znaleźliśmy odpowiednich kandydatów.
Umówiliśmy się z Nott’em, że ja zajmę się sprawą zdobycia ich włosów, a Thedor uwarzeniem eliksiru nad którym pracował już od dobrych kilku dni. Wiedziałem, że mam jeszcze dosyć dużo czasu, bo eliksir robiło się conajmniej przez kilka tygodni. To już połowa sukcesu. Teraz wystarczyło wymyślić jak zabrać z głowy Gibbon’a i Jugson’a kilka włosów. Niestety nad tym kompletnie nie mogłem się skupić, nie wspominając już o tym, że przecież to wszystko to był tylko w pewnym sensie poboczny plan, a głównego, który polegał na zdobyciu włosów wilkołaka i dwóch kamieni księżycowych nawet w jednej setnej nie miałem jeszcze opracowanego. Wziąłem karafkę Whiskey i pociągnąłem prosto z gwinta.
Przez myśl przebiegło mi ile już w tym tygodniu wypiłem litrów Whiskey. Popatrzyłem z litością w ozdobną butelkę i odstawiłem ją na stół. Nie pamiętam już kiedy mojej głowy nie zaprzątały żadne problemy nad którymi nie musiałem się martwić. Kiedy właściwie ostatni raz żyłem całkowicie beztrosko? Chyba ten ostatni raz był w czwartej klasie, a może i nawet w trzeciej? Irytowała mnie myśl, że to wszystko tak naprawdę przez Granger, która tylko dołożyła mi problemów, a sama od nich uciekła i to razem z Terrencem, który swoją drogą strasznie mnie rozczarował. Nie mogłem pozbyć się uczucia, że w pewnym sensie nas zdradził. Ciekawe czy razem z Granger już splamili krew. Wzdrygnąłem się jednak sam już nie wiem, czy z obrzydzenia, czy raczej z ogarniającej mnie irytacji. Nadal nie mogło do mnie dojść czemu ta cholerna szlama nie doceniała tego co ode mnie otrzymała?! Była tu bezpieczna i co najważniejsze ja też! A teraz? Niewiadomo ile czasu w ogóle mi zostało i jak długo wytrzymają zaklęcia maskujące i obronne posiadłości. Może Śmierciożercy z Czarnym Panem na czele są już na naszym tropie?
Theodor co prawda proponował już zmianę kryjówki, ale na jaką? Napewno nie będę mieszkał w jakimś mugolskim domu więc de facto powrót do Londynu odpadał. Powoli zaczynała mnie boleć głowa. Znowu. Może to od tej Ognistej? Muszę przystopować z jej spożywaniem. Pytanie tylko jak? W tych czasach to było niemal niemożliwe.
To wszystko to jakiś absurd! Czysta farsa. Higgs zupełnie nie zna Granger i nie wie jak bardzo irytująca potrafi być! Niedługo się przekona i pewnie ją zostawi, ale wtedy, ja już go z powrotem napewno nie przyjmę! Pieprzony zdrajca! Poleciał na nią bo jest nawet nie brzydka i niby inteligentna, ale nie zna jej tak jak ja! Obydwoje skończą martwi znając ich wrodzoną naiwność.
Dobra, po głębszej analizie swoich myśli stwierdzam, że są zbyt żenujące i nie wiem czemu tak mnie on irytuje będąc z Granger dlatego oficjalnie oświadczam, że się do swoich przemyśleń nie przyznaje. Koniec z tym.

                                                  **************************
Cześć, 

Dzisiaj pojawił się nowy rozdział właściwie tylko dlatego, że mam urodziny, a to oznacza, że również i dobry humor dlatego uznałam, że najwyższy czas coś dodać:) Mam nadzieję, że się Wam spodoba, bo z tego co widzę to wyświetlenia cały czas rosną, jednak komentarzy niestety nadal brak:(
Następny rozdział powinien pojawić się jakoś w ciągu miesiąca ze względu na fakt, że mam dużo nauki.
Btw - jeśli pojawią się tu jakieś błędy, literówki itp. to nie bądźcie zdziwieni - poprawki w tekście dopiero przede mną:)

