wtorek, 17 lipca 2018

Rozdział 2 Łzy niewinnych



Gdy wyszłam z biblioteki  od razu zeszłam na dół z zamiarem sprawdzenia czy Malfoy czasem czegoś znowu nie wykombinował, ale zobaczyłam, że zasnął na kanapie- dosłownie ze szklanką w ręku. Chciałam mu ją wyjąć z ręki, ale on złapał mnie i przyciągnął do siebie. Byłam tak zaskoczona, że nie chcący zrzuciłam dogasający ogarek świeczki na drewnianą podłogę. Próbowałam się wyrwać, ale on trzymał mnie zbyt mocno, a na dodatek cały czas spał. Z perspektywy czasu uważam, że to było głupie, ale żeby go rozbudzić wylałam mu na twarz resztę Ognistej ze szklanki. I faktycznie – obudził się, ale część ognistej z jego twarzy spadła prosto w ogień, przez co jeszcze bardziej go podsyciła. Malfoy zerwał się na nogi i wytrzeszczył oczy.
-co ty zrobiłaś, głupia…
-zamknij się! – syknęłam i pobiegłam do kuchni po wodę. Gdyby dało się używać czarów ugasiłabym pożar od razu, a nie dopiero po kilku minutach przez co wypalił dość sporą dziurę w podłodze. Okazało się, że coś pod nią jest.
-schodzimy tam? – spytałam, gdy obydwoje już trochę ochłonęliśmy.
Nie odpowiedział od razu, złośliwie wpatrywał się we mnie i odburknął coś dopiero po minucie.
-nie wiem co tam jest, trzeba to jakoś zabezpieczyć…- mruknął, nawet sensownie jak na niego.
-czemu nauczyciele nic o tym nie napisali w liście?- zadałam pytanie retoryczne.
-na pewno po to, żebyś tak pytała.
-zachowuj się.
-a ty przestań zadawać takie bezmyślne pytania, czy ja wyglądam na wróżkę?
-nie, ale widzę, że nie możesz wytrzymać  z moim wysokim ilorazem inteligencji. – powiedziałam na co on tylko prychnął.
-jak niby zamierzasz to zabezpieczyć? – spytałam po chwili namysłu.
-nie będę tego zabezpieczał, bo się nie da… przez to, że nie działają tu czary. Mogę zabezpieczyć tylko sypialnię, w której będę spać.
- ja również będę tam spać, ty nadęty arystokrato.
Nie miałam ochoty na spanie z tym niezrównoważonym Ślizgonem w jednym pokoju, ale teraz właściwie nie było wyjścia. Gdy znaleźliśmy się już w sypialni Malfoy zaczął przysuwać wszystkie możliwe przedmioty – łącznie z moim łóżkiem pod drzwi. Nie powiem; myślałam, że wymyślił coś lepszego.
-i to był ten twój wielki plan?- miałam ochotę się roześmiać.
-a masz lepszy?
-jeśli coś ma zamiar wyleźć z tej dziury to, to coś, co zbudowałeś na pewno niezwykle nam pomoże. – syknęłam, a mój głos wprost ociekał jadem.
-milcz.-powiedział i atmosfera niemal od razu mocno zgęstniała. Zrobiło mi się zimno.
Położyłam się na jego łóżku, ponieważ moje przysunął razem z innymi rzeczami pod drzwi.
-złaź stamtąd! – syknął.
-tylko jeśli oddasz mi moje łóżko.-odparłam i dopiero po kilku sekundach usłyszałam jak dziwnie to zabrzmiało.
-nie, nie oddam ci, bo jest potrzebne.
-jesteś egoistą! Skoro ci było potrzebne to trzeba było wziąć swoje, a nie moje jeszcze bez mojej zgody!- brzmiałam dokładnie jak niemal książkowy przykład rozkapryszonej panienki. Cudownie.
Zmierzył mnie tylko spojrzeniem i podszedł do łóżka, na którym oprócz pościeli leżał również koc. Zabrał ten koc i wyszedł do biblioteki. Cóż, może nie był jednak aż tak egoistyczny.
                                                                     