Do następnego,
Incendia

sobota, 28 września 2019

Rozdział 7 Uczucia



Odnalezienie jasnowłosego arystokraty okazało się łatwiejsze niż przypuszczałam. Jak gdyby nigdy nic po prostu stał przy kominku razem ze szklanką bursztynowej Whiskey.
-nie dokończyliśmy rozmowy - powiedziałam cicho, cały czas mając wrażenie, że słyszy mnie cały dom. Echo mojego głosu długo odbijało się od surowych ścian zanim Malfoy zdecydował się na odpowiedź:
-tylko ty tak uważasz, o czym tu jeszcze rozmawiać? Dla mnie wszystko jest jasne.
-dla mnie też, dlatego wyjeżdżam jutro z samego rana- syknęłam, a on łaskawie raczył się obrócić w moją stronę. Jego oczy były dziwnie spokojne, a wręcz puste.
-mam o wiele więcej problemów na głowie, nie widzisz co się stało z Nott’em i Higgs’em? Co zrobił im Czarny Pan? Pomyśl, skoro dopadł ich, to mi zostało już naprawdę mało czasu!
-nie wiedziałam.
-ty nigdy nic nie wiesz jeśli chodzi o praktykę. Nieistotną teorię znasz świetnie, ale praktyki wcale. Nic nie wiesz o życiu u boku Tego- Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, nie wiesz jak to jest i co spotyka zdrajców. Żyjesz w jakimś wyimaginowanym świecie naiwna dziewczyno - syknął i puścił szklankę z bursztynową cieczą.
Obserwowałam jak spada. Wyglądała jakby leciała w kierunku posadzki w zwolnionym tempie, opóźniona jakimś spowalniającym zaklęciem. Miałam wrażenie, że ona przedstawia mój upadek. Upadek mojej godności, dumy i honoru. Obiecałam Harry’emu, że mu pomogę, że ich znajdę i obietnicy dotrzymam. Decyzja zapadła. Teraz to tylko kwestia czasu.
-nie podnoś na mnie głosu - warknęłam w duchu dziwiąc się, że jestem zdolna do tak nienawistnego tonu głosu - tu jesteśmy równi.
-Równi? - prychnął i się roześmiał potrząsając jasną grzywką. - my nigdy nie będziemy równi, Granger. Kiedy to wreszcie zrozumiesz? Tu znowu wychodzi twoja ogromna naiwność, to jest właśnie to, o czym przed chwilą ci mówiłem.
-jak śmiesz! - syknęłam mrużąc oczy.
-odejdź szlamo, nie mam już na ciebie czasu, a nie lubię się powtarzać.
-tylko na tyle cię stać? - teraz to ja się złośliwie roześmiałam i zrobiłam dwa kroki w jego stronę. - myślałam, że mamy to już za sobą, zwłaszcza po tym co przeszliśmy… razem.
Na ostatnie słowo coś dziwnego przebiegło przez jego oczy, a on sam się lekko wzdrygnął.
-proponuję ci układ, pomożesz wrócić Theodorowi i Terrencowi do zdrowia, a potem możesz odejść. Jeśli mam ich, dam sobie radę. Jak widzisz tworzymy tu teraz piękny szpital dla pokrzywdzonych.
-dzięki za zgodę - prychnęłam - tylko dlatego, że mam w sobie mój honor pomogę im. I niech cię Malfoy piorun jasny strzeli, bo jesteś tak egoistyczną osobą, że aż nie mogę w to uwierzyć. Jeszcze kilkanaście dni temu myślałam, że w końcu znalazłeś w sobie odrobinę człowieczeństwa, którym zastąpiłeś tą wrodzoną bezduszność, ale jak widać grubo się myliłam.
-a ty jakbyś się zachowała, gdyby coś groziło Potter’owi i Weasley’owi, co?- syknął i podszedł do mnie tak blisko, że prawie stykaliśmy się nosami.
-starałem się Granger, naprawdę starałem się z tobą wytrzymać, ale ten dom mi świadkiem, że się nie da. Masz ostatnie ostrzeżenie. Jeśli jeszcze raz będziesz się odzywać do mnie w ten sposób, to pożałujesz!
-nie groź mi, bo jesteś wtedy po prostu śmieszny. Nie ja pożałuję wtedy, a twoi koleżkowie. - syknęłam i minimalnie się od niego odsunęłam. Zapach jego perfum sprawiał, że kręciło mi się w głowie.  
 (ZMIANA POV.)
-rozczarowujesz mnie Granger. - powiedziałem na pozór spokojnie i założyłem jej za ucho jeden irytująco spadający na czoło kosmyk kręconych włosów. Cholera jasna! Do dzisiaj nie wiem czemu to zrobiłem. Po prostu moje ręce same się tym zajęły, całkowicie olewając zdanie mózgu. Starałam się nie dać po sobie poznać, że sam jestem zmieszany swoim zachowaniem więc minąłem ją i wyszedłem z salonu. Może myślała, że to jakaś prowokacja z mojej strony? Miałem taką nadzieję.
W sypialni od razu rzuciłem się na swoje łóżko i nie mogłem przestać wściekać się na tą okropną Gryfonkę. Z jednej strony naprawdę jej nie cierpiałem, a z drugiej było w niej coś dziwnego. Coś, co mówiło mi, że mimo jej obrzydliwej krwi może być coś co mamy takie samo…wróć! PODOBNE.
                                                           ____
Weszłam do pokoju całego pogrążonego w półmroku. Przez smugę światła, która wpadała przez uchylone drzwi zauważyłam tylko kontury postaci leżącej na poduszkach.
-cze…cześć - wychrypiał głos.
-cześć, jak się czujesz? - spytałam dosyć lekkim tonem jak na czasy, w których żyliśmy.
-bywało lepiej, ale bez…c…ciebie by mnie tu nie..by…ło, mam u cie…bie dług życia…
-lumos - szepnęłam i promyk z różdżki oświetlił twarz mojego rozmówcy. Miał ostre, arystokratyczne rysy, czarne włosy i prawdopodobnie również oczy.
-czemu m…mi się tak przyglądasz?- szepnął.
-nie wiem - zmieszałam się i cofnęłam do tyłu. Cienie powodowane przez światło mojej różdżki zdawały się poruszać po ścianach i groźnie na mnie spoglądać. Tak, wiem wtedy chyba popadałam już w lekką paranoje.
-czas na zmianę opatrunków- próbowałam brzmieć twardo, ale obawiam się, że mi nie wyszło. Oblicze chłopaka rozjaśnił delikatny uśmiech.
-jasne, rób c…co musisz- powiedział i spróbował się podnieść co poskutkowało natychmiastowym opadnięciem na poduszki. Coraz lepiej szło mu mówienie, dzięki eliksirom rozluźniającym klątwa paraliżująca, która była jedną z wielu którymi oberwał powoli znikała.
Podeszłam do niego i w milczeniu zaczęłam ponownie odkażać rany i wcierać w nie lecznicze zioła, a także zmieniać opatrunki. Na koniec usiałam odmierzyć też dokładną ilość eliksirów regenerujących i przeciwbólowych do wypicia.
-dzięki - mruknął Ślizgon i zamknął oczy. Myślałam, że zapadł w sen dlatego szybko zebrałam pozostałe rzeczy i skierowałam się do wyjścia.
-n…nie wiem czy to odpowie…dni czas, ale jestem Theodor - szepnął, a ja zastygłam. Kolejna osoba, która była dla mnie podejrzanie miła. Wróć. Druga.
-Hermiona… czemu jesteś taki miły? - odparłam odwracając się w jego stronę. Zauważyłam zdziwienie malujące się na jego twarzy.
-bo…bo uratowałaś mi życie - powiedział. No tak, to było do przewidzenia. Masz interes - jesteś miły. Cóż.
Prychnęłam cicho pod nosem i ponownie odwróciłam się do wyjścia. Nie ukrywam, że jego słowa trochę mnie ubodły.
-pójdę już - mruknęłam i przeszłam pozostałą mi do drzwi drogę.
Gdy wyszłam na korytarz poczułam ulgę. Nott mnie przytłaczał, roztaczał wokół siebie specyficzną aurę, a jego ostatnie słowa minimalnie mnie zraniły. Nie wiem czemu, bo przecież w ogóle go nie znałam. Dla szlamy bezinteresownie przecież nie można być uprzejmym.
Postanowiłam sprawdzić co u Terrence’a więc cicho zapukałam do drzwi, a gdy usłyszałam ciche zaproszenie od razu weszłam.
-cześć - powiedziałam mrużąc oczy od światła. Ten pokój w odróżnieniu od poprzedniego, z którego przed chwilą wyszłam cały zalany był promieniami wschodzącego słońca.
-cześć! - odparł siedzący na łóżku Terrence i odłożył czytaną przez siebie książkę - wyglądasz na smutną, wszystko dobrze?
Nawet jeśli to nie było szczere to poczułam się odrobinę lepiej, że kogoś w tym gigantycznym „domu” może to interesować. Poczułam kolejną, nagłą falę tęsknoty za Harry’m, Ron’em i Ginny.
-tak, jasne - odparłam siląc się na uśmiech.
-kłamiesz - Terrence zmarszczył lekko brwi - jeśli nie chcesz nie musisz nic mówić, bo przecież się nie znamy. - dodał po chwili na co ja obdarzyłam go wdzięcznym spojrzeniem.
-przyszłam sprawdzić co u ciebie i zmienić ci opatrunki - powiedziałam i podeszłam do niego.
u mnie wszystko dobrze, a dzięki tobie! - powiedział radośnie i zerwał się z łóżka, na które od razu zmieszany opadł.
więcej tego nie próbuj! Twój organizm nadal jest osłabiony, a do pełni sił jeszcze daleka droga!
Oh, jesteś jak moja mama! - dodał na co obydwoje się uśmiechnęliśmy.
Masz coś teraz do roboty? - spytał unosząc brew.
Właściwie to nie - odparłam mierząc go rozbawionym spojrzeniem.
Zostaniesz ze mną? - spytał robiąc błagalną minę.
Jeśli tego chcesz, to z chęcią - powiedziałam ze śmiechem.
Ślizgon wskazał mi ręką fotel.
czytasz Historię Hogwartu!? - wykrzyknęłam, gdy zauważyłam tytuł książki leżącej obok niego na jego łóżku. - przepraszam - dodałam po chwili lekko zbita z tropu.
Nie masz za co.
Po prostu nie mogę uwierzyć, że ktoś w ogóle to czyta! To moja ulubiona książka…
Ja mam do niej duży sentyment, a poza tym też bardzo ją lubię. Powiedz mi, czemu ja cię wcześniej nie poznałem?
Nie wiem, ale myślę, że przez tą wielką wojnę między Gryffindorem, a Slytherinem, chociaż też nigdy nie widziałam cię w bandzie Malfoy’a.
Bo ja nigdy nie wdawałem się w te żałosne kłótnie, Draco to świetny kumpel, ale jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do tych waszych wojen, które zawsze toczyliście.
Oh, głupio się teraz czuję- powiedziałam rumieniąc się lekko. Wiem, że była to reakcja na poziomie 11/12 latki, ale nic nie mogłam na to poradzić.
Rozumiem, to jeśli mogę wiedzieć, ale jak to się stało, że jesteś tu razem z Draco?
Proponuję pominąć fragment, w którym opowiadałam Terrence’owi jak to wszystko się zaczęło.
-jesteś świetną osobą, żałuję, że nie poznałem cię wcześniej, ale to wszystko przez te cholerne kłótnie między naszymi domami i uprzedzenia większości Ślizgonów do czarodziejów mugolskiego pochodzenia, bo tak naprawdę, gdyby to wyeliminować być może nawet nie byłoby teraz tej całej wojny, którą tak zaciekle toczy Czarny Pan!
-też tak uważam, ale jak to się stało, że Ten- Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zrobił wam takie coś?- spytałam i dopiero po chwili zorientowałam się co właśnie powiedziałam. Kompletnie się zapominałam w towarzystwie Terrence’a - przepraszam, nie chciałam wyjść na wścibską.
-wcale na taką nie wyszłaś, po prostu Nott jest prawdopodobnie najlepszym medykiem wśród Śmierciożerców więc, gdy Czarny Pan poprosił go o uleczenie Bellatrix po tym co zrobiła pewnej mugolce na oczach Theo ten odmówił. Czarny Pan się wściekł i tak go urządził, a oberwało się przy okazji również i mnie. Nie zabił Nott’a tylko dlatego, że był najlepszym uzdrowicielem. Potem było coraz gorzej. Theodor się buntował, a Wiadomo- Kto go tego nie toleruje więc go torturował, aż w końcu doprowadził do takiego stanu. Uciekliśmy ze strachu, ale tylko dzięki przypadkowi… - opowiadał Terrence, ale wtedy przerwał i jakby się zamyślił. - wybacz, ciężko mi do tego wracać…
-nie musisz opowiadać jeśli nie chcesz!- zaprotestowałam, ale on tylko pokręcił przecząco głową.
-ale ja chcę. W każdym razie uciekliśmy i pierwszym miejscem, które przyszło mi do głowy było właśnie to. Być może dlatego, że gdy byliśmy młodsi Draco zabierał nas tu razem z Zabini’m, Crabb’em, Goyle’m i Flint’em, i to właśnie jest kolejną rzeczą, do której mam sentyment. Cóż, jak widać chyba do zbyt wielu rzeczy i miejsc mam sentyment. - mruknął i spojrzał na grube tomiszcze nadal leżące mu na kolanach - Prawdopodobnie pokonaliśmy zaklęcia tylko dlatego, że Malfoy kiedyś udzielił nam tu wstępu… to bardziej skomplikowane, ale gdy tak myślę, to nie mogę uwierzyć, że w końcu udało mi się uwolnić, bo inaczej prawdopodobnie do końca życia służyłbym Czarnemu Panu tylko przez strach przed śmiercią.
-to…
-okropne?
-straszne.
                                                ———————————————————-
Mijały dni, które w większości spędzałam na rozmowach z Terrencem, który powoli stawał się dla mnie kimś w rodzaju kolegi? Jak to się mówiło? Kumplem? Mój kolega, bo chyba mogę go już tak nazywać, stawał mi się naprawdę bliski, był można powiedzieć, że odskocznią od chamskich i bezczelnych zachowań Malfoy’a, których chciałam uniknąć najbardziej jak się dało. Ja wręcz uciekałam od niego. Miałam naprawdę dość. Nie chciałam kontaktu z blond-włosym arystokratą, chociaż wiedziałam, że mieszkając pod jednym dachem jest to zwyczajnie niemożliwe. Znowu byliśmy na etapie wzajemnej nienawiści, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Z Terrencem na szczęście było inaczej. Pomagał mi psychicznie. W pewnym sensie był też bezpieczną ostoją, w której mogłam odpocząć od Malfoy’a.
Dni mijały niezwykle wolno, całe poprzecinane na zmianę: infantylnymi kłótniami z Draco i ciekawymi pogawędkami z Terrencem. W międzyczasie przez przypadek dowiedziałam się również co przydarzyło mi się w „norze” i dlaczego straciłam wtedy przytomność, a potem jeszcze przez długi czas czułam się tak bardzo osłabiona. Prawda mną wstrząsnęła. Zdecydowałam się na razie odłożyć badania nad antidotum jadu. Zbyt się bałam o swoje zdrowie. Za drugim razem nie będę już mieć takiego szczęścia.
I tak, nadszedł czas, gdy zaczynacie się dziwić, gdzie w tym wszystkim jest Theodor Nott?
Otóż on również znalazł tu swoje miejsce. Powoli wracał do zdrowia, ale niektóre urazy okazały się być trwalsze i głębsze niż mi się wcześniej zdawało. Przychodziłam do niego przynajmniej dwa razy dziennie i każdego dnia miałam wrażenie, że robi się coraz bardziej tajemniczy i zamknięty w sobie, ale mimo tego nigdy nie pozostał nieuprzejmy i nigdy w żaden sposób mnie nie obraził. Czasami, późnymi wieczorami słyszałam jak z jego pokoju dobiegają szepty Draco. Spróbowałam nawet spytać o to Terrence’a, ale on nic o tym nie wiedział, wydawał się być wręcz całkowicie poza tym. Ani razu nie odwiedził Nott’a, a z samym Malfoy’em rozmawiał tylko bardzo lakonicznie podczas wspólnych posiłków. Też był zamknięty w sobie, ale w trochę innym sensie niż Theodor. Dziwiło mnie, że tak odciął się od Theodora i nie dogadywał się zbyt dobrze z Draco.
-Granger! - wrzasnął Malfoy, gdy przez nieuwagę na niego wpadłam, a książka, którą właśnie czytałam spadła mu na stopy - myślałem już, że wyrosłaś z tego durnego nawyku czytania książek zamiast patrzenia przed siebie!
-oh, wybacz Malfoy staram się tylko poszerzać swoją wiedzę, ale właściwie co ty możesz o tym wiedzieć, prawda?
Malfoy cicho przeklął pod nosem i zupełnie jak małe dziecko zacisnął dłonie w pięści.
-Burrengia! - mruknął i książka leżąca na ziemi stanęła w płomieniach. Zagotowało się we mnie, ale postanowiłam nie dać mu tej satysfakcji i tego nie pokazywać.
-zachowujesz się tak samo infantylnie jak zawsze- syknęłam i go wyminęłam zmierzając prosto do pokoju Theodora.
Teraz sami możecie zobaczyć na jakim poziomie były nasze „rozmowy”. Wszystko wróciło do normy z poprzednich lat.
-mogę? - spytałam zza uchylonych drzwi, a gdy usłyszałam ciche przyzwolenie od razu wślizgnęłam się do środka. W pokoju jak zwykle panował półmrok.
-jak się czujesz?
-cóż, całkiem, całkiem.
przyszłam zmienić opatrunki, to już ostatni raz. Jutro czeka nas tylko ich ściąganie, a teraz wypij to. Najgorsze masz już za sobą - powiedziałam i podałam mu mały flakonik wypełniony czerwonawym płynem.
-widzę, że zaprzyjaźniłaś się z Terrence’m.
-nie wiem, czy można to nazwać przyjaźnią - mruknęłam, a przez głowę przemknęli mi Harry, Ron i Ginny.
-rzeczywiście, ja nazwałbym to czymś więcej niż przyjaźnią - powiedział i potrząsnął czarną grzywką.
-skąd ci coś takiego w ogóle przyszło do głowy?
-mi nie, ale Draco tak.
-co? - spytałam niezbyt elokwentnie. W ogóle nie docierał do mnie sens wypowiedzianych przez niego słów.
-widzimy jak się na ciebie patrzy, a w dodatku z gęby wtedy ciurkiem leci mu ślina! - zaśmiał się bez krzty wesołości.
-co Malfoy’a to obchodzi!? Mogę robić co mi się podoba, a poza tym jakoś nigdy nie wspominał mi żeby w jakikolwiek sposób irytowało lub przeszkadzało mu nasze koleżeństwo z Terrence’m! - sapnęłam ledwo tłumiąc złość.
-koleżeństwo… - prychnął czarnowłosy Ślizgon i z powrotem opadł na ciemne poduszki. - Malfoy’a irytuje fakt, że jak to powiedział: „nie życzę sobie żeby ona plamiła krew Terrence’a w moim domu!”
-a ty widzę, że jesteś po jego stronie - powiedziałam nie mogąc powstrzymać wręcz słyszalnego rozczarowania rozbrzmiewającego w moim głosie.
-nie, ja nie jestem po żadnej stronie.
Gdzieś już to słyszałam. No tak, Malfoy tak powiedział, co prawda w innym kontekście, ale wbrew pozorom oba te zdania mogły mieć ze sobą wiele wspólnego.
-podświadomie już dawno wybrałeś stronę - mruknęłam i wyszłam z pokoju. Musiałam odetchnąć więc oparłam się o drzwi zza których dobiegały mnie przekleństwa pomieszane z „to nie tak”.
Jednak wszyscy Ślizgoni są tacy sami. No dobra, może prawie wszyscy.
                                               ——————————————————
O co jej chodzi?
O co jej chodzi?
O co jej chodzi?
Co mnie ominęło?
Nienormalna wariatka.
Dzisiaj minęły dwa tygodnie od kiedy się do mnie nie odzywa. Irytuje mnie to jeszcze bardziej niż te śmieszne kłótnie. Mnie się tak po prostu nie ignoruje! Ona sama pewnie w środku ledwie wytrzymuje nie zadawanie tylu pytań. Nienormalna. Dziwnie się czuje bez tych kłótni, a na dodatek do szału doprowadza mnie fakt, że od tak po prostu brudno-krwista ignoruje sobie mnie, kogoś znacznie ważniejszego i to o czystej krwi.
Dobry Boże, kimkolwiek jesteś dlaczego to co przed chwilą przeszło mi przez głowę musi tak żenująco brzmieć?
Nieważne.
Najważniejsze, że Theo już prawie wyzdrowiał. Z nim i Terrence’m damy sobie radę!
O, idą. Ała, co mnie tak kłuje w brzuchu? Irytuje mnie, że on w MOIM domu spoufala się z jej brudną krwią. Będę musiał z nim porozmawiać. Nie mam ochoty oglądać tej obrzydliwości i hańby jaką jest bycie tak blisko niej i właściwie to już prawie mieszanie krwi!
Dobry Boże, jak ja jej nienawidzę, denerwuje mnie każdą najmniejszą cząstką siebie.
-proszę, proszę. Kogo my tu mamy… - nie mogłem się powstrzymać od złośliwości.
-do rzeczy Malfoy.
-od kiedy się do mnie odzywasz, Granger? - skrzywiłem się, a ona tylko wywróciła oczami.
-razem z Terrence’m - zaczęła mówić i co chwila rzucała mu niepewne spojrzenia - zdecydowaliśmy, że skoro Theodor jest zdrowy, co oznacza, że wypełniłam swoją część umowy więc sama już mogę odejść, że Terrence zrobi to razem ze mną.
Naiwna.
Myślałem, że krew mnie zaleje. Dosłownie
-nie, Granger! Theo jeszcze nie jest do końca zdrowy!
-jest, nie ma już nawet najmniejszej ranki, samodzielnie chodzi i teraz to już kwestia kilku dni.
-Terrence? - jęknąłem czując się zdradzony.
-ja… ja jej nie zostawię! W dwójkę napewno będzie raźniej i bezpieczniej.
-od kiedy zrobiłeś się taki dobry? Znacie się zaledwie kilka tygodni! I nie zapominaj, że jej krew jest brudna! Narobi ci tylko kłopotów!  - wrzasnąłem już kompletnie nad sobą nie panując.
-Draco, myślę… myślę, że tobie i Theo będzie łatwiej ze względu na to, że macie właśnie tą cholerną czystą krew, a ja pomogę Her…
-o nie, Higgs, nie, nie, nie! Rozmawialiśmy już na ten temat! Granger nie może odejść przez to cholerne zaklęcie!
-zaraz, zaraz Malfoy! Obiecałeś!
-niczego ci nie obiecywałem, to była tylko luźna rozmowa - mruknąłem próbując grać na czas.
-mogę robić co mi się podoba! Nie zatrzymasz mnie tu - syknęła bezskutecznie próbując spojrzeć mi w oczy.
Postanowiłem lekko zmienić taktykę.
-gdzie się zatem wybieracie? - spytałem z przekąsem.
Granger rzuciła kolejne zaniepokojone spojrzenie Terrence’owi. Jakby conajmniej był jej jakimś prywatnym obrońcą, bohaterem, a w rzeczywistości był taki sam jak ja i Nott… też nie raz zabijał na rozkazy. Bez mrugnięcia okiem torturował, a może i gwałcił? Szkoda, że ona o tym nie wiedziała. Przy niej nagle stał się taki dobry. Żałosne.
-do Londynu - odparł Terrence, a we mnie znowu się zagotowało. Myśli kłębiły mi się w głowie, a ja cały czas miałem wrażenie, że jest ich już tak dużo, że są widoczne.
-do Londynu?! GRANGER! Czemu musisz być tak ograniczona!
-stamtąd łatwiej będzie mi namierzyć zakon i jeśli „ograniczeniem” nazywasz troskę o przyjaciół, to mogę ci tylko współczuć. Ty nie wiesz co to przyjaźń i miłość, bo jakbyś wiedział nie zachowywałbyś się jak skończony egoista i już dawno pozwolił mi odejść!
-jak zamierzasz ich namierzyć? - prychnąłem - skoro Czarny Pan ze swoją armią nie zdołali?
-…tylko, że oni nie byli mile widzianymi gośćmi, a ja tak!
-chodź Theo, nie będziemy na nich tracić czasu - rzuciłem ostatnie rozczarowane spojrzenie Terrence’owi i odszedłem mając nadzieję, że Theodor zrobił to samo.
Nie chciałem patrzeć na Granger. Przez nią oboje zginiemy! Czemu musiała być tak nieprawdopodobnie wręcz naiwna? Zresztą niech sobie nawet będzie, ale bez ryzykowania mojego życia! Powinna być mi wdzięczna za to, że tyle razy uratowałem jej dupę i dałem dach nad głową! Niewdzięczna szlama! Merlinie, jak ja jej nienawidzę! Chociaż… nie. Sam już nie wiem, ale być może Terrence’a nie cierpię jeszcze bardziej! Pieprzony zdrajca! Dlaczego w moim domu musi być z nią tak blisko! Wolałbym żeby nie plamił tu krwi! Niech jej nie dotyka, albo lepiej… niech się do niej w ogóle nie zbliża!
Otrząsnąłem się z tego zamyślenia orientując się, że jestem w bibliotece. Westchnąłem i podszedłem do najbliższego fotela obok którego stał stoliczek z karafką napełnioną Whiskey. O tak, tego mi było trzeba. Usiadłem w fotelu i zamknąłem oczy starając się nie myśleć. Prawie podskoczyłem, gdy ktoś nagle wszedł do środka gwałtownie trzaskając drzwiami.
głośniej się nie dało? - warknąłem zirytowany bezmyślnym zachowaniem mojego przyjaciela.
dało, ale nie chciałem cię budzić - uśmiechnął się złośliwie. Przewróciłem oczami.
- Co chcesz?
- Właściwie to nie wiem od czego zacząć…
Parsknąłem z tej ironii.
- świat się kończy, jeśli Theodor Nott nie wie co ma powiedzieć.
- daruj sobie. Ja doskonale wiem, co mam powiedzieć, po prostu szukam odpowiednich słów żeby cię nie urazić.
Poziom mojej irytacji gwałtownie wzrósł.
- słucham więc.
- Mawiają, że jesteś mistrzem pozorów i skrywania emocji, a jednak tutaj miękniesz.
- Do rzeczy - warknąłem nawet nie siląc się na grzeczniejszy ton.
- Cóż, obydwoje doskonale wiemy, albo może ty nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale ja to widzę, że tu nie do końca chodzi o fakt, że kiedy Granger odejdzie, ty niby będziesz w niebezpieczeństwie i dlatego tak usilnie starasz się ją zatrzymać…
- Dosłownie zatkało mnie, ale też nie mogłem dłużej tego słuchać. Szklanka wypadła z mojej dłoni. - - Raptem, w ciągu jednego dnia stłukłem już kolejną szklankę. Co się ze mną dzieje?
- Radzę ci natychmiast to skończyć. Chodzi tylko i wyłącznie o to. Myślisz, że mógłbym, że… oh! - -- Obrzydliwe! - skrzywiłem się ostentacyjnie i nie odrywałem wzroku od podłogi. Słowa, które miał na myśli Nott nawet nie chciały mi przejść przez gardło.
- Spójrz mi w oczy Draco, nie uciekaj!
Wziąłem głęboki oddech i powoli oderwałem wzrok od posadzki.
- nigdy. Nigdy nie mógłbym zakochać się w szlamie.
- Ale za to dosyć ładnej.
- Jest dużo ładniejszych od niej czysto-krwistych dziewczyn! Ona jest całkowicie przeciętna, a poza tym ledwo ją znam!
- Nie przesadzaj, spędziliście już ze sobą trochę czasu!
- Polegającego głównie na wzajemnym ratowaniu sobie życia, ucieczkach i kłótniach! - wrzasnąłem łapiąc się za włosy. Dopiero po chwili przez myśl przeszło mi, że to mogło zabrzmieć lekko dwuznacznie - to nie znaczy, że chciałbym coś innego.
- A to wszystko może coś znaczyć… - zaczął, ale po chwili nagle zmienił zdanie - dobra, może rzeczywiście masz rację, przepraszam - mruknął lekko strapiony Theodor. Coś mi tu nie pasowało, za szybko się poddał.
- Po prostu dobrze było, gdy była blisko. Zawsze się do czegoś przydawała - przyznałem niechętnie.
- Czyli przyznajesz, że NIE była kulą u nogi, jak to miałeś w zwyczaju mówić?
- Sam nie wiem! Przez to jej gadulstwo może i była! Głównie chodziło o to, że póki nie jest daleko jestem bezpieczny i wy również.
- Jak zwykle egoistyczny Draco Malfoy.
- Czego się spodziewałeś, doskonale wiesz w jakich czasach żyjemy, Nott.
- Ale czy to od razu musi oznaczać, że wydałbyś swoich przyjaciół na pewną śmierć?
nie, w ogóle czemu tak pomyślałeś? - powiedziałem mocno wstrząśnięty poważnym tonem mojego przyjaciela jak i samą sugestią.
 - Niewiem - mruknął i potrząsnął głową, a czarna grzywka opadła mu na czoło.
- Niech Granger robi co chce! Nic mnie ona nie obchodzi! Byle by tylko nie mieszała krwi w moim domu!
- Nie zachowuj się jak dziecko, Draco.
- Mam plan, który może się udać. Czytałem ostatnio w pewnej księdze o dodatkowych właściwościach kamieni księżycowych zmieszanych z sierścią wilkołaka. Podobno mogą one ukryć twoje istnienie, sprawiając, że dla wszelkich zaklęć i tym podobnym pozostaniesz niewidocznym, chociaż oczywiście musi być haczyk. Najdłuższe testowane działanie tych dwóch składników to miesiąc. Po miesiącu prawdopodobnie „czar” pryska.
- A jeśli zastosowalibyśmy większe proporcje?
- nie wiem co by się stało, może nie bez powodu wiadomo, że tylko miesiąc można pozostać niewykrywalnym.
- Dobre i to, przyda nam się każdy dodatkowy czas. Czyli wystarczy tylko zmieszać to ze sobą i zjeść, czy jak?
- Nie, matole! Musisz to wszystko przygotować jak do normalnego eliksiru, a potem tylko wrzucasz do wody i tyle… chyba.
- I kto tu jest matołem!
- Ja przynajmniej podałem jakąś alternatywę!
- Ale nie dość, że niepewną i mocno ryzykowną to jeszcze niewiadomo jakie będą jej skutki uboczne.
- Może nie będzie żadnych? - spytałem pewnie nieco zbyt optymistycznie do mojej własnej miny.
-To nie czas i miejsce na żarty, zacznij się w końcu zachowywać adekwatnie do sytuacji - Theodor rzucił mi tylko rozczarowane spojrzenie.
- zgaduję, że sierść wilkołaka znajdziemy tylko na Śmiertelnym Nokturnie?
- A gdzie? W miodowym królestwie? Myśl trochę, nigdzie indzie nie sprzedają czegoś takiego, bo i po -co? Z resztą to chyba nawet jest zakazany składnik.
-Obaj jesteśmy poszukiwani, ciekawe jak zamierzamy się tam dostać! Za nasze głowy napewno jest już wysoka nagroda!
- Szczególnie za moją - mruknąłem z przekąsem - ale mam plan.
- Jaki znowu? - prychnął Nott uśmiechając się lekceważąco.
- Eliksir wielosokowy!
- Nie mówisz poważnie, chociaż właściwie to mogłem się tego spodziewać!
- Czemu niby nie? To jaki masz inny pomysł?
- Po prostu mam złe przeczucia!
- Ja też.