                                                                        ***
Obudziłam się nad ranem, gdy było jeszcze ciemno. Od razu zauważyłam, że coś nie gra. Drzwi były otwarte, a wszystkie rzeczy odsunięte. Ktoś tu był. Przez pierwsze setne sekundy myślałam, że to Malfoy gdzieś wyszedł, ale potem zrozumiałam, że najprawdopodobniej wpakowałam nas w niezłe bagno. Zerwałam się z łóżka i na palcach pobiegłam do biblioteki, Malfoy spał na kanapie. Gdy spał wyglądał tak grzecznie, spokojnie, aż niemal niewinnie… Dość. Obudziłam go i gdy wszystko mu opowiedziałam nie był zachwycony. Znowu zabarykadowaliśmy się w sypialni. Miałam duże wyrzuty sumienia, wiedziałam, że to wszystko przeze mnie jednak dziwiło mnie tylko, że Wielki-Pan- Arystokrata jak na razie mnie nie obwiniał – przynajmniej na głos.
-mamy jakiś plan?
-nie.
-czyli będziemy tu tak siedzieć, tak? To może chociaż, w tym czasie zajmiemy się tym całym Namiarem?
-może.
-to proste zaklęcie, musisz po prostu dotknąć mojego prawego ramienia swoją prawą ręką, a ja swoją lewą twojego lewego i w tym samym czasie szeptem wypowiedzieć zaklęcie.
-nie wiem po co to powiedziałaś, bo sam doskonale wiem o co w tym chodzi, ale zróbmy to teraz i lepiej się pospieszmy.
Lekko mnie zaskoczyło to, że w żaden sposób nie protestował – nawet tak, dla zasady. Zrobiliśmy tak jak było napisane w instrukcji i na kilka minut oboje straciliśmy przytomność. Gdy podniosłam się z ziemi zauważyłam, że drzwi do biblioteki są uchylone – tak samo, jak wcześniej w sypialni. Muszę przyznać, że ze strachu od razu serce zaczęło mi szybciej bić. Byłam pewna, że jeszcze niecałe dziesięć minut temu, gdy wzajemnie ściągaliśmy namiar były zamknięte. Nie wiem co to oznaczało, ale gdy spojrzałam w oczy tego Ślizgona, w których jak zwykle czaiła się obojętność, a wszelkie emocje – o ile w ogóle je odczuwał – szczelnie zamknięte były pod tą skorupą, którą na przestrzeni lat wokół siebie wytworzył - poczułam się samotna.
-ile tu tak będziemy siedzieć?
-aż umrzemy z głodu.-odparł z ironią.
-gdybym była z Harrym i Ronem…
-Gdybyś z nimi była już dawno byś zginęła, albo zabita przez to coś lub przez ich nieudolność i ślamazarność.
-możesz przestać wyrażać się o nich w taki sposób?
-czyli jaki?
-szyderczy.
Wybuchnął sztucznym śmiechem bez krzty pozytywnych uczuć.
-założę się, że Weasley, który ma wielką szynkę zamiast mózgu, gdy skończyłoby wam się jedzenie w takiej sytuacji, wyskoczyłby przez okno i z nieludzkim okrzykiem, z dzidą w ręku biegałby i polował choćby na to coś.
Chociaż to co powiedział było okropnie nieprawdziwe to ledwo udało mi się powstrzymać  śmiech, bo nawet w takiej sytuacji, w jakiej obecnie się znajdowaliśmy wyobrażenie sobie Rona w taki sposób odrobinę poprawiło mi  humor, co chyba mogło być lekko nieadekwatne do tej chwili…
-widzę, że cię to śmieszy, cieszę się przynajmniej, że masz podobne zdanie o Wieprz…
-przestań!- przesadził  i naprawdę miałam ochotę uderzyć go w twarz, ale siłą woli się powstrzymałam, bo najprawdopodobniej teraz miałoby to fatalne skutki.
-nie będę tu siedzieć  bezczynnie, cokolwiek to jest raczej nie odejdzie, a siedzenie tu w żaden sposób nam nie pomoże- powiedziałam na co on tylko zmierzył mnie beznamiętnym spojrzeniem. Za każdym razem, gdy w ten sposób na mnie patrzył coraz bardziej mnie to irytowało.
-wychodzę stąd.-oznajmiłam i  zaczęłam iść w kierunku drzwi. Zdążyłam zrobić może krok kiedy złapał mnie mocno za ramię i do siebie przyciągnął.
-nie rozumiesz, naprawdę tego nie rozumiesz, że jesteśmy tu po części za siebie odpowiedzialni? Jesteśmy tu po to żeby przeżyć, a nie zginąć zabici przez jakiegoś stwora. To chyba najgłupsza śmierć,  dlatego nie mogę pozwolić ci tam iść, a poza tym nie mam ochoty potem przez resztę życia mieć problemy przez to, że zginęłaś akurat będąc tu ze  mną… zrozum to wreszcie, Granger- dostrzegłam w jego głosie prawie niewyczuwalne wahanie, gdy nazywał mnie po nazwisku.
-w takim razie co zamierzamy zrobić? – odpowiedziałam łagodnie, bo gdy przed chwilą wypowiedział te słowa poczułam się odrobinę lepiej.
-pójdę tam sam, a ty musisz obiecać mi, że nie wyjdziesz stąd dopóki nie wrócę- powiedział. Powietrze się naelektryzowało. Przez ułamek sekundy w jego oczach dostrzegłam zmieszanie. Cofnęłam się o pół kroku. W myślach cały czas huczały mi jego słowa. Teraz nie zachowywał się jak egoista, może już z tego wyrósł? Może się zmienił? O ironio losu. Może to wojna go zmieniła? A może tylko mi się wydaje?
-czemu się o mnie troszczysz? – spytałam - przecież się nienawidzimy i… jestem szlamą.- na ostatnie słowa lekko się zjeżył, nie nazwał mnie tak od wczoraj mimo, że rozmawialiśmy więcej niż wcześniej.
-nie troszczę się o ciebie. - syknął i  jak gdyby nigdy nic po prostu wyszedł. Nie wiedziałam ile to zajmie i czy nie wpadnie w tarapaty, a co jeśli będzie potrzebował pomocy? Nie mogę tu bezczynnie siedzieć. Oczywiście, postanowiłam odczekać trochę i pójść za nim. Prawdopodobnie była to jedna z moich głupszych decyzji, ale mimo, że się nienawidziliśmy to nie mogłam go zostawić, zwłaszcza, że mimo wszystko się poświęcił. Znając jego mógł nic nie robić albo próbować wysłać mnie. To było takie dziwne. Nigdy się tak nie czułam, ale pierwszy ułamek pozytywnego czegoś powoli we mnie kiełkował.