                                                                    **************

Cześć, rozdziały planuję teraz publikować co ok. 3 tygodnie ze względu na mniejszą ilość czasu. Jak Wam się podoba? Jakieś uwagi? Czekam na Waszą opinię.

Do następnego,
Incendia

środa, 11 września 2019

Rozdział 6 Goście



Obudziłem się rano niespotykanie spokojny i przez pierwsze kilka minut w ogóle nie odczuwałem zmartwień. Obróciłem głowę w bok i zobaczyłem puste miejsce. No, tak… oczywistym był fakt, że to co miało miejsce dzisiejszej nocy nigdy nie powinno mieć miejsca i moja już w tym głowa. Poczułem nagły przypływ złości na siebie i na nią też, co doskonale wiedziałem, że było całkowicie nieuzasadnione. Chciała mi pomóc, a to moja wina, że pozwoliłem sobie na taką słabość akurat przy niej. Skończony idiota! Przez chwilę myślałem nad Oblivate, które rzuciłbym najpierw na nią, a potem również na siebie, ale o z grozo! Nie dostrzegłem nigdzie swojej różdżki. Pewnie musiała ją ukryć w obawie, że znowu zrobię coś jej zdaniem głupiego.
Nie dawał mi spokoju również fakt, że była to pierwsza noc od bardzo dawna podczas, której nie miałem albo przynajmniej nie pamiętałem żebym miał jakiekolwiek koszmary, a co gorsza przez chwilę poczułem jakąś namiastkę bezpieczeństwa. Przy szlamie! To niedopuszczalne. To, że przez jakiś czas (czyt. Niewiadomo ile) jesteśmy na siebie skazani  to nie znaczy, że od razu musimy zachowywać się jak… nawet nie chcę o tym myśleć!
Jak mogłem sobie na coś takiego pozwolić?! Gdyby dowiedział się o tym ktokolwiek z mojego środowiska byłbym już skończony… chociaż właściwie to już jestem. Irytowało mnie to, że wtedy kompletnie nic mnie nie obchodziło, chciałem tylko jej dotknąć i poczuć spokój. Boże, to naprawdę źle brzmi. W końcu nic dziwnego, to przecież szlama, której na dodatek w ogóle nie znam. Wcześniej nigdy w życiu nie przyszłoby mi nawet do głowy, że osoba, która mnie przytuli i którą co najgorsze ja sam przytulę będzie szlamowata, kujonka Hermiona Granger. To niedorzeczne.
Nie. To wręcz nie do zniesienia, bo co z tego, że teraz czułem do siebie obrzydzenie skoro w głębi doskonale wiedziałem, że tego nie żałuję i jak bardzo wtedy tego potrzebowałem. To naprawdę absurdalne. Ciekawe jakby to się potoczyło, gdyby na jej miejscu wtedy była jakaś inna dziewczyna na przykład czystej krwi!
W końcu doszedłem do wniosku, że nie mogę o tym myśleć i ze wszystkich sił muszę spróbować o tym zapomnieć.
-Robak! – wezwałem skrzata, który natychmiast się ukłonił. – przygotuj śniadanie do jadalni, gdzieś na za godzinę – dodałem kompletnie nie wiedząc, która właściwie była godzina.
-oczywiście, mój panie, czy mogę już odejść? – zapytał ze wzrokiem wbitym w podłogę.
-tak, znikaj już. – mruknąłem i starając się nie patrzeć na puste miejsce na łóżku od razu poszedłem do łazienki, w której postanowiłem odbyć długą kąpiel, która miała za zadanie zmyć ze mnie cały zapach tej nieznośnej Gryfonki, a no i… szlam. Zastanawiałem się tylko, czy spała tu przez całą noc, czy gdy zasnąłem wróciła do siebie. Oby to była ta druga opcja. Oby.

                                                                 ***
Obudziłam się z myślą, że w końcu postąpiłam dobrze. Pomogłam mu, a potem odeszłam, gdy był ku temu czas. Zrobiłam coś dobrego.
Irytował mnie jednak fakt, że przebywałam tu w stu procentach na łasce Malfoy’a. Nigdy nie lubiłam nadużywać gościnności, nawet bywając w wakacje w Norze, a co dopiero mieszkając pod jednym dachem z Nim! Poczułam jak mój humor gwałtownie się pogarsza, a poziom frustracji wzrasta. Jedyna rzecz, która mnie w jakimś stopniu cieszyła to fakt, że Malfoy obiecał pomoc mi w odnalezieniu przyjaciół. Ta myśl napawała mnie jako takim optymizmem.
Weszłam do „swojego” pokoju z postanowieniem wzięcia długiej kąpieli więc od razu skierowałam się do łazienki. Siedziałam w wannie aż za długo, bo prawie usnęłam. Zdziwiło mnie to dlatego, że przecież dopiero niedawno wstałam, ale jak widać zmęczenie psychiczne potrafiło mocno dać w kość.
Podeszłam do swojego odzyskanego kufra, (ciekawe czy Malfoy już zauważył, że zabrałam swoje rzeczy.) i zaczęłam szukać czegoś do ubrania. W końcu zdecydowałam się na czarne jeansy i trampki, a do tego zwykły szary t-shirt i moją starą, wysłużoną kurtkę motocyklową. Włosy spięłam w niedbały kok, który nieskromnie mówiąc nawet mi pasował  i nawet nie wysiliłam się na nałożenie na usta choćby pomadki, a tym bardziej jakikolwiek makijaż, bo i po co? Dlatego wciąż dziwiło mnie, że dwa dni temu chciało mi się to robić.
Nie wiedziałam właściwie co mogłabym robić. Miałam zejść na dół? Zostać tu? Nie. Nie mogę siedzieć bezczynnie. Nienawidziłam tego!
Zdecydowałam zejść na parter. Najpierw sprawdziłam salon, który okazał się być pusty. Następnym pomieszczeniem na dole była kuchnia, w której uwijał się „Robak” więc spytałam czy nie potrzebuje pomocy, co on uznał za „delikatne” pospieszanie go i sam zaczął się karać za to, że jego zdaniem jest „taki wolny”. Ledwo udało mi się go powstrzymać od zrobienia sobie poważniejszej krzywdy. Biedny skrzat. Chciałam go spytać gdzie właściwie jesteśmy, bo nadal nie byłam pewna i gdzie może być teraz Malfoy, ale nie był w nastroju do rozmowy. Kolejne drzwi po kuchni okazały się być wejściem do wielkiej jadalni, której jedynymi meblami był stół i kilkanaście krzeseł idealnie do niego przysuniętych. Znowu zauważyłam, że wszystkie obrazy są przysłonięte, tak samo jak w salonie.
Coś mi mówiło, że powinnam tu zaczekać na arystokratę, ale nie byłabym sobą gdybym to zrobiła dlatego, że na parterze zostało mi jeszcze jedno pomieszczenie do „odkrycia”. Pociągnęłam za klamkę ostatnich drzwi, które okazały się być zamknięte czym jeszcze bardziej zmotywowały mnie do poznania wnętrza pomieszczenia, które się za nimi kryło.
-alohomora – szepnęłam mając nadzieje, że Malfoy od razu nie zostanie powiadomiony o użyciu magii przeze mnie. Oczywiście było absurdalną myślą z mojej strony. Ku mojemu zdziwieniu drzwi nadal pozostały zamknięte. To tylko potęgowało moją ciekawość. Co mogło być za nimi, że było tak strzeżone? Skarbiec? Nie, na pewno nie. Po pierwsze Malfoy’owie trzymali swoją fortunę w Gringottcie, a po drugie to i tak nawet nie była ich główna posiadłość, którą w zeszłym roku miałam nieprzyjemność odwiedzić razem z Harry’m  i Ron’em. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tych chwil i odruchowo naciągnęłam rękaw kurtki na nadgarstek.
Jedyne zaklęcie mocniejsze od Alohomory, które w tej chwili przychodziło mi na myśl to Sesam Materio, które spowodowało zniknięcie całych drzwi. Szybko przeszłam przez próg i kolejnym dość skomplikowanym zaklęciem przywróciłam drzwi na swoje miejsce. Zapanowały egipskie ciemności.
-lumos maxima – szepnęłam.
Znajdowałam się na szczycie kamiennych schodów. To ewidentnie było zejście do jakiejś piwnicy. Przełknęłam głośno ślinę i z wyciągniętą przed siebie różdżką zaczęłam schodzić w dół po mocno nadszarpniętych zębem czasu schodach. Moim przewodnikiem automatycznie stała się bladoniebieska kula światła.                                                              
                                                            *********