                                                                       ***

Nie wiem ile czasu dokładnie minęło, bo w bibliotece nie było żadnego zegara, ale wiedziałam, że już najwyższy czas zejść na dół. Wszędzie panowała nienaturalna cisza, co prawda byłam już lekko przewrażliwiona, ale miałam też już serdecznie dość tej przytłaczającej ciszy. Zwykle w jakiś mugolskich filmach grozy, w podobnych sytuacjach bohaterowie celowo idą tak wolno i wszędzie się rozglądają więc albo ze mną było coś nie tak, albo to po prostu nie był film, bo ja sama już praktycznie biegłam. Najciszej jak mogłam, ale biegłam. Dotarłam do salonu, a po dziurze w podłodze i po Malfoy’u nie było żadnego śladu.  I tak, przeszukałam cały dom i teren wokół niego. Zapadł się pod ziemię. Byłam kompletnie rozbita. Co miałam zrobić? Z jednej strony byłam przestraszona i zmartwiona, a z drugiej wściekła. Nie pytajcie dlaczego, bo nie wiem. Co najgorsze z każdą sekundą miałam wrażenie, że się we mnie nasilają i zlewają w jedną, koszmarnie bolesną całość. Po piętnastu minutach byłam już prawie zdecydowana na wyruszenie w drogę powrotną. Po godzinie wreszcie zrozumiałam, że nic nie mogę zrobić. Przynajmniej na razie. Musiałam tu zostać. Nawet nie miałam jak skontaktować  się z nauczycielami. A najgorsze z tego wszystkiego jest to, że tym razem to w stu procentach moja wina.

                                                                        ***

Po dwóch dniach się poddałam, przestałam szukać na siłę rozwiązań, których nie było. Czułam się winna i było mi bardzo żal Malfoy’a. Żal, poczucie winy i skrucha. Było ciężko. Wtedy jednak zobaczyłam, że coś jest ze mną nie tak. Dawna Hermiona Granger nigdy by się nie poddała, a tym bardziej zaledwie po dwóch dniach. Usiadłam przy kominku i znowu myślałam; wszystkie rzeczy Malfoy’a tu zostały więc opcja, że po prostu uciekł raczej odpadała, nie mógł też walczyć z tym czymś bo przecież bym to usłyszała. Wszystko więc działo się w idealnej ciszy. Wyszedł? Nie. Wszystkie drzwi były zamknięte od wewnątrz, a poza tym raczej usłyszałabym, gdyby nawet tylko próbował. W takim razie nie wyszedł z domu. Pozostaje więc dziura, której już nie ma, albo coś innego. Tylko co? Kominek? Nie, sieć Fiuu na pewno tu nie działała. Teleportacja lub Świstoklik tym bardziej nie była możliwa. Magia? Niemożliwe. Tylko tymi sposobami da się zniknąć. W takim razie zostaje; dziura albo to coś co tu było.
Wyszłam na taras i po raz pierwszy, od kiedy tu byłam zobaczyłam słońce. Właśnie zachodziło oświetlając niebo czerwoną poświatą. Efekt był niesamowity; tak jakby krew zalała większość nieba. Zaczęło się ściemniać. Dosyć szybko ściemniać. Zdziwiło mnie to dlatego, że do tej pory słońce zachodziło później i… wolniej.  Niemal momentalnie obłędne niebo zmieniło się w prawie czarną, matową przestrzeń, która była całkowicie pusta, bez żadnych gwiazd. I wtedy się zaczęło. Na niebie pojawił się Mroczny Znak. Byłam prawie pewna, że temperatura mojego ciała momentalnie spadła o kilka stopni.  Upadłam na kolana. Coś było ewidentnie nie tak. Przecież nie powinnam w takim miejscu jak to widzieć czegoś takiego. Czy to oznacza, że bariery upadły? Co jeśli nauczyciele w jakimś stopniu byli odpowiedzialni za ich podtrzymywanie, a teraz gdy one upadły...
W kilka sekund znalazłam się z powrotem w środku i momentalnie otoczyła mnie biała mgła, która chwilę później przybrała postać jelenia. To od Harry’ego! Serce przyspieszyło mi biegu i momentalnie od środka zalało mnie uczucie ulgi. Harry żyje, tak bardzo się martwiłam…
Hermiono, nie mam za wiele czasu…- zaczął przemawiać jeleń głosem mojego najlepszego przyjaciela-wojna rozpoczęła się na dobre, cały plan nauczycieli zawiódł, może dlatego, że mieliśmy w naszych szeregach szpiega, którym okazał się być Zachariasz Smith! Sam bym nie uwierzył... dopóki nie zobaczyłem tego na własne oczy i muszę przyznać, że bardzo mnie to ubodło. Większość nauczycieli nie żyje, zostali tylko: McGonagall, Sprout , Hooch, Slughorn, Babbling i Vector. Wszystko się posypało i panuje wielki chaos, z jednej strony, w pewnym stopniu dla nas to dobrze, bo odrobinę łatwiej jest nam wykonywać akcje dywersyjne na mniejszą skalę, ale z drugiej ostatnio straciliśmy dużą część naszego wsparcia i nadal nie możemy się do końca po tym pozbierać. Wyobrażam sobie, że pewnie już w tej chwili coś boleśnie kłuje cię w klatce piersiowej z nerwów dlatego nie martw się, wszyscy nasi przyjaciele żyją, jedynie co, to Ron, który wczoraj oberwał Experiallmusem i mocno uderzył głową o jakieś ruiny budynku, ale spokojnie, powoli dochodzi do siebie. My na razie chowamy się w jakiejś puszczy, około sto kilometrów od Hogwartu, dokładnie nie wiem gdzie jesteśmy przez te wszystkie zaklęcia ochronne, którymi jesteśmy otoczeni. Hogwart został zajęty. Postanowiliśmy rozdzielić się na sześć grup, każda z nich ma swojego nauczyciela opiekuna, nam przypadła pani Sprout. Jestem tu razem z trzydziestoma-dwoma osobami. O nas się nie martw, poradzimy sobie za to ja poważnie martwię się o ciebie, większość nauczycieli, a między innymi Snape, który miał podtrzymywać bariery nie żyje dlatego wszyscy uczniowie, którzy brali udział w tym czymś- nie obraź się, ale mówiąc po mugolsku- automatycznie wrócili do nas i zostali rozdzieleni właśnie na te wspomniane sześć grup, nie wróciłaś tylko ty i Malfoy, bardzo się o Ciebie martwimy, jeśli dostałaś tą wiadomość to znaczy, że możesz już używać magii więc proszę daj znać, że wszystko z tobą dobrze, bo dosłownie umieramy ze strachu. Musisz pamiętać, że skoro magia jest już „dostępna” to wszelkie chroniące cię, a raczej was bariery upadły dlatego powinnaś mieć oczy szeroko otwarte. Cholera wie co jest razem z tobą w tym dziwacznym miejscu.
Patronus zamilkł, ale nie znikał co mnie mocno zdziwiło jednak zanim mogłam zacząć się nad tym głębiej zastanawiać znowu przemówił:
Jesteśmy w tarapatach, złapali Ginny i Lee Jordan’a, nie wiem jak to się stało! To wszystko przez ten cały chaos, zmęczenie i naszą nieudolność! Niezorganizowanie! Nie mogę sobie tego wybaczyć! Musimy uciekać, bo Śmierciożercy wiedzą już gdzie jesteśmy…Hermiono uważaj na wszystkie…
Patronus zaczął rozmywać się w powietrzu, a ja jedyne co czułam to czyste przerażenie. Co Harry miał na myśli mówiąc „uważaj na wszystkie…” Co się stało, że nie zdążył dokończyć? Strach sparaliżował mnie aż po czubki palców. Jeśli coś stanie się Ginny, Harry’emu  albo Lee nigdy sobie nie wybaczę! Co jest nie tak ze mną, że jako jedyna tu utknęłam, bo chyba inaczej tego nie da się nazwać. A Malfoy? Może wrócił już do swojego domu? Jedyne co mi pozostało to przeszukać cały teren wyspy, ale najpierw musiałam odpowiedzieć Harry’emu na wiadomość, ale zaraz… jeśli stało się coś złego i mają ich Śmierciożercy, w ten sposób będą wiedzieć, że żyję, a co gorsza będą w stanie mnie zlokalizować. Nie mogłam. Nienawidziłam siebie za to, ale nie mogłam odpowiedzieć Harry’emu. Instynkt przetrwania nade mną zdominował. Czułam się jak egoistyczne, płochliwe zwierzę. Tak naprawdę przecież tym byłam i jak się okazało w dodatku miałam dwie twarze. Rozczarowałam samą siebie. O Ironio losu, to był chyba najbardziej "niewypałowy" pomysł nauczycieli w historii, bo trwał zaledwie dwa dni i po dwóch dniach wszystko się zepsuło i pomyśleć, że to właśnie przez Zachariasza Smitha'a, po prostu nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę dojść do siebie po tym, że dosłownie każdy może tu być wrogiem. Każdy. Samotna łza spłynęła mi po policzku.
 
                                                       **************

Cześć, wybaczcie za tak krótki rozdział, ale chyba inaczej się nie dało...
Obiecuję, że kolejne będą dłuższe. Następnego rozdziału możecie się spodziewać w ciągu najbliższych 2-3 tygodni. Czekam na Wasze komentarze, xx
                                                                                                                    Incendia




poniedziałek, 2 lipca 2018

Rozdział 1 Koniec jest początkiem, a początek końcem.



Był bardzo mglisty, wietrzny i zimny dzień, i chociaż było to dopiero  tydzień po rozpoczęciu roku szkolnego to pogoda była iście książkowo listopadowa. Powietrze było naelektryzowane szeptami  i  strachem. Coś nie do opisania. Chyba nigdy tego nie zapomnę. Oszczędzę Wam szczegółów, ale od rana spodziewałam się czegoś złego. Cały ten czas był idealnym odzwierciedleniem nieba z tamtego dnia, a wyglądało ono tak jakby wystarczyło lekko ukłuć je szpilką i zaraz całe by pękło i zalało nas deszczem.  Moje myśli wcale nie były lepsze, jakbym podświadomie przeczuwała niebezpieczeństwo.  Jedliśmy śniadanie w przeszywającej ciszy, w której słychać było tylko stuk sztućców o naczynia i odgłosy jedzenia m.in. Rona, co doprowadzało moje zszargane nerwy do białej gorączki. Wtedy wybawieniem od tego albo i nie… okazał się Severus Snape, tymczasowo sprawujący stanowisko dyrektora Hogwartu. Dwa razy zastukał srebrną, wypolerowaną łyżeczką o filiżankę i tyle wystarczyło by zapadła cisza bliska absolutnej. Dokładnie nie pamiętam co powiedział, bo z nerwów prawie zemdlałam, ale za to doskonale pamiętam panikę, która zapanowała po wypowiedzeniu zaledwie kilku słów. Chodziło o to, że dzisiaj około 22:00 w nocy obowiązkowo wszyscy uczniowie klas 6 i 7 mieli wyruszyć  w parach na jakieś totalne odludzie z dwóch powodów: oczywiście głównie po to żeby być bardziej bezpiecznymi niż tu, a poza tym żeby zrealizować część jakiejś misji o, której wiedział tylko Snape i reszta nauczycieli łącznie z Hagridem, który nie mógł nam pisnąć nawet słowa, a reszta uczniów klas 1-5 miała zostać odesłana do domów, gdzie zajmą się nimi ich rodzice. Najbardziej z tego wszystkiego przerażał mnie fakt, że Harry miał zostać sam w Hogwarcie razem z nauczycielami  i zgodził się na to bez żadnych oporów, jednak kazałam mu obiecać, że będzie na siebie uważał, czego oczywiście nie zrobi bo ma za dobre serce. Martwię się dosłownie wszystkim, zaczynając od tego, że moim partnerem będzie ktoś czystej krwi, ktoś kto będzie w stanie ściągnąć z naszej dwójki  Namiar i znając moje szczęście  będzie to jedna z osób, których szczerze nienawidzę… chociaż to i tak jedno z moich mniejszych zmartwień. Co prawda nikt nie zapewnił nas, że będziemy bezpieczni, ale w głębi duszy czuję, że będziemy – na pewno bardziej niż tu… a  i zapomniałabym! Jeszcze jedną sprawą jest fakt, że miejsca w, których się znajdziemy oprócz tego, że są ukryte na końcu świata, na jakimś odludziu i chronione starożytną magią to bynajmniej przyjemne nie są bo w pobliżu grasują jakieś legendarne stwory. Wybaczcie moją sceptyczność i frustrację, ale obecnie jest już źle, a gdy ktoś zaczyna mi opowiadać o  jakiś śmiertelnie niebezpiecznych, magicznych istotach, które będą mogły i/lub chciały nas zabić to już nie wiem czy mam się śmiać, czy płakać.