Dzięki wszystkim zaklęciom ochronnym od razu wyczuwałem, gdy ktoś używał na terenie posiadłości zaawansowanej magii. No tak, Granger. A czego innego można było się spodziewać? Jednak lekko mnie to zaniepokoiło. A co jeśli to nie ona, tylko ktoś wdarł się do środka? A może próbowała uciec? Jeśli tak to była jeszcze większą idiotką, niż tą za jaką ją uważałem. Pospiesznie opuściłem przyjemnie ciepłą wodę i po niecałej minucie, wysuszony zaklęciem wyszedłem z łazienki od razu idąc do garderoby. Ubrałem się jak zwykle: czarne buty, spodnie i koszula. Jak na złość oczywiście miałem problem z dopięciem mankietów dlatego prawie od razu dałem sobie z nimi spokój. Z każdą minutą moje złe przeczucia wzrastały.
Czy cholerna Granger naprawdę musiała cały czas ściągać na siebie kłopoty?
Doskonale pamiętam, że mrucząc przekleństwa wyszedłem ze swoich komnat w pośpiechu zabierając swoją różdżkę. Niestety magia nie pokazywała gdzie dokładnie była osoba jej używająca więc swoje poszukiwania zacząłem od jej komnat, które okazały się być puste. Czułem, że była gdzieś na dole dlatego obojętnie minąłem szereg drzwi prowadzących do pustych sypialni na piętrze i od razu zszedłem na dół. Sprawdziłem salon i kuchnię, w której Robak powiedział mi, że była u niego dwadzieścia minut temu i pytała o śniadanie, czyli można z tego wnioskować, że chęć ucieczki raczej odpadała.
Do przewidzenia było, że w jadalni jej nie zastanę, a więc częściowo moje obawy już się sprawdziły: była w lochach. Tylko jakim cudem się tam dostała? Drzwi były mocno zabezpieczone. Od razu poczułem, że coś nie gra, gdy tylko zbliżyłem się do drzwi, które jak widać sama za pomocą magii „wymieniła”. Otworzyłem je i od razu dopadł mnie zapach kurzu i lekkiej stęchlizny.
-lumos – mruknąłem i ruszyłem w dół. Nie wiedziałem co tam zastanę, ale po latach morderczych treningów w Malfoy Manor raczej nic by mnie nie zaskoczyło.
Zszedłem na dół i od razu zastałem Granger odwróconą do mnie tyłem, a przed nią unosiła się niebieskawa sylwetka Potter’a. Co oni do licha robili w moich lochach? Nie mogli sobie znaleźć innego miejsca na pogawędkę? Znaczy fizycznie Potter’a na szczęście tu nie było, ale liczył się sam fakt.
-oh…- ewidentnie się zmieszał, gdy mnie dostrzegł.
-dzień dobry, Potter – warknąłem na co Granger od razu się odwróciła. W półmroku prawie w ogóle nie widziałem jej twarzy na dodatek w większości przysłoniętej przez uciekające z jej „fryzury” kosmyki włosów.
-witaj Malfoy- odparł spięty.
-ale jak to możliwe, nadal nie wiecie gdzie są?
-niestety. To już dwa tygodnie, a ja czuję jakbym nie widział ich od miesięcy!
-Jak sobie radzicie?
-jest dobrze.
-Harry, jestem twoją przyjaciółką, mów prawdę! – upomniała go Granger marszcząc brwi. Prychnąłem. Wielka przyjaźń polegająca na wzajemnym okłamywaniu się.
-nienawidzę narzekać, ale jest coraz gorzej. Kłótnie są coraz częstsze, czasem nawet McGonagall przestaje nad sobą panować, a z Ronem…- spojrzał na mnie wymownie.- czy on naprawdę musi tu być? – jęknął ze zrezygnowaniem.
-Malfoy…
-nie.
-MALFOY!
-nie.
-dobra zignorujmy go, jest nieznośny.
-z Ronem jest coraz gorzej od kiedy oberwał jakąś Czarno-magiczną klątwą.
-kiedy to się stało?
-trzy dni temu. O mało nas wszystkich nie złapali. Powoli kończą nam się miejsca do ukrywania, ale cieszę się przynajmniej, że ty jesteś bezpieczna.
-Harry, powiedz mi gdzie jesteście! Znajdę was!
-Hermiono, nie możesz. Teraz przynajmniej nie muszę się martwić o ciebie.
-ale za to ja umieram ze strachu o was! – powiedziała naburmuszona.
-oh, wzruszające – syknąłem nie mogąc się opanować ze śmiechu.
- milcz - wysyczała, a z jej oczu ział wielki smutek pomieszany z widocznym rozgoryczeniem.
-nigdy więcej nie mów do mnie w taki sposób – warknąłem, przypominając sobie, że podobne słowa powiedziałem dzisiejszej nocy.
-Harry, jak mogę wam pomóc? – spytała starając się mnie ignorować.
-Hermiono, o nas się nie martw, damy sobie jakoś radę. McGonagall z innymi… pozostałymi nauczycielami zapewniają nam ochronę, chociaż wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że ostateczna walka jest nieunikniona i nieuchronnie się zbliża.
-muszę być przy was. Harry! Gdzie jesteście? – naciskała.
-w jakiś lasach, na jednej z wysp. McGonagall mówi, że to jakieś trzysta kilometrów, na północ od Hogwartu. Jeśli wszystko pójdzie dobrze planujemy zostać tu jeszcze jakieś dwa, może trzy tygodnie. Jest tu wystarczająco zwierzyny żeby nikt nie był głodny, a miejsce wydaje się być tak odosobnione, że na razie powinniśmy być względnie bezpieczni, aczkolwiek nigdy nie wiadomo.
-w takim razie oczekuj mnie. Chyba zaczynam mieć plan. – mrugnęła do niego porozumiewawczo, co Potter odwzajemnił uśmiechem.
-Hermiono, mam nadzieję, że wiesz jak bardzo to niebezpieczne i bezsensowne, damy sobie radę, uwierz mi.
-o pierwszy raz mówisz z sensem Potter! – mruknąłem, ale niestety mnie usłyszeli.
-co?- spytali jednocześnie.
-jeśli Granger odejdzie to Namiar…
-zamknij się - uciszyła mnie – nie komplikuj sprawy.
-o co chodzi Hermio… - zaczął Złoty Chłopiec, ale nie zdążył bo zaczął się rozpływać.
-czekajcie na mnie! – krzyknęła tylko moja ulubiona szlama zanim całkowicie zniknął.
-co to ma znaczyć? Musiałaś schodzić aż tutaj żeby sobie poplotkować z Potter’em? – warknąłem mocno poirytowany na co ona fuknęła i obrażona minęła mnie bez słowa.
- nie waż się mnie ignorować! – krzyknąłem łapiąc ją za ramię. Roześmiała się szyderczo.
-ty robisz to cały czas! – krzyknęła z wyrzutem – kogo zamierzasz więzić, albo już więziłeś w tych lochach, co Malfoy?
- to na wypadek, gdybyś była niegrzeczna, a tak poza tym to nie twoja sprawa!
-czego innego mogłam się spodziewać po Śmierciożercy – zaczynała swoją durną paplaninę.
-Śmierciożercy, który uratował ci trzy razy życie, ty niewdzięczna szlamo! – syknąłem zły na samego siebie, że wcześniej ją ratowałem. Teraz było widać jak mi się odpłacała.
-ty…
-no, ja?
-ty morderco! – wrzasnęła mierząc palcem w jakieś kości w jednej z pustych cel. Miarka się przebrała. Przyciągnąłem ją do siebie i przyparłem do jednej z chłodnych, kamiennych ścian. Wbiłem jej różdżkę w gardło jednocześnie czując przenikliwe ciepło bijące od jej ciała.
-zabijesz mnie? Śmiało! – syknęła unikając mojego wzroku. Wiedziałem, że była to tylko marna prowokacja, ale i tak wyprowadziła mnie z równowagi jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było jeszcze możliwe.
-zamilcz nim będzie za późno – mruknąłem ostrzegawczym tonem.
-grozisz mi!? Jak ktoś taki jak ty może…
-dotykać szlamy?
Syknęła zaciskając ręce w pięści. Jej wściekłość podobnie jak moja sięgała wtedy zenitu.
-jakoś w nocy ci to nie przeszkadzało!- powiedziała, a przez jej oczy przemknęło zażenowanie.
-radzę ci o tym zapomnieć. To nic nie znaczyło!
-nie bądź śmieszny Malfoy, to akurat było oczywiste!
-dla ciebie jak widać nie i weź się w końcu w garść, bo nie rozumiem czemu wszystkie swoje frustracje wylewasz na mnie!
-frustracje?! Ty nic nie rozumiesz! Ciebie nie obchodzi nikt, nie masz przyjaciół którzy są dla ciebie jak rodzina!
-mam przyjaciół! Jak śmiesz ty obrzydliwa szlamo!
Miałem ochotę rzucić w nią jakimś zaklęciem niewybaczalnym. Naprawdę.
-mówisz o Crabbie, Goyle’u, Parkinson i Zabinim? To nie są prawdziwi przyjaciele i założę się o co chcesz, że sam doskonale o tym wiesz! Ty… ty po prostu nam zazdrościsz! – krzyknęła, a na jej obliczu widniało czyste zaskoczenie jakby właśnie uświadomiła sobie coś bardzo ważnego.
-nie mam czego, no chyba, że braku galeonów w skarbcu Weasley’ów…
-musisz być wyjątkowo biedny mentalnie, biedniejszy niż myślałam skoro interesują cię tylko pieniądze. Cholerny materialista!
-możesz chociaż raz się zamknąć? Bo jesteś jeszcze bardziej żałosna niż zwykle- powiedziałem siląc się na pozorny spokój.
-a ty możesz być chociaż raz odrobinę milszy?
-chyba sobie kpisz! Mogę być miły dziennie tylko dla jednej osoby, ale ty nie bierzesz udziału w losowaniu tego szczęśliwca.