                                                             ***

O 21:55 wszyscy zebraliśmy się w lochach. Miałam właśnie za sobą jedne z gorszych chwil w moim życiu, bo żegnałam się z przyjaciółmi i nawet nie wiedziałam czy jeszcze ich zobaczę. Pocieszałam się tylko myślą, że Harry będzie z nauczycielami, którzy mu pomogą, Ginny jest bezpieczna z rodzicami, a Ron również mi obiecał, że jakoś sobie poradzi. O 22:28 przyszedł spóźniony Snape i wpuścił nas do Sali, wszyscy mieliśmy ponure miny i jeszcze gorsze nastroje. Powoli wtaszczyliśmy do środka nasze walizki i bez zbędnych ceregieli losowaliśmy pary. Gdy zobaczyłam nazwisko osoby, którą wylosowałam roześmiałam się. O ironio losu. Wyglądałam na całkowitą wariatkę, ale wszystko mi już było jedno. Draco Malfoy w ramach wyrażenia swojej dezaprobaty co rusz obrzucał mnie nienawistnymi spojrzeniami  i razem z innymi Ślizgonami śmiał się i szeptał pod nosem wyzwiska, gdy wykłócanie się ze Snape’m nic nie dało. Szkoda, że nie widzieliście jakie to było infantylne. Normalnie może bym coś na to wszystko odpowiedziała albo jakoś bardziej tym przejęła, ale nie teraz. Cała ta sytuacja nawet mnie rozbawiła. Harry i Ron złożyli mi tylko kondolencje, tak postanowili sobie zażartować  „na poziomie” z zaistniałej sytuacji…Ron sam nie miał lepiej, bo został przydzielony do Dafne Greengrass. Właściwie to później już Snape nic takiego ważnego nam nie powiedział oprócz tego co było oczywiste- przynajmniej dla mnie było, chociaż patrząc na miny innych uczniów jak widać nie do końca- czyli, że nie będziemy mogli się z nikim kontaktować, że nie do końca będziemy mogli używać magii oraz że poza naszymi miejscami zamieszkania będzie tam dość niebezpiecznie chociaż to już wiedzieliśmy. Będziemy tam również na czas nieokreślony. Reszty informacji m.in. o naszym zadaniu i innych bardzo ważnych sprawach mieliśmy dowiedzieć się  po dotarciu na miejsce. Równo o 22:10 razem z Draco Malfoy’em, który zmarszczył z obrzydzenia nos, gdy zbliżył się do mnie na bliżej niż metr, złapaliśmy się koniuszkami palców za ramiona, gdy poirytowany dyrektor rzucił na nas zaklęcie, które działało na takiej samej lub bardzo podobnej zasadzie do Świstoklika. Wszystko zawirowało i cały hałas powodowany przez pozostałych uczniów nagle zniknął. Przymknęłam oczy i oddałam się tej uspokajającej ciszy.  Otworzyłam je, gdy Malfoy już się podnosił. Szybko wstałam i otrzepałam się z ziemi. Był dzień, chociaż słońca nie było widać. Znajdowaliśmy się w środku dziwnego, szarego lasu. Było podejrzanie cicho. Nie było słychać dosłownie nic. Otaczały nas szkielety drzew, bez liści. Wszystko było szare; drzewa, ziemia i niebo. Nie mając wyjścia poszliśmy naprzód kompletnie nie mając pojęcia, gdzie idziemy. Las robił się coraz gęstszy, do tego stopnia, że w pewnym momencie musieliśmy przedzierać  się miedzy ostrymi gałęziami  drzew. Miałam dziwne uczucie, że coś jest nie tak. Po jakiś 45 minutach marszu w końcu las zaczął się przerzedzać aż całkowicie się skończył. Kilka metrów za ostatnim drzewem stanęliśmy nad urwiskiem. Około trzydzieści metrów pod nami była woda, na pewno nie był to ocean i morze, bo było za spokojne. Na horyzoncie nic nie było widać. Za pomocą magii, która na szczęście zadziałała przeniosłam się na dół i o dziwo Malfoy zrobił to samo bez żadnych protestów. Zauważyłam, że od kiedy tu jesteśmy nie odezwaliśmy się do siebie dosłownie ani jednym słowem, może to i nawet lepiej, chociaż cisza momentami bywała krępująca. Staliśmy teraz na kamiennej plaży, a wokół nas rozciągała się nicość. Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł, jeśli rzucilibyśmy odpowiednie zaklęcia na walizki to może bylibyśmy w stanie jakoś na nich popłynąć, co prawda nie wiem gdzie, ale…
-Granger! – rozległ się przytłumiony przez skały głos Ślizgona. Odwróciłam się i zobaczyłam, że wyciera z piasku starą, przedpotopową łódkę. Szybko pobiegłam mu pomóc i już kilka minut później wyciągnęliśmy na wodę łódkę, która o dziwo była szczelna. Szybko się do niej zapakowaliśmy i po rzuceniu na nią zmodyfikowanego Wingardium Leviosa z prędkością rozpędzonego mugolskiego roweru sunęliśmy po gładkiej tafli wody.