                                                                     ***

Powoli wyłączałam się z jego monologu coraz bardziej pogrążając w niezbyt pozytywnych myślach, a kiedy już się „ocknęłam” zdążyłam wyłapać tylko: „kretynka” i „jestem zgubiony”.
-powtórz to wszystko jeszcze raz! – zażądałam obdarzając go złośliwym uśmiechem.
-czego szukałaś w lochach!?
-dowodów na to, że mogę ci zaufać i czy na pewno nie mordujesz tu ludzi za moimi plecami.
-i co znalazłaś?- spytał szyderczo wskazując dłonią na kości w jednej z cel - mięso było wyśmienite – oblizał się i prowokacyjnie uniósł brwi.
Miałam ochotę dać mu w twarz, a jedyną rzeczą, która go przed tym uchroniła była jego ręka, która natychmiast złapała mnie za nadgarstek.
-spróbuj to zrobić jeszcze raz, a pożałujesz- wysyczał mi do ucha na co zareagowałam podniesieniem brwi. Wyswobodziłam się z jego uścisku i bez słowa ruszyłam w kierunku schodów prowadzących na górę.
-Malfoy - powiedziałam, ale się nie odwróciłam - musimy wrócić do Londynu.
-nie - odparł krótko i mnie wyminął.
-ja wracam.
-jesteś tak ograniczona, że nie rozumiesz faktu, że właściwie nie z mojego wyboru zostałem w to wszystko wplątany przez co jestem uznawany za zdrajcę niewiele lepszego od ciebie? Czarny Pan nie ma litości i nie przebacza nawet najmniejszego przewinienia!
-w takim razie jeśli zerwiemy zaklęcie dowie się również o twoim miejscu pobytu?
-to trochę bardziej skomplikowane, ale ostatecznie tak. Granger, siedzimy w tym razem! Jeśli z twojej głupoty rozwiążemy zaklęcie to informacja o twoim miejscu pobytu o wiele szybciej trafi do Czarnego Pana od mojej ze względu na twoją brudną krew.
-to mój problem, zakon pomoże mi się ukryć, a ty mimo wszystko w dodatku mając więcej czasu również zdążysz to zrobić.
-jesteś pieprzoną egoistką!
-nie, po prostu staram się znaleźć racjonalne rozwiązanie!
-to nazywasz racjonalnym rozwiązaniem? W jakim ty świecie żyjesz?! Póki co jesteśmy bezpieczni i niczego nam nie brakuje, a ty chcesz to zniszczyć?! Przez ten twój durny Gryfoński upór i coś na kształt honoru obydwoje zginiemy. Na co wybacz, ale ci nie pozwolę!
-chodź ze mną. Załatwię to i tobie również Zakon pomoże - powiedziałam, a w reakcji na to Draco Malfoy parsknął śmiechem.
-jestem Śmierciożercą, dla takich jak ja nie ma litości. Wolę zginąć niż spoufalać się z Weasley’em i jemu podobnymi. Nie jestem dobry! Nie jestem po żadnej, cholernej stronie! Chcę tylko mieć święty spokój, a jeśli ty jesteś ceną, za którą go dostanę to cholera jasna niech cię nawet weźmie, ale pomożesz mi w tym! - wykrzyczał.
-jak zamierzasz to osiągnąć?
-nie wiem.
-jesteś egoistą i tchórzem. Wstyd mi za ciebie.
Powiedziałam to, a w jego oczach zapaliły się iskierki furii, jednak zdążył zrobić tylko jeden, malutki krok w moją stronę, gdy za nami rozległo się ciche pyknięcie. W tej samej sekundzie odwróciliśmy się do tyłu wyciągając różdżki przed siebie. Na końcu lochów leżał cały zakrwawiony chłopak, a obok niego klęczał drugi, będący w nieco lepszym stanie.
-Nott! Higgs! - wrzasnął Malfoy i rzucił się w ich stronę. - co ci się stało? Jak tu się dostaliście? Granger! Szybko, pomóż mi! Robak! - wyrzucał z siebie słowa z szybkością podobną do jakiegoś mugolskiego karabinu maszynowego.
Szybko do nich podbiegłam, nie zwracając uwagi na Malfoy’a, który właśnie wydawał jakieś polecenia skrzatowi.
-Herm…iona Grange…r. M…miło mi ci…ę po…po…znać - wykrztusił z siebie chłopak plując na wszystkie strony krwią. Kątem oka widziałam zszokowane spojrzenie Malfoy’a, który widocznie nie mógł uwierzyć, że jego kumpel pierwszy odezwał się do mnie i, że w ogóle był w stanie cokolwiek powiedzieć.
Robak powrócił niosąc całe naręcza bandaży i kilka różnych eliksirów i pudełeczek.
-potrzebujesz pomocy, jednak obawiam się, że klątwa, którą oberwałeś uniemożliwia nam ruszenie cię z miejsca, bo inaczej wywoła to krwotok wewnętrzny. Rzuciłam krótkie spojrzenie na jego prawie przezroczystą twarz i czarne, pozlepiane krwią włosy, a gdy prawie niezauważalnie kiwnął głową podwinęłam mu strzępy czarnej koszuli i zaczęłam rzucać po kolei wszystkie znane mi zaklęcia przeciwdziałające skutkom klątw czarnomagicznych, a także te zabliźniające rany i tamuje krwawienie. Gdy po około godzinie udało mi się przywrócić tego ledwo znanego mi Ślizgona do lepszego stanu niż krytyczny zajęłam się nastawianiem mu połamanych kości. Widziałam jak chłopak cały czas zagryza wargi żeby tylko nie krzyknąć z bólu, a z oczu co jakiś czas wypływają mu łzy. Na koniec podałam mu eliksir przeciwbólowo-regenerujący oraz usypiający dzięki któremu natychmiast zapadł w sen. Malfoy zajął się delikatnym przeniesieniem go do jednej z pustych komnat więc ja zostałam sam na sam z drugim chłopakiem.
-cześć - powiedział cicho i delikatnie się uśmiechnął co odwzajemniłam.
-masz złamaną rękę, pokaż mi ją - mruknęłam i podeszłam do Ślizgona, którego wcześniej znałam jedynie z widzenia. Ostrożnie klęknęłam obok niego i zaczęłam szeptać zaklęcia uzdrawiające i nastawiające chorą kończynę. Gdy skończyłam zorientowałam się, że przez klatkę piersiową chłopaka biegnie krwawy ślad.
-mogę?- spytałam cicho na co on tylko lekko się uśmiechnął i kiwnął głową.
Zaczęłam powoli rozpinać mu guziki szarej koszuli starając się nie myśleć jak to zapewne musi wyglądać z perspektywy osoby trzeciej. Okazało się, że jego stan był poważniejszy niż mi się wydawało, a rana głębsza niż myślałam, dlatego doprowadzenie jej do etapu, w którym sama naturalnie będzie mogła się zacząć się goić zajęło mi o wiele więcej czasu niż przypuszczałam, ale gdy skończyłam byłam zadowolona z efektów. Przy okazji uleczyłam mu też kilka mniejszych ranek i zadrapań, ale mimo tego Ślizgon ewidentnie był wyczerpany. Ja zresztą nie czułam się wcale lepiej. Nie wypoczęłam jeszcze całkowicie po tej tajemniczej utracie przytomności i taka ilość posłanych zaklęć mocno mnie zmęczyła.
-co wam się stało? - spytałam i ugryzłam się w język. Wiedziałam, że nie powinnam. Gdzie moje maniery?
- Czarny Pan omal nie zabił Theodora. Cudem uciekliśmy - szepnął i wzdrygnął się. W jego oczach malował się straszny smutek. Co się tam stało? Przecież obydwoje wrócili, w słabym stanie, ale w całości. Rzuciłam mu tylko współczujące spojrzenie i wstałam. Zaczęłam zbierać resztę magicznych przyborów, gdy on również zaczął się podnosić z chęcią pomocy.
-jesteś wykończony. Nie możesz! - powiedziałam, a on w reakcji na to tylko machnął ręką. Wyczarowałam magiczne nosze na które Ślizgon uparcie nie chciał wejść, a gdy już udało mi się go do tego przekonać całkowicie opadł z sił i zasnął. Magicznie transportowałam go na piętro na którym spotkałam Malfoy’a, który bez słowa pokazał mi ręką pokój graniczący ścianą z moim. Zdziwiło mnie to, ale zdecydowałam się nic nie odzywać.
Przy pomocy jednego zaklęcia umieściłam śpiącego chłopaka na łóżku. Strasznie mnie intrygował. Był taki uprzejmy, a przecież był też Ślizgonem co samo z siebie się wykluczało. Spojrzałam na jego bladą twarz, którą okalały przydługie kosmyki ciemnoblond włosów. Rzuciłam na niego specjalne zaklęcie czyszczące o nieco łagodniejszym działaniu od zwykłych i za pomocą magii transmutowałam jego zniszczone ubrania w nowe, wygodne.
Szybko go przykryłam i zaklęciem odesłałam pozostałe medyczne przybory, które były mi wcześniej potrzebne z powrotem do Robaka. Miałam już odchodzić, gdy na nadgarstku poczułam dotyk chłodnych palców.
-dziękuję - powiedział prawie niedosłyszalnie i zmierzył mnie ciepłym spojrzeniem swoich zielonych oczu.
Obdarzyłam go kolejnym uśmiechem i opuściłam pomieszczenie z myślą znalezienia Malfoy’a.

                          ———————————————————————————————

piątek, 30 sierpnia 2019

Rozdział 5 Azyl



Obudziły mnie promienie słońca leniwie wlewające się do pomieszczenia w którym obecnie się znajdowałam więc bez zbędnej zwłoki uniosłam się na ramionach i zaczęłam rozglądać wokół: znajdowałam się w bardzo elegancko urządzonej sypialni, której ściany pokryte były jasno różową tapetą z delikatnymi złotymi refleksami. Tapeta kojarzyła mi się z pałacowym pokojem jakiejś mugolskiej królowej, ponieważ całą pokryta była ledwo zauważalnym, gustownym wzorem idealnie łączącym się z całością. W pokoju było również duże okno z białymi zasłonami do samej ziemi i wielkim parapetem wyłożonym poduszkami na których można było usiąść. Oprócz tego tuż obok okna stała błyszcząca, biała toaletka z krzesłem, a w rogu znajdowała się także duża, biała szafa. Zauważyłam również dwie pary drzwi: jedne zapewne do wyjścia na korytarz, a drugie? Być może do łazienki. Obróciłam głowę z powrotem w stronę okna i dopiero teraz dostrzegłam wielki, pluszowy fotel stojący naprzeciwko wygaszonego idealnie jasnego kominka! Założę się, że byliśmy w rezydencji „arystokraty” No tak, w końcu takie wyposażenie samej sypialni musiało kosztować fortunę. Powoli wstałam z łóżka co skończyło się przyjemnym zaskoczeniem, bo moje bose stopy opadły wprost na puchaty dywan.
Nagle dopadły mnie wyrzuty sumienia: jestem w takim miejscu, całym opływającym w luksusie, na dodatek z moim jednym z największych wrogów, gdy na zewnątrz toczy się śmiertelnie groźna, ponura wojna. Gdy z powrotem spojrzałam na całość pokoju miałam ochotę parsknąć ironicznym śmiechem; o ironio losu… na zewnątrz, gdzieś daleko było tak mrocznie, ponuro i niebezpiecznie, a tu tak jasno, przytulnie i co najważniejsze -bezpiecznie. Najgorszym z tego wszystkiego było to, że tak naprawdę nie miałam pewności czy wszystkie ukochane mi osoby jeszcze żyją. Wystarczył przecież dosłownie ułamek sekundy i już cię nie było! Nawet nie miałam szansy się z nimi skontaktować, a było to chyba czymś, czego najbardziej teraz pragnęłam, w końcu Harry prosił żebym mu odpowiedziała, a nie mogłam tego zrobić bez narażania nas na niebezpieczeństwo. Może wszyscy zostali już złapani? Albo co gorsza… Nie, nie mogę tak myśleć! Byłam tchórzem. Po raz kolejny w tak krótkim czasie wyszło na jaw, że mam dwie twarze. Jedna pozornie odważna, a druga strachliwa, słaba. Byłam strasznie rozczarowana sobą i swoim zachowaniem. Dlatego postanowiłam, że nie spocznę dopóki nie odnajdę moich przyjaciół.
 Strasznie się o nich martwię, dosłownie zżera mnie to od środka, bo może jestem tu w miarę bezpieczna, ale jestem też przecież całkowicie na łasce Malfoy’a, no i skoro właściwie nic już nas nie łączy, bo wszystko się rozpadło to dlaczego właściwie przywlókł mnie tu ze sobą? Nadal chodziło o ten Namiar? Ciekawe czy to jeszcze w ogóle działało i czy da się to jakoś sprawdzić.
Muszę jak najszybciej dowiedzieć się czy da się skontaktować z Harry’m i ze wszystkimi, czy zaklęcie ściągające z nas Namiar działa, odkryć co Harry miał na myśli mówiąc na końcu Patronusa: „uważaj na wszystkie…”, kim jest ten czarodziej ze starej gazety, bo coś czuję, że to może wiele rozwiązać i spróbować opracować antidotum na wywar żywej śmierci. Powinnam poznać prawdziwe intencje Malfoy’a, w końcu na pewno nie mogłam mu ufać. Nie był czysty! Nadal mógł, a co gorsza nawet był po stronie Voldemorta!
Ciekawiło mnie tylko w jaki sposób znajdę tyle potrzebnych mi informacji. Nie wspominając już o tym dziwacznym miejscu, w którym byliśmy przez chwilę. Co to była za Nora? Działy się w niej dosyć osobliwe rzeczy. Powinnam to zrobić zwłaszcza też dlatego, że pewnie nigdy się nie dowiem czemu straciłam wtedy przytomność. Niemożliwe żeby to było samo zmęczenie… pamiętam, że studiowałam wtedy te stare księgi, gdy nagle zapadła absolutna ciemność. Muszę spytać Malfoy’a, może on będzie wiedział coś więcej.
Powoli podeszłam do fotela, który obrócony był do mnie tak, że w ogóle nie było widać czy ktoś w nim siedzi. Przez chwilę czułam się jak w jakimś tandetnym, mugolskim horrorze.
Zobaczyłam, że w fotelu wygodnie śpi pewien białowłosy, co wprawiło mnie w stan głębokiego zdziwienia. Grzywka śmiesznie opadła mu na czoło zasłaniając przy tym całe oczy. Wyglądał aż za spokojnie, jak anioł. Szkoda tylko, że w rzeczywistości był niemal diabłem wcielonym. Malfoy spał jednak, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że nie był to zdrowy sen, ale przesiąknięta koszmarami jawa. Ślizgon co chwilę marszczył czoło i brwi, a po chwili dosłownie oniemiałam, gdy spod zamkniętej powieki wypłynęła łza. Co musiało mu się śnić, że płakał? Nigdy go w takim stanie nie widziałam. Myślałam, że ktoś jego pokroju raczej nie ma normalnych uczuć, które wyzwolą w nim tak silne emocje, których skutkiem jest płacz.
Z zamyślenia wyrwało mnie uczucie obserwujących mnie oczu. Malfoy bezceremonialnie się na mnie gapił, a w jego oczach nie było śladu po jakichkolwiek emocjach, tym bardziej negatywnych. Zresztą tak samo jak nie było już nawet śladu po mokrej smudze po łzie, która jeszcze niedawno przecięła jego bladą skórę.
-skończyłeś się już patrzeć? – spytałam starając się brzmieć w miarę grzecznie.
-jeszcze nie - odparł unosząc brwi i nawet na ułamek sekundy nie spuszczając ze mnie wzroku. Tą bitwę przegrałam i pierwsza odwróciłam wzrok.
-co ja tu robię? Nic już nas nie łączy – mruknęłam hardo unosząc wzrok. Zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem i odpowiedział dopiero po chwili:
-mylisz się, nadal łączy nas zaklęcie ściągające Namiar, jeśli oddalisz się zbyt daleko zostanie przerwane, a ja nie mogę dopuścić by coś zaważyło na moim bezpieczeństwie- odparł spokojnie.
-w takim razie czemu ty jeszcze niedawno, będąc niewiadomo gdzie go nie zerwałeś? Jesteś tchórzem, jak zwykle martwisz się tylko o siebie egoisto! – syknęłam na co on wstał, a temperatura jego spojrzenia gwałtownie spadła.
-a ty niewdzięczną szlamo – powiedział na pozór spokojnie i powoli uniósł głowę.
-za co mam być ci wdzięczna? Teraz będę twoim więźniem?! Chcę brać udział w bitwie, odnaleźć przyjaciół i zabijać te wszystkie bezwartościowe kreatury! – powiedziałam specjalnie nieadekwatnie do sytuacji, spokojnym głosem. Przez chwilę wydawało mi się, że przez jego twarz przebiegło rozczarowanie.
-w takim razie wybacz, obowiązki wzywają – szepnął mi do ucha i wyszedł trzaskając drzwiami.
Byłam wściekła i nie mogłam się pohamować. On potrafił mnie obrazić samym „dzień dobry”, a co dopiero czymś takim, chociaż nie zmienia to faktu, że może trochę przesadziłam i doskonale o tym wiedziałam. Postanowiłam, że później może i nawet zmuszę się do przeprosin. Chociaż w ogóle nie byłam do tego przekonana zwłaszcza dlatego, że nadal byliśmy wrogami. Wydawało mi się, że tylko pogorszyłam sytuację między nami. Nie wiem czy mogło być jeszcze gorzej… ale chyba najbardziej przeraziła mnie końcówka tej krótkiej kłótni; przecież zawsze krzyczał i mnie wyzywał, a teraz? Po prostu wyszedł! Prawie tak spokojnie, jak gdyby nigdy nic! Poczułam wstyd; to ja powinnam tak zrobić, a nie on! Co się ze mną działo? Emocje znowu wzięły nade mną górę. Może to przez te wszystkie narastające problemy? Nieważne. Miałam swój honor, a nie przeproszenie za coś co prawie w całości było tym razem moją winą było nie- gryfońskim zachowaniem, zupełnie nie w moim stylu. Malfoy i tak był nieznośny, ale teraz już nie mogłam mieć do niego żalu za to, że etap całkowitej nienawiści jednak nie jest za nami.

                                                                      ***

Obudziłem się przez kolejny koszmar na którym znowu widziałem śmierć mojej matki, z tą różnicą, że tym razem u boku Czarnego Pana stała Granger. Dawno żaden sen nie wywołał u mnie tylu emocji co ten więc, gdy tylko się obudziłem i zauważyłem ją stojącą tuż nade mną głęboko nad czymś myślącą to pierwszą moją myślą było złapać za różdżkę i coś jej zrobić, a drugą zetrzeć tą okropną łzę, oznakę mojej słabości i zachować prozaiczny spokój. Powinienem modlić się żeby jej nie zauważyła, ale znając jej spostrzegawczość już od dawna ją widziała.
-skończyłeś już się patrzeć? – spytała całkowicie spokojnie co tylko spotęgowało mój wewnętrzny szał.
-jeszcze nie – odparłem starając się brzmieć jak najbardziej spokojnie, ale przy tym też złośliwie.
Z każdym słowem moja irytacja wzrastała, a pierwsze apogeum osiągnęła, gdy nazwała mnie tchórzem! Ona! Ta szlama! Co z tego, że była w miarę ładna i nie taka głupia jak mi się wydawało. I tak jej nienawidziłem! Nadal była okropną szlamą, która z niczego nie zdawała sobie sprawy, a tym bardziej nie miała najmniejszego prawa żeby mnie oceniać! Mimo wszystko mocno ugodziło we mnie to, że uznawała mnie za „bezwartościową kreaturę”, kto jak kto, ale ona? Prawie każdy mówił tylko o tym, że bez względu na wszystko potrafiła dostrzegać w ludziach dobro, co prawda we mnie już go nie było więc nie powinienem być tym tak zaskoczony, ale jak widać wcześniej bezpodstawnie się łudziłem. Myślałem, że ten etap mieliśmy już za sobą, a ona jako uchodząca za najmądrzejszą czarownicę od czasów Roweny Ravenclaw powinna być ponad to i mieć w sobie chociaż odrobinę empatii. Niewdzięczna!
Nagle w sam środek moich poplątanych myśli wpadła kolejna przez którą uświadomiłem sobie jak bardzo nisko spadłem skoro przejmowałem się, a co najgorsze byłem wręcz rozczarowany zdaniem Hermiony Granger. To się musiało skończyć. Teraz dopiero pozna smak piekła. Jej osobistego piekła ze mną.
                                                                       ***

Nie byłam jeszcze gotowa na konfrontację z Malfoy’em, do której potrzebowałam czasu. Zaczęłam przeczesywać pokój w poszukiwaniu mojego kufra, w którym były wszystkie moje rzeczy.  Niestety jak na razie nigdzie go nie było. Ostatnim miejsce, w którym mógł być to szafa. Otworzyłam ją i ukazał mi się dość duży pokój, urządzony w takim samym stylu jak sypialnia, ale z tą różnicą, że nie było tu żadnych mebli, a na każdej ścianie – oprócz jednej, która była w większości przeszklona – były półki z ubraniami, kosmetykami i innymi przedmiotami, a w rogu stało gigantyczne, zdobione lustro, które wyglądało jak przejście do jakiejś baśniowej krainy. Garderoba moich marzeń! Całość wyglądała dosłownie jak z bajki, jak z pokoju jakiejś księżniczki. To wszystko zaparło mi dech w piersiach.
Podeszłam do wielkiej, prawie w całości przeszklonej ściany i zaczęłam podziwiać widok za oknem, za którym rozciągał się wielki las, a dalej błękitne morze. Cały krajobraz był niesamowity! Dostrzegłam, że gdzieś w oddali tuż nad morzem widać kawałek, najprawdopodobniej piaszczystej plaży. Czułam się prawie jak w raju, nie licząc tego, że byłam tu z Draco Malfoy’em, a gdzieś daleko stąd toczyła się wojna, w której mogli zginąć wszyscy moi najbliżsi. Czar prysł. Znowu pogrążyłam się w wyrzutach sumienia, gdy usłyszałam trzask i momentalnie przede mną zmaterializował się skrzat:
-Panienko, na łóżku zostawiłem kolację, może pani do woli korzystać z tego pokoju i wybrać dowolny strój- powiedział grzecznie skrzat na co zmiękło mi serce.
-jak się nazywasz?
-Robak, panienko – odrzekło stworzenie i spuściło wzrok na ziemię. Krew zawrzała mi w żyłach. Jak On śmiał tak nazwać biednego skrzata!? Co za bestialstwo! Natychmiast skrucha w moim sercu zniknęła, a na jej miejsce pojawiła się nienawiść. Jak on mógł tak traktować to niewinne stworzenie, właściwie odbierając mu godność poprzez nazywanie go w ten sposób?!
-czy wiesz, gdzie jest kufer z moimi rzeczami? – spytałam go uprzejmie.
-niestety nie, panienko.
-dobrze, w takim razie bardzo dziękuję za pomoc – odparłam z uśmiechem.
-do usług panienko – powiedział skrzat i uformował na swoich ustach coś na kształt uśmiechu, po czym zniknął.
Nie wiedziałam jak mogłabym odzyskać rzeczy bez szybszej konfrontacji z Malfoy’em więc zrezygnowana powlokłam się do łazienki żeby wziąć długą kąpiel, która chociaż trochę pomogłaby mi rozluźnić skołatane nerwy.
Łazienka była dość duża, cała pokryta kafelkami z delikatnym różowawym połyskiem. Oprócz standardowych łazienkowych mebli miała również gigantyczne lustro wiszące nad umywalką i kilka szafek wypełnionych podstawowymi kosmetykami do higieny osobistej. Najbardziej moją uwagę przykuła wielka wanna stojąca w rogu, na lekkim podwyższeniu do której prowadził specjalny, ozdobny stopień.
Podczas, gdy tak leżałam prawie cała zanurzona w wodzie zaczęłam się zastanawiać co by było gdybym się nie wynurzyła? Co jest po drugiej stronie? Uciekłabym od wszystkich kłopotów i być może miała święty spokój. Nie, nie… nie mogłam zostawić moich przyjaciół, którzy na pewno nie zareagowali by zbyt dobrze na moją śmierć i to jeszcze w taki sposób, a poza tym nie chciałam mieć już na zawsze przypiętej plakietki tchórza. To nie leżało w mojej naturze. Musiałam sobie jakoś dać radę i przekonać Malfoy’a do powrotu do Anglii, bo miejsce w którym obecnie się znajdowaliśmy było zbyt słoneczne jak na mój ojczysty kraj. Właśnie, ciekawe gdzie byliśmy? Właściwie to mogliśmy być wszędzie dlatego szkoda, że nie zapytałam o to Robaka. Skrzywiłam się. Nadal ciężko przychodziło mi wymawianie jego „imienia”, które napawało mnie wstrętem do osoby, która mu je nadała. Chociaż skąd pewność, że to akurat Draco go tak nazwał? Równie dobrze mógł to być jego ojciec, matka lub urocza cioteczka Bellatrix.
Wyszłam z wanny dopiero kiedy woda zrobiła się już letnia, a moją skórę pokrywała już gęsia skórka. Szybko wysuszyłam się zaklęciem i w samym ręczniku wyszłam do pokoju przez który pospiesznie przeszłam od razu wchodząc do szafy i zamykając się w garderobie. Niestety moje dotychczasowe obawy o rodzaje strojów, które znajdowały się w różnych szafach, szafkach i na półkach okazały się uzasadnione. Cóż, rzadko kiedy moja intuicja się myliła. Większość kreacji była bardzo elegancka, wieczorowa: były to różnego rodzaju sukienki, kompletnie nie praktyczne szpilki i inne ozdoby. Ciekawe do kogo należały te luksusowe komnaty, w których przebywałam i wszystkie te rzeczy…
W końcu zdecydowałam się na najbardziej prostą i chyba najwygodniejszą, czarną sukienkę, trochę przed kolano. Miała najskromniejszy, ale też bardzo elegancki styl, który podkreślał sylwetkę, z czego w tamtej chwili nie byłam aż tak zadowolona. Sukienka przylegała do ciała i nie miała ramiączek przez co trzymała się tylko na biuście. Muszę przyznać, że była bardzo ładna, ale niestety kompletnie nie praktyczna, a na dodatek miałam duży problem żeby zapiąć zamek, który znajdował się z tyłu i ciągnął od samego dołu do góry. Do kompletu wybrałam czarne, błyszczące szpilki na najbardziej niskim obcasie ze wszystkich, który oczywiście i tak był zdecydowanie za wysoki. Uczesałam jeszcze tylko włosy i chyba byłam gotowa. Na koniec przejrzałam się w lustrze i po stwierdzeniu, że wyglądam zbyt wyzywająco jeszcze raz przejrzałam wszystkie szafki, w poszukiwaniu czegoś bardziej praktycznego, ale większość balowo-wieczorowych sukni do ziemi już całkowicie się nie nadawała.
Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę po prostu chodziło o to żeby jak najbardziej w czasie odwlec rozmowę z Malfoy’em, której szczerze się obawiałam, a moje infantylne zachowanie w ogóle nie pomagało, tylko jeszcze bardziej mnie nakręcało.
Już najwyższy czas. Musiałam mieć już to za sobą. Wzięłam do ręki różdżkę i opuściłam komnaty przy tym z jakiegoś irracjonalnego powodu starając się zachowywać jak najciszej, co niestety uniemożliwiały mi obcasy, w których z resztą źle się czułam.
                                                     