-Malfoy, zobacz… -szepnęłam z przerażeniem przyglądając się wodzie. Wytrzeszczył oczy, ale nic nie odpowiedział.  Pod nami płynęło coś wielkiego i czarnego. Byłam przerażona. Na szczęście na razie to coś nic nam nie zrobiło. Z niepokojem obserwowałam istotę, która w pewnym momencie po prostu zniknęła. Może zanurzyła się głębiej w mętną wodę?
 Po kilkudziesięciu minutach zauważyliśmy w oddali brzeg i gdy zbliżyliśmy się do niego poczułam jak przenikamy przez jakąś ścianę. Szybko zrozumiałam, że to potężne czary ochronne, które pozostawiają wyspę niewidoczną dla nikogo innego oprócz nas i również chronią na prawie wszystkie możliwe sposoby. Dobiliśmy do brzegu i wciągnęliśmy na ląd łódkę, która mogła się jeszcze później przydać. Przed nami rozciągała się puszcza, wyglądająca na bardzo gęstą i mroczną. Nie mając wyboru zaczęliśmy iść między drzewami, przy okazji starając się kierować prosto.  Tym razem nie było cicho, ale chyba właśnie zaczęłam doceniać ciszę, która była odrobinę lepsza od upiornej puszczy, w której z każdej strony dochodziły do nas różne niepokojące dźwięki – zaczynając od łamania gałązek i liści, po bliżej nieokreślone odgłosy. Już miałam zacząć się dziwić, że nie widzieliśmy jeszcze żadnego stworzenia, gdy przed nami wyrósł biały króliczek, który na pierwszy rzut oka wydawał się być normalny, ale po kilku sekundach dało się zauważyć, że miał czerwone oczy i kły jak wampir. Szybko go ominęliśmy, ale gdy po chwili się odwróciliśmy stał nadal w tym samym miejscu z tą różnicą, że jego głowa obróciła się o 360*. Po dokonaniu tego makabrycznego odkrycia przyspieszyliśmy kroku mimo ogarniającego nas coraz większego zmęczenia. Las skończył się tak nagle jak się zaczął i przed nami rozciągała się polana na której końcu było lekkie wzgórze zupełnie nie widoczne po tamtej części wyspy, gdzie zostawiliśmy łódkę. Na wzgórzu stał jakiś domek otoczony wysokim murem, tak, że było widać mu tylko kawałek okien i ciemny dach. Prawie od razu zauważyliśmy, że pewnie celowo nie ma furtki więc znowu dzięki Wingardium Leviosa przenieśliśmy się ponad trzy metrowy, gruby mur. Byliśmy tak zmęczeni, że nawet nie rozglądaliśmy się wokół tylko od razu poszliśmy ścieżką na malutką werandę, prosto do drzwi. Były otwarte. Po wejściu do środka same się zamknęły, na początku się przestraszyłam jednak potem zrozumiałam, że to pewnie ze względów bezpieczeństwa. Przed nami były drzwi za którymi były kolejne i  jak się pewnie spodziewacie każde z nich automatycznie się za nami zamknęły. Ciekawiło mnie tylko jak wyjdziemy… Ale teraz i tak najważniejsze było to, że w końcu byliśmy w środku. Popatrzyłam na tego egoistycznego Ślizgona, a on z wyższością uniósł brwi. Myślę, że cały paradoks tej sytuacji polegał na tym, że podczas tej „podróży” zamieniliśmy między sobą jakieś 6 słów, po raz pierwszy kłótnie zamieniliśmy na milczenie. Chyba coraz bardziej mi się podobała taka zmiana sytuacji. 
                                                                ***
Domek urządzony był jak dla mnie idealnie i bardzo przytulnie. Nie był ani za duży, ani za mały. To chyba było moje wymarzone miejsce, w którym chciałabym mieszkać w przyszłości dlatego zrobiło na mnie tak ogromne wrażenie. Teraz opiszę wam jak mniej więcej wyglądał:  najpierw wchodziło się do całego drewnianego przedsionka, który zamienił się w malutki, ale jak dla mnie uroczy salonik, który przechodził w kuchnię i od razu mini-jadalnię, posiadał też wyjście na taras, oprócz tego w przedsionku znajdowały się również kręcone drewniane schody, które prowadziły na malutkie piętro na którym z kolei były tylko jedne drzwi… do sypialni, z której można było przejść do łazienki i malutkiej biblioteczki. Założę się, że nie była tu przypadkowo! Pewnie do końca nie możecie sobie wyobrazić jak to wyglądało dlatego poniżej macie moje rysunki.
-emm…Malfoy?- zawołałam, gdy na stoliku w salonie znalazłam zwinięte pergaminy.
-możesz się do mnie nie odzywać? Nie mam ochoty na jakikolwiek kontakt z Tobą- usłyszałam odpowiedź i muszę powiedzieć, że zraniło mnie to w jakiś sposób nawet bardziej niż te wszystkie wyzwiska. Nikt, nigdy wcześniej nie powiedział mi takich słów. Postanowiłam więc sama sprawdzić co jest napisane na tych pergaminach, a nim się nie przejmować; tak jak się spodziewałam były to krótkie instrukcje i lista zadań.