Szłam prosto korytarzem, ponieważ za „moją” sypialnią już nic nie było. Ciekawe dlaczego Malfoy wybrał dla mnie najodleglejszy pokój? Chociaż pewnie dlatego żebym była jak najdalej od niego, i dobrze! To był jeden z tych unikatowych razy, gdy arystokrata użył mózgu. Merlinie, wszystko było tu takie jasne, takie nie pasujące do niego. Od kiedy arystokrata lubował się w takich jasnych, słonecznych kolorach? Próbowałam odciągnąć myśli od nieubłaganie nadchodzącej rozmowy.
  Co chwilę mijałam takie same zamknięte drzwi, aż doszłam schodów w dół. Miałam dwie opcje: albo schodzę nimi w dół, albo idę przed siebie, na kolejny korytarz z zamkniętymi drzwiami. Oczywiście zdecydowałam się na pierwszą opcję i powoli zaczęłam schodzić szerokimi schodami na dół. Wydawało mi się, że są wykonane z marmuru na co miałam ochotę prychnąć z niesmakiem. Przecież tyle ludzi codziennie umiera z głodu i różnych chorób, a osoby takie jak Malfoy wydają pieniądze na przykład na marmurowe schody! To chore! Zamiast chociaż odrobinę pieniędzy przekazać nawet na różne czarodziejskie organizacje charytatywne to oni właściwie je marnują wydając na coś tak zbędnego jak to. Po raz kolejny czułam wściekłość, ale obiecałam sobie wcześniej, że (w zależności przebiegu rozmowy z arystokratą) go przeproszę dlatego policzyłam w myślach do dziesięciu i starałam się jak najbardziej zamaskować emocje, które mną targały.
 Zeszłam na dół, prosto na duży korytarz, który zamiast obrazów w ścianach posiadał specjalne wnęki, w których stały różne rzeźby. Czułam się jak w cholernym muzeum. Ciekawe co by było, gdyby nie chcący jedna upadła? Mogłabym się założyć, że kosztowały fortunę. Na pewno zapewniłabym tym sobie niechybną śmierć…. Albo i nie. Malfoy zapewne był dobry w zaklęciach, ale wątpiłam żeby był lepszy ode mnie – nieskromnie mówiąc mógł być co najwyżej równy, podobny. Jedno było pewne: teraz za nic nie posunęłabym się do czegoś takiego, bo w końcu szłam tu w celach (w miarę możliwości) pokojowych. Minęłam już dwie pary zamkniętych drzwi i gdy byłam już dosłownie jakieś cztery metry przed wielkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami, a raczej wręcz wrotami wejściowymi, po lewej stronie były ostatnie drzwi i coś mi mówiło, że właśnie tu znajdę arystokratę.
Nacisnęłam na klamkę i powoli je uchyliłam. Moim oczom ukazał się gigantyczny salon, na którego ścianach wisiały zasłonięte jakimiś płachtami obrazy. Wszystkie meble jakie się tu znajdowały również były zasłonięte z wyjątkiem dwóch, wielkich, skórzanych fotel stojących w odległym końcu pomieszczenia, tuż przy rozpalonym kominku na którym z kolei stało mnóstwo ruchomych zdjęć. Zauważyłam, że nad kominkiem wisi jakby głowa jelenia, która tak jak pozostałe przedmioty była przysłonięta płachtą. Wszystko wyglądało tu tak, jakby nie było używane od bardzo dawna, a utwierdziły mnie w tym przekonaniu duże okna, całe pokryte pajęczynami.
Ciekawym był fakt, że mimo ogromnej przestrzeni to wszystko wydawało się tu być takie jasne, jakby słoneczne chociaż i tak dało się wyczuć wiszącą w powietrzu wyniosłość, elegancję i chłód, które zdawały się zupełnie nie pasować do ciepłych promieni słońca wpadających do środka.
Zdziwiło mnie, że Malfoy jeszcze mnie nie usłyszał.  Może wcale go tu nie było? Zaczęłam iść przed siebie, a stukot moich obcasów powodował nieznośne echo. Ktoś natychmiast wstał z fotela znajdującego się jeszcze dobrych, kilka metrów przede mną strącając przy tym ze swoich kolan szklankę – zapewne z Ognistą, która potoczyła się po marmurowej posadzce zostawiając na niej wielkie, brązowawe plamy. Malfoy odgarnął włosy z czoła i podniósł na mnie wzrok. Widziałam jak jego niespokojne spojrzenie wędruje prosto od moich stóp aż do samej twarzy. Przez chwilę wydawało mi się, że po jego twarzy przebiegło uznanie, albo zadowolenie?
-proszę, proszę, Granger we własnej osobie, co za zaszczyt dla takiej bezwartościowej kreatury jak ja- szepnął lodowatym tonem, który zdawał się wisieć w powietrzu jeszcze długo po wypowiedzeniu tych słów. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, bo nie chciałam go prowokować. Zdobyłam się więc tylko na krótkie: „Witaj Malfoy”. Muszę przyznać, że byłam zadowolona z efektu jaki osiągnęłam, bo Malfoy rzeczywiście wydawał się być lekko zdziwiony moim tonem i samym powitaniem.
-co cię do mnie sprowadza? – syknął, a w jego oczach zapłonęła czysta nienawiść.
-ta ostatnia rozmowa… nie miałam tego na myśli…- zaczęłam niepewnym głosem.
-coś jeszcze? – zapytał, a w jego głosie rozbrzmiewało rozgoryczenie. Zdziwiło mnie to.
-ja… prze…
-co? Zapomniałaś jak się mówi? – mruknął ze skrywanym rozbawieniem zmieszanym z pogardą. Wzięłam głęboki oddech. Raz… dwa… trzy!
-przepraszam- powiedziałam na wdechu na co arystokrata przybrał na twarz wyuczoną maskę obojętności. Byłam prawie pewna, że w środku był zaskoczony. Byłam z siebie dumna. Dumna z tego de facto małego zwycięstwa. Chociaż czy to na pewno dobrze, że właśnie przeprosiłam wroga? Chyba mięknę, ale i tak to nie znaczy, że mu wybaczę to co mi robił przez te wszystkie lata. Przeprosiłam go przecież tylko za moje nieadekwatne do sytuacji zachowanie i tyle - ale nie myśl, że się z tobą kiedykolwiek pogodzę.
-ja nawet nie mam na to ochoty, bo to, że teraz wyglądasz minimalnie lepiej to nie znaczy, że nadal nie jesteś szlamą!
-możesz przestać mnie obrażać? Dopiero co cię przeprosiłam, uspokój się- powiedziałam chłodno na co on zmrużył oczy i zrobił krok w moją stronę.- czyli przyznajesz, że wyglądam dobrze? – powiedziałam unosząc głowę i odważnie patrząc mu w oczy.
-powiedziałem, że wyglądasz „minimalnie lepiej”, a nie dobrze więc przestań sobie schlebiać.
-„minimalnie lepiej” to u ciebie to samo, co „dobrze”!- syknęłam prowokacyjnie.
-ale nadal jesteś szlamą!- wrzasnął przejeżdżając sobie otwartą dłonią po twarzy.
-dobrze przynajmniej, że w końcu przyznałeś co wcześniej miałeś na myśli- miałam ochotę parsknąć śmiechem widząc gniew w jego oczach.
-przestań! To ciekawe, że Hermionę Granger- celowo zaakcentował moje imię i nazwisko- interesuje moje zdanie. To takie puste jak na ciebie - powiedział i prychnął.
-właściwie to nie interesuje mnie twoje zdanie…
-ha! W- Ł -A- Ś- C- I- W- I- E! czyli tak! – parsknął.
-nie interesuje mnie twoje zdanie, ale ciebie interesuje moje skoro się tak „cieszysz”, a z resztą nieważne, bo i tak zamierzam właśnie wracać do Anglii -powiedziałam, a jego twarz natychmiast zrobiła się poważna.
-nie.
-co „nie”? Mogę robić co chcę!- wrzasnęłam i się odwróciłam. Zaczęłam iść w stronę drzwi, ale tak jak to zwykle w takich historiach bywa: nie zdążyłam przejść nawet trzech kroków, gdy złapał mnie za rękę:
-po pierwsze nie dotykaj mnie – syknęłam starając się wyswobodzić swoją dłoń z jego uścisku – po drugie nie boisz się, że pobrudzisz się szlamem? – zapytałam zupełnie szczerze.
-Granger, nie możesz tam pójść! - zignorował moje wcześniejsze słowa.
-niby dlaczego?
Westchnął ciężko i przewrócił oczami:
-bo w połowie odpowiadasz za nasze bezpieczeństwo? Zaklęcie się przerwie jeśli…
-tak, tak! To pytam po raz drugi dlaczego wtedy, gdy ty…
-nie wiem! Może dlatego, że to nie było z własnej woli?
-jesteś egoistą! Boisz się tylko o swoje bezpieczeństwo!- wrzasnęłam i poczułam, że mocniej chwyta moją dłoń i przyciąga mnie do siebie.
-jestem uznany za zdrajcę, częściowo przez ciebie! I NIGDY WIĘCEJ MNIE TAK NIE NAZYWAJ, bo nie dość, że ukrywam szlamę…- wysyczał mi wprost do ust. Jego bliskość mnie sparaliżowała. To był mój wróg! Dlaczego podchodził tak blisko? Próbowałam się odsunąć, ale mi nie pozwolił.
-wcale nie musisz mnie ukrywać! A teraz puszczaj, chcę jak najszybciej opuścić to miejsce!
-nie mam już wyjścia! De facto nauczyciele podjęli wtedy decyzję za mnie!
-doskonale wiesz, że gdyby ci to nie pasowało to dawno byś zwiał!- krzyknęłam z wyrzutem.
-a poza tym mam twoje rzeczy, Granger!- powiedział już nieco spokojniej z triumfującą miną i minimalnie się odsunął.
-w takim razie pójdę bez nich. Najważniejsze, że mam różdżkę! – odparłam unosząc brwi.
-to zaraz się jej pozbędziesz…
-Accio różdżka Malfoy’a!- krzyknęłam uprzedzając go i korzystając z jego chwilowego zaskoczenia zaczęłam się cofać.
-oddawaj to ty mała, niewdzięczna szlamo!
-zamknij się dupku! Wingardium Leviosa!- szepnęłam i arystokrata zaczął unosić się w powietrzu. W oczach miał dosłownie wypisany mord.
-ściągnij mnie natychmiast! – ryknął i zaczął się szamotać.
-żebyś mnie zabił? – spytałam widząc jego bezskuteczne próby wyswobodzenia- to na nic – dodałam.
-właściwie to teraz mogę stąd odejść – powiedziałam pogodzona z tym, że nie odzyskam już swoich rzeczy i skierowałam się w stronę drzwi.
-myślisz, że stąd się da tak łatwo wyjść? Nałożone są na to miejsce specjalne zaklęcia ochronne i anty-teleportujące. Mogłabyś stąd wyjść tylko, gdybyś miała czystą krew, szlamo!- krzyknął.
-w takim razie je zdejmę.
-nie dasz rady, to za stara magia! – prychnął,
-nie próbuj przeciągać tego w czasie, a poza tym nie wierzysz we mnie, zajmie mi to góra godzinę. – powiedziałam i gdy znalazłam się już w progu ostatni raz się odwróciłam.
Malfoy próbował się udusić! Jedną ręką trzymał swoją szyję, a drugą zatykał usta i nos. Nie mogłam uwierzyć, że był aż takim tchórzem! Jeśli zaklęcie zostałoby przerwane zaraz pojawiliby się tu Śmierciożercy i pewnie zaczęli go torturować, ale ja zdążyłabym uciec. Byłam rozdarta. Czy to możliwe żeby tak bardzo się bał, że aż próbował odebrać sobie życie? Co z nim? Co się z nim właściwie stało? Czy to była swego próba rodzaju szantażu na mnie?
Ściągnęłam zaklęcie i zrzuciłam niewygodne szpilki. Zaczęłam biec w jego stronę. Był nie przytomny. Jego ciało miękko opadło na ziemię, a ja od razu kucnęłam obok.
-Malfoy, Malfoy!- krzyczałam jednocześnie sprawdzając mu puls – Malfoy!
-głupi, arystokratyczny dupek!  Malfoy, Malfoy! - wrzasnęłam czując, że jego puls słabnie. Nic nie mogłam zrobić. Znowu ta cholerna bezsilność.
-Malfoy, zostanę… ja obiecuję, tylko się obudź – mówiłam bez ładu i składu- nie możesz mnie tu zostawić, wtedy ja też zginę… zaraz w takim razie ja też jestem tchórzem. Malfoy! – krzyknęłam, a w oczach wezbrały mi się łzy. Był moim wrogiem, ale było mi go żal. Wiedziałam, że jeśli on zginie to i ja niedługo też. W takim obrocie sytuacji nie zdążyłabym uciec…
-Draco…Malfoy…- szepnęłam, gdy nagle przypomniało mi się pewne zaklęcie. Nie miał powietrza w płucach i w mózgu dlatego musiałam mu je dostarczyć. Zaczęłam szeptać skomplikowaną formułkę, a gdy skończyłam on nadal się nie budził. Myślałam, że zrobiłam coś źle, bo nigdy nie próbowałam tego zaklęcia, gdy otworzył oczy.
-płaczesz za mną, Granger…?- wychrypiał, a ja aż wytrzeszczyłam oczy z radości. Miałam ochotę go przytulić.
-Malfoy! – wrzasnęłam i nie mogąc się powstrzymać przytuliłam go. Nie odwzajemnił uścisku, ale też nie odepchnął mnie. Prawdopodobnie nie miał siły - ale nie myśl, że cię lubię. Po prostu dobrze, że żyjesz- powiedziałam zmieszana, gdy zauważyłam na jego bladych policzkach lekkie rumieńce. Gdy nie przybierał na tych swoich masek miał taką pogodną twarz . Czy Draco Malfoy właśnie się zarumienił? Niemożliwe!
-zapomnijmy o tym- mruknął mocno zmieszany starając się unikać mojego wzroku.
-o twojej próbie samobójczej? Czy o tym, że się zarumieniłeś? Aż tak się stęskniłeś?- mruknęłam na co on nic nie odpowiedział. Podniosłam wzrok z powrotem na jego twarz i zobaczyłam, że zemdlał. Jego organizm musiał być wykończony. Najpierw klątwa Błękitnego Smoka po której nie doszedł jeszcze całkowicie do siebie, a teraz to. Na pewno nie jest jeszcze zdrowy po tym co się stało z jego raną. Delikatnie podwinęłam rękaw jego koszuli i prawie odetchnęłam z ulgą na widok strupa z gojącej się rany.
Musiałam położyć go do łóżka. Świetnie, tylko gdzie była jego sypialnia? Znowu rzuciłam na niego Wingardium Leviosa i kilka innych zaklęć, które pozwoliły na to by jego ciało unosiło się w powietrzu i podążało za mną. Z powrotem weszłam na piętro i zaczynając od drzwi następnych po „mojej” sypialni sprawdzałam czy są otwarte. Wszystkie były zamknięte oprócz drzwi na samym końcu następnego korytarza. Zdziwiło mnie, że w żaden sposób nie zabezpieczył swojej sypialni. Układ pokoju był praktycznie taki sam jak mój, również miał osobną łazienkę i garderobę do której wchodziło się przez szafę – z tą różnicą, że ten pokój jeszcze dodatkowo posiadał balkon. Zauważyłam, że dominowały w nim przede wszystkim odcienie zieleni, srebra i czerni. Większość mebli była podobna do „moich” tylko, że była w innym kolorze, a w rogu- zamiast toaletki stało duże biurko. To były właściwie chyba wszystkie różnice.
 Przy pomocy magii umieściłam go na łóżku i przywołałam skrzata – ledwo zmuszając się do wypowiedzenia jego niegodnego imienia – poprosiłam go o przygotowanie posiłku oraz o eliksiry wzmacniająco-regenerujące, przeciwbólowe i Słodkiego Snu, a sama odnalazłam mój kufer, który stał za biurkiem. Naiwny. Myślałam, że wymyślił jakąś lepszą kryjówkę. Jednym zaklęciem odesłałam mój bagaż do swojej sypialni i usiadłam w fotelu przy łóżku obserwując śpiącego arystokratę. Gdy spał wyglądał uroczo i nie mogłam temu zaprzeczyć chociaż nie podobały mi się te myśli.
Oprócz tego cały czas dręczyło mnie to, czemu na jego twarzy pojawiły się takie rumieńce, gdy go przytuliłam? Czyżby się brzydził? O to chodziło? Pewnie nigdy się tego nie dowiem…

                                                                      ***

Obudziłem się, gdy było już ciemno, a światło księżyca wlewało się do środka mojej sypialni powodując jej delikatne oświetlenie. Od razu zauważyłem śpiącą w moim ulubionym fotelu Granger całą otoczoną niebieskawą poświatą. Wyglądała jak duch z innego świata. Duch z brudną krwią.
Była taka spokojna i dobra. Niestety była też ładna. Może nie najładniejsza, ale dało się na czym oko zawiesić, chociaż nie zapomnijmy, że przy okazji była też gadatliwą, wredną i niewdzięczną szlamą. Coś się jednak w niej zmieniło. Coś dziwnego się stało.
 Może była odrobinę mniej irytująca? Nie to na pewno nie, jeśli o to chodzi mogło być tylko gorzej. W takim razie co? Chyba tylko to, że zrobiła się ładniejsza, ale to już wiedziałem wcześniej. Boże… właśnie przyłapałem się, że myślę o niej w sposób jaki zupełnie nie mogę. Merlinie, jak ja jej nienawidziłem! Nienawidziłem tego, że była ładna, miała ode mnie lepsze oceny i sama ciągle mnie oceniała. Nienawidziłem w niej tego, że była zakazana. Nienawidziłem tego, że miała tą swoją paczkę przyjaciół. Nienawidziłem tego, że być może jako jedyna na mnie nie leciała. Nienawidziłem tego, że znowu uratowała mi życie. Nienawidziłem tego, że była tak blisko, że od niej zależało moje bezpieczeństwo. Zdecydowanie nienawidziłem jej całej; od końców palców u stop aż po czubek głowy.
Wtedy, gdy odchodziła zrozumiałem, że nie ma już dla mnie ani ratunku i ani jednej osoby na świecie, którą w jakiś sposób obeszłaby moja śmierć. Ogarnęła mnie desperacja, a wszystko to zdarzyło się w przeciągu kilku sekund więc podjąłem najszybszą decyzję w jak dotąd całym moim życiu. Prawdą było, że wolałem umrzeć sam niż przez tortury, co może i było egoistyczne i tchórzliwe, a teraz? Jestem tu nadal, z nią, ale nie żałuję tego co próbowałem zrobić. Oczywiście, nie odważę się już powtórzyć mojego czynu, ale też nie odczuwam z tego powodu co się stało żadnych wyrzutów sumienia. W takiej sytuacji jak tamta zrobiłbym to samo. Sami widzicie jak bardzo się zmieniłem i jak słaby psychicznie jestem.
Czułem się wykończony i psychicznie, i fizycznie, a moim jedynym ratunkiem była Ognista.

-cześć- usłyszałem cichy głos.
-cześć- odpowiedziałem – nie mam siły się kłócić. Jeśli masz zamiar krzyczeć to lepiej już zniknij, bo głowa mi pęka. W ogóle to najlepiej znikaj już teraz. Chcę być sam.-powiedziałem i niestety na końcu załamał mi się głos.
-wcale nie chcesz być sam i wypij to- powiedziała i odkorkowała jedną z buteleczek stojących na szafce nocnej. Byłem tak słaby, że nie miałem siły nawet się podnieść i z dużą trudnością opróżniłem zawartość flakonika.
-ile spałem? –spytałem ochrypłym głosem i szybko odkaszlnąłem.
-a uwierzysz jak powiem, że ponad dwa dni?
Zapadła krępująca cisza.
-idź już lepiej – mruknąłem i odwróciłem się do niej tyłem.
-nie ma mowy. Skąd mam wiedzieć czy znowu nie zrobisz czegoś tak głupiego? Kto wie co ci tym razem do tego łba przyjdzie za pomysł - syknęła – jeśli byś umarł właściwie skazałbyś na śmierć również i mnie!- dodała z ledwo wyczuwalnym wyrzutem.
-jesteś tylko szlamą, Granger, nie zapominaj o tym – odpowiedziałem cicho.
-wiem –mruknęła chyba myśląc, że nie słyszę- ale to nie znaczy, że jestem od ciebie w jakimś stopniu gorsza – prychnęła.
-wiesz, że jesteś teraz uznany za zdrajcę przez Czarnego Pana? A jeśli wrócilibyśmy w odpowiednim momencie, a ty walczyłbyś po naszej stronie…
-jesteś naiwna Granger, nigdy nie będę po waszej stronie. Nie jestem po żadnej stronie.
-w takim razie wiesz, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że jeśli wygramy to trafisz do Azkabanu? A jeśli przegramy…
-wiem, jedno i drugie do bani, coś wymyślę Granger. Jak zawsze.
-mam z tobą zostać?
-nie.
-nie chodzi mi o teraz, to już zamknięty temat. Chodzi mi ogólnie.
-rób co chcesz. Jeśli uciekniesz znając ciebie i tak złapią cię po kilku dniach, a nie wiadomo nawet gdzie teraz twoi durni przyjaciele są i czy w ogóle żyją - powiedziałem odrobinę zbyt niepewnym tonem.
Nic nie odpowiedziała.
-próbujesz mnie zniechęcić?
-nie, przedstawiam ci realia.
-i tak nie mogę odejść, nie chcę mieć nawet takiego dupka jak ty na sumieniu- westchnęła - chyba jesteśmy na siebie skazani.
Znowu zapadła cisza. Myślałem już, że zasnęła, ale ona po chwili znowu się odezwała.
-Malfoy?
-co?
-Możesz mi coś obiecać?
-nie.
-no tak, źle zaczęłam pytanie.
-jak zwykle
-znowu zaczynasz?!
-nie rozwlekaj się tak tylko mów.
-obiecujesz, że pomożesz mi wymyślić jakiś sposób żebym mogła wrócić do Harry’ego i wszystkich?
-nie ma takiego sposobu.
-obiecasz mi, że będziemy próbować?
-co za to dostanę?
-spłacisz swój dług za dwukrotne uratowanie życia!
-ja tobie też je ratowałem…
-przestań się licytować. Zrobisz to, czy nie?
-wątpię…
-Malfoy…
-boże…
-Malfoy
-…
-Malfoy…
-…
-Mal…
-DOBRA! Tylko się zamknij!
-dobranoc.
-nie, ty wychodzisz i to już!
-zmuś mnie.
-wal się.
-coraz lepiej, coraz lepiej, jak to możliwe, że Draco Malfoy odpuszcza?
-ludzie się zmieniają, szlamo.
-nie nazywaj mnie tak.
-to się zamknij.
-zachowujesz się tak samo infantylnie jak pięcioletnie dziecko.
-e…
-ah, co za elokwencja.
-Granger masz ostatnią szansę…
-w końcu jakaś „konstruktywna” wypowiedź- kpiła, czym doprowadzała mnie do białej gorączki. Zebrałem w sobie resztki dumy i siły, której w ogóle już nie miałem i wstałem. Po jej minie widać było, że się zdziwiła.
-kładź się! Nie będę cię zaraz zbierać z podłogi!- wrzasnęła, a ja poczułem jak kręci mi się w głowie. Zignorowałem to i szedłem dalej. Mimo, że miałem do niej nie więcej niż pięć metrów to droga, którą przebyłem wydawała mi się być najdłuższą w całym moim życiu. W końcu znalazłem się tuż obok niej i poczułem nagły przypływ obrzydzenia. Szlama! Nie wiem co wtedy myślałem. Naprawdę nie wiem!
-Nigdy. Więcej. Nie. Mów. Do. Mnie. W. Taki. Sposób. - wysyczałem i wtedy straciłem siły przez co niefortunnie zaplątałem się o nogi Granger, tak, że obydwoje runęliśmy na łóżko. Byłem zbyt blisko niej.
Zbyt blisko.
Zbyt.
Słyszałem tykanie zegara i miałem nieodparte wrażenie, że ze mnie drwi.
Szla- ma.
Szla- ma.
Szla- ma.
Myślałem tylko o tym żeby się od niej odsunąć, ale jednocześnie pragnąłem tylko dotknąć jej ciepłej skóry. W tym wielkim „domu” cały czas wydawało mi się, że było zimno. Zbyt zimno nawet jak dla mnie, chociaż i tak kiedyś uwielbiałem to miejsce.
Ona była jedyną żywą istotą w tym domu. Ona postarała się o to abym fizycznie żył, ale myślę, że wtedy psychicznie byłem martwy już od dawna. Wiedziałem, że była zakazana i może to dlatego tak bardzo chciałem jej dotknąć, a może po prostu spadłem już tak nisko, że przez kilka sekund obojętne mi było jakiej jest krwi. Może tak długo właściwie nie miałem kontaktu z drugim człowiekiem, że zaczynałem już szaleć? W końcu zrozumiałem, że moja chwila słabości była nieunikniona. Pewnie dlatego, gdy prawie od razu odsunęliśmy się od siebie wzajemnie unikając swoich zmieszanych spojrzeń dostrzegłem rumieńce na jej policzkach. To było dziwne, ale też w pewnym stopniu urocze?
Draco Malfoy z hukiem spadł na dno.
Absolutnie nie byłem w niej zakochany i nadal jej nienawidziłem, ale wtedy po prostu jej potrzebowałem, co dla mnie samego było całkowicie chore i niezrozumiałe.
Przypomniałem sobie sytuację z przed dwóch dni, gdy pod wpływem emocji mnie przytuliła, a ja się zarumieniłem.
Żenada. Sam już nie wiedziałem, czy byłem bardziej żałosny, czy żenujący? Czy jedno i drugie?
Wszystkie te myśli przebiegały mi przez głowę w przeciągu zaledwie kilku sekund.  
Siedzieliśmy tak obok siebie patrząc w dwa różne kąty pokoju, bojąc się przerwać niezręczną ciszę.
-wszystko w porządku?- spytała siląc się na zbędną w tym przypadku kurtuazję.
-nie - odparłem oschle.
- u mnie też nie –westchnęła i położyła rękę na moim ramieniu. W pierwszym odruchu chciałem ją zrzucić, ale ciepło jej dłoni było zbyt przyjemne. Wydawało mi się, że rozchodzi się po całym moim ciele i wręcz na krótką chwilę rozświetla mrok, który od zawsze we mnie panował. To właśnie wtedy po raz drugi, na ułamek sekundy zapomniałem, że była brudnej krwi.
-nie chcę być sama.
-a ja tak - celowo byłem tak oschły.
-nie, ty też nie- powiedziała - znowu tym samym, niepewnym tonem.
-idę spać- mruknąłem i po prostu położyłem się w poprzek łóżka. Po chwili położyła się obok mnie. Leżeliśmy tak całkowitej ciszy, a jedyne co nas oddzielało to fałdy rozkopanej pościeli.
Wtedy znowu odechciało mi się wszystkiego. Nie chciałem żeby wstawał dzień. Chciałem zasnąć i nigdy się nie obudzić, ale ona, ta szlama stanowiła coś w rodzaju ostatniego promyka, który za cholerę nie chciał mi na to pozwolić. Poczułem jak po policzku spływa mi pojedyncza łza. Ostatni raz płakałem w szóstej klasie. A teraz znowu pozwalałem sobie na chwilę słabości i to przy szlamie. Mogła to potem wykorzystać chociaż coś w głębi mnie mówiło mi, że tego nie zrobi.
-czemu płaczesz?
-nie płaczę - odparłem ostrym tonem. Jakim cudem to zauważyła? Przecież wokół nas panowały egipskie ciemności.
Kolejna łza potoczyła się po moim policzku.
Przez kolejne kilka minut leżeliśmy w ciszy.
A potem wszystko stało się tak szybko, że najlepiej będzie się to oglądać w zwolnionym tempie. Ona po prostu mnie przytuliła. Nikt od wielu lat tego nie zrobił. Ostatnią osobą zapewne była moja matka, a było to tak dawno temu, że ledwo to pamiętałem.
Zszokował mnie jej gest. Wiedziałem, że powinienem ją odtrącić, ale nie chciałem i nie potrafiłem. To było zbyt przyjemne. Było mi tak dobrze. Teraz jej ciepło ogrzewało całe moje ciało. Gdzieś tam głęboko, w odmętach mojego umysłu kłębiły się myśli o jej brudnej krwi, ale ciepło i przyjemność, którą odczuwałem od razu to zagłuszyły. Czy te uczucia były spotęgowane dlatego, że była zakazana, a ja wyczerpany? Nie myślałem racjonalnie. Poczułem zapach jej perfum.
Czy tak pachnie bezpieczeństwo?

                                                                       ***

W myślach znowu policzyłam do dziesięciu starając się zebrać na odwagę. Wcześniej to wyszło tak spontanicznie i było takie nieplanowane, a teraz? Kompletnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać, a moja rzekoma „odwaga” wyparowała tak szybko jak się pojawiła. Wiedziałam, że to złe i nawet nie chciałam myśleć o tym jak zareagowaliby na to moi najbliżsi, ale coś mi mówiło, że musiałam to zrobić. Z jednej strony bałam się, że mnie odepchnie, ale z drugiej? Być może ja sama też tego potrzebowałam. Nie chciałam nic mówić, bo to mogłoby tylko pogorszyć sytuację, a widok płaczącego Draco Malfoy’a wywołał u mnie jakieś dziwne uczucia, nad którymi dominowało współczucie i zrozumienie? Musiałam zaryzykować. Przez tą krótką chwilę nie potrafiłam go nienawidzić. Starałam się go zrozumieć, ale momentami po prostu nie potrafiłam. Jak to możliwe żeby on - osoba o wręcz stalowych nerwach, wewnątrz okazał się być tak kruchy? Tak bardzo się zmienił, czy po prostu przez tyle lat odgrywał sceny? Jakby odgrywał całe swoje życie. To pewnie kolejna rzecz, której nigdy się nie dowiem.
Nieważne czy mnie odepchnie, czy nie. Nikt się o tym nie dowie i obydwoje o tym zapomnimy. Dla niego będzie to niezwykle kompromitujące, a dla mnie wręcz niemoralne, w końcu co pomyślą Harry i Ron? A może po prostu starałam się usprawiedliwić swoje zachowanie i to, że podświadomie tego potrzebowałam/chciałam.
Być może rzeczywiście za dużo myślę.
Nieważne, bo zrobiłam to. Wstrzymałam oddech i po prostu się temu poddałam. Na początku Malfoy ewidentnie się spiął jednak już po krótkiej chwili poczułam jak lekko się rozluźnia. Zmniejszyłam jeszcze odrobinę dystans jaki mnie od niego dzielił i teraz prawie całkowicie do niego przylegałam. Był taki chłodny, co studziło wszystkie moje wątpliwości i zmartwienia. Było mi dobrze i wcale nie chciałam go puszczać. Martwiło mnie tylko co będzie rano, najprawdopodobniej szykował się jeden z najbardziej krępujących poranków jakie dane mi będzie przeżyć. Zmusiłam się jednak do nie martwienia się o to i cieszenia się tą tak przyjemną chwilą, z jednym z moich największych wrogów.
 Malfoy nawet nie drgnął. Zrozumiałam, że rano będę tego prawdopodobnie żałować, ale teraz liczyła się tylko ta chwila. Przez chwilę nawet przez umysł przebiegło mi rozczarowanie tym, że tak słabo go znałam, a nasze relacje opierały się jedynie na kłótniach i wymyślaniu wzajemnych wyzwisk. Cóż, to jego wina, sam był sobie winien chociaż raczej on tego nie odczuwa w taki sposób jak ja.
Wtedy stało się coś na pewno nie zapomnę do końca życia; usłyszałam przyspieszony oddech i odgłos starania się zamaskowania przytłumionego płaczu. Położyłam mu dłoń na klatce piersiowej zastanawiając się w duchu jakim cudem się na to zdobyłam i dlaczego właściwie to robię?
Światło księżyca padło na nasze twarze. W normalnej sytuacji i z kimś innym, a nie z moim wrogiem powiedziałabym, że to romantyczne, ale nie teraz. Trwaliśmy tak przez jakiś czas, aż przestałam słyszeć ten wręcz cichy szloch. Cały czas w głowie mi się nie mieściło, że Draco Malfoy rozpłakał się przy mnie, pozwalając sobie tym samym na chwilę słabości. Powoli się od niego odsunęłam nie zamierzając się jednak podnosić. Było mi za wygodnie i zrobiłam się już lekko senna. Czekałam jednak na to aż Malfoy każe mi zejść, a gdy po kilku minutach nic się nie działo zrozumiałam, że zasnął. Odwróciłam się do niego plecami i sama zaczęłam powoli zasypiać. Nadal leżeliśmy w poprzek łóżka pomiędzy fałdami pościeli, gdy poczułam coś, co zmroziło mi krew w żyłach i sprawiło, że senność odeszła jak za pstryknięciem palcami. Pewien białowłosy arystokrata delikatnie objął mnie od tyłu. Przez chwilę myślałam, że pewnie stara się zwalczyć obrzydzenie szlamem, ale on już po chwili oparł czoło o mój kark przez co czułam jego miękkie włosy na swojej skórze i ciepły oddech. Czułam się tak dziwnie spokojnie. A co jeśli poczułam praktycznie nieznane dotąd bezpieczeństwo?
Po kolejnych kilkunastu minutach, gdy być może myślał, że już śpię poczułam jak jego ręka oplata mnie w talii tak lekko, że ledwo to czułam. Uśmiechnęłam się w duchu i już po chwili prawie odpłynęłam na jawę zwaną również snem. Prawie ponieważ nie mogłam tego zrobić i po prostu zasnąć u jego boku. Wydawało mi się to dużą przesadą, a dodatkowo wiedziałam, że rano mocno bym żałowała. Dlatego upewniłam się, że Malfoy śpi i cicho wyślizgnęłam z jego sypialni.

                                                                      ****
Cześć, jako że to mój pierwszy rozdział po prawie rocznej przerwie jest nieco dłuższy od swoich poprzedników. Enjoy!
                                                                                                               Incendia

Rozdział 8 Dla tych którzy odeszli, odchodzą i odejdą

W myślach odhaczyłam ostatnią rzecz do zabrania i przy pomocy zaklęcia zmniejszyłam kufer do rozmiarów odpowiadających wielkościom naparstk...

Najpopularniejsze