Drodzy uczniowie,

W momencie, gdy to czytacie jesteście już bezpieczni, w środku waszego tymczasowego lokum. Jeśli Was to interesuje to teren na którym obecnie się znajdujecie tak naprawdę nie należy do nikogo, ponieważ każdy mugolski kraj nie chciał go do siebie przyłączyć  ze względu na to, że musiałby wtedy uznać istnienie bardzo niebezpiecznej, starożytnej magii. Jako, że to miejsce jest wręcz nią przesiąknięte dla własnego bezpieczeństwa musicie zastosować się do tych instrukcji:

  • NIGDY nie  wychodźcie z domu po zmroku za ogrodzenie, ewentualnie tylko do jego granic.
  • Jedyne przyjazne Wam stworzenie, które nie jest groźne to białe zające ze zmieniającymi kolor oczami.
  • WSZYSTKICH innych stworzeń musicie się wystrzegać, ponieważ żyją one w stadach i gdy zrobicie cokolwiek jednemu z nich rozpoczniecie wojnę ze wszystkimi.
  • Gdy zobaczycie jakieś magiczną istotę uciekajcie, nie próbujcie z nią walczyć.
  • TYLKO w Waszym „domu” jest w stu procentach bezpiecznie.
  • Jakiekolwiek wychodzenie poza ogrodzenie jest tylko w sytuacjach zagrażających życiu lub gdy zostaniecie przez nas o tym poinformowani.
  • Gdy zacznie padać skażony, czarny deszcz NATYCHMIAST uciekajcie do domu.
  • Możecie używać czarów tylko poza ogrodzeniem; we wnętrzu domu i w granicach ogrodzenia nie działają
  • CAŁKOWICIE stosujcie się do każdego z wydanych wam przez nas poleceń..
  • Większość roślin na wyspie jest niejadalna, a te które są - są bardzo rzadkie.
  • Na wyspie nie ma zwierząt, a jeśli jakieś zobaczycie to znaczy, że jakaś istota chce was zwabić do siebie.
  • Jak już zapewne wiecie nie możecie się z nikim się kontaktować.
  • Wyspa jest bezludna.
  • Jesteście tu na czas nieokreślony, ale w razie nadciągającego niebezpieczeństwa ze strony Czarnego Pana zostaniecie przeniesieni.
  • Nie możecie opuścić wyspy bez naszej zgody, ponieważ jest strzeżona przez potężne zaklęcia.
  • Jedyne dwa miejsca poza waszym domem, do których możecie się udać na wyspie to magazyn składników znajdujący się w środku puszczy lub schron znajdujący się za waszym miejscem zamieszkania, na plaży.

Osobne instrukcje dotyczące zdjęcia Namiaru znajdziecie w sypialni, pamiętajcie jednak, że trzeba je wykonać w ciągu 24 godzin od przybycia na miejsce.

Instrukcje dotyczące Waszego głównego zadania i pobocznych otrzymacie w ciągu tygodnia, 
                                                                                                                                                 Z poważaniem
                                                                                                                                               Minerva McGonagall


Miałam tyle pytań przez to, że te „instrukcje” wydawały mi się być jakieś dziwnie nie spójne i jak na Minervę McGonagall dość chaotycznie napisane. Nie wiedziałam co mogłabym teraz robić dlatego postanowiłam wyjść na taras i rozejrzeć się wokół domu. Zmęczenie jakby samo minęło. Wyszłam na zewnątrz i zauważyłam, że aż do ogrodzenia rozciąga się spory teren.  Przede mną znajdowała się polana, którą przecinała w pół aleja z lip na, której końcu – prawie przy samym ogrodzeniu znajdowała się biała altana położona na niewielkim jeziorku, przy którym z kolei stała malutka ławeczka. Reszta terenu właściwie była  niezagospodarowana. Zaczynało się ściemniać, ale i tak postanowiłam pójść do altany. Wróciłam do domu po to żeby zabrać swój płaszcz i gdy, z powrotem miałam już przekraczać próg tarasu ktoś złapał mnie za ramię.
-nie tak szybko, szlamo – usłyszałam przerażająco zimny głos od którego przebiegły mnie ciarki.
-puszczaj mnie! – syknęłam próbując się wyrwać – będę robić co mi się podoba.
- nie, kiedy również od ciebie, czyli jakiejś paskudnej szlamy  zależy moje bezpieczeństwo. – powiedział, a jego głos prawdopodobnie miał temperaturę bliską zera absolutnego.
- Draco…- postanowiłam spróbować inaczej i jak widać mi się udało, bo zdziwiony Ślizgon na ułamek sekundy, odruchowo rozluźnił uścisk co wystarczyło żebym się wyrwała, wybiegła na taras i już w kilka sekund później stała na błotnistej ziemi.  Szłam przed siebie nie odrywając wzroku od ziemi aż nagle znowu poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię. To był On.
-myślałaś, że puszczę Cię samą, co Granger? Niestety jesteś tu kluczowa.
-byłeś tu przez cały czas?
Nie odpowiedział, a ja nie byłam zdziwiona dlatego, że już wcześniej jasno się wyraził, że nie ma ochoty na żaden kontakt ze mną. I chyba tak było lepiej.
Resztę drogi się do siebie nie odzywaliśmy. Specjalnym mostkiem dotarliśmy do altany położonej w wodzie,  trochę wyżej niż dom przez co częściowo można było zobaczyć co jest za ogrodzeniem, po drugiej stronie; była plaża, wyglądająca mniej więcej jak ta na Hawajach, z filmów. Niestety wiedziałam jednak, że jest zbyt piękna żeby nie być dla nas śmiertelnie niebezpieczną. Był to dla mnie naprawdę niesamowity widok dlatego, że świat wyglądał tu tak, jakby podzielić go jakąś magiczną kreską na pół; po jednej stronie był taki zwyczajny, a po drugiej wyglądał jak z jakiejś mugolskiej bajki…
-pooglądałaś już sobie? Bo ja nie mam ochoty tu stać. Wracam.
-przecież „nie puścisz mnie samej” – zironizowałam wcześniejszą wypowiedź Malfoy’a na co on tylko zmierzył mnie nienawistnym spojrzeniem i odszedł, a ja długo jeszcze patrzyłam na jego ciemną sylwetkę powoli rozpływającą  się w ciemnościach. 
Kilka minut, po jego odejściu usłyszałam niepokojące odgłosy. Odwróciłam się do wyjścia z altany i o mało nie dostałam zawału serca. Dosłownie. W niemal całkowitym mroku przez pierwsze, kilka sekund mogłam zauważyć jedynie czerwone, błyszczące oczy puchatego zająca. Odetchnęłam z ulgą. Stworek szybko się do mnie zbliżył i skoczył mi na ręce, a ja zaczęłam do delikatnie głaskać. Po kilku minutach zauważyłam, że zwierze zasnęło, a z jego kłów zaczęła kapać dziwna, czarna maź. Jedną, wolną ręką, delikatnie- żeby go nie zbudzić, zaczęłam szukać chusteczki w kieszeni. Leciutko dotknęłam nią kłów zająca i dzięki temu pobrałam próbkę tej mazi, ale oczywiście niestety przy okazji go obudziłam. Zwierzak – albo raczej stworek- tym razem miał jasno-niebieskie oczy, którymi zdawał się przez chwilę oceniać mnie spojrzeniem zeskoczył z moich ramion i zniknął w ciemnościach.
Szybkim krokiem udałam się w drogę powrotną. Mniej więcej w połowie odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam jakąś zjawę; z daleka nie mogłam dokładnie przyjrzeć się jej „szczegółom”, ale niewątpliwie była piękna.  Była to wysoka dziewczyna o bardzo jasnej cerze i włosach, cała była  otoczona delikatną  poświatą. Problemem był fakt, że według listu z Hogwartu wszystkie stworzenia oprócz białych króliczków zagrażają naszemu życiu. Jak na razie zjawa tylko się we mnie intensywnie wpatrywała jednak, gdy zrobiłam krok w tył ona nieznacznie się przybliżyła. Wiedziałam, że nie ma już żartów zwłaszcza, że zapadła już noc. Przez ułamek sekundy żałowałam, że nie posłuchałam Malfoy’a i z nim nie wróciłam. Było już jednak za późno – zjawa w zastraszającym tempie zbliżała się w moim kierunku, a ja puściłam się biegiem.  Zobaczyłam tego nadętego blondynka stojącego na tarasie i bawiącego się różdżką. 
-Malfoy, szybko! Pomóż mi!- wrzasnęłam, a on już otworzył usta żeby powiedzieć coś zjadliwego, ale chyba zobaczył to coś, pewnie już tuż za mną. Wstał i chwiejnym krokiem podszedł do barierki. Stałam dokładnie pod nią, tak, że bez jego pomocy nie byłam w stanie tam wejść dlatego, że taras położony był jakiś niecały metr nad ziemią. Mijały długie sekundy, a on się wahał – zapewne:  „Po co miałby pomagać jakiejś szlamie?” Cóż. Poczułam chłód za moimi plecami. Odwróciłam się i stanęłam oko w oko z nieziemsko ładną dziewczyną. Szybko zrozumiałam, że działała w podobny sposób do dementorów. Sama nie miałam szans. Przyćmiła mi zmysły. Nagle poczułam jak ktoś wciąga mnie na górę i bierze na ręce.  Nagle zrobiło się tak ciepło – chyba weszliśmy do środka.
-Malfoy! Puszczaj mnie!- syknęłam, bo nie miałam najmniejszej ochoty być tak blisko niego.
-mówiłem ci coś już o tym żebyś przestała tyle do mnie paplać?- syknął i postawił mnie na nogi. Czułam się źle, jakaś dziwna pustka w środku nie pozwalała mi za dużo myśleć nad tym czemu się wahał. Znowu zakręciło mi się w głowie.
-ciesz się, że w ogóle ktoś coś do ciebie mówi – odwarknęłam jadowicie i wyszłam z pomieszczenia. Postanowiłam wziąć prysznic, jednak gdy wychodziłam – okryta jedynie krótkim ręcznikiem – oczywiście kto leżał na łóżku w sypialni? Wielki Pan Arystokrata. Akurat w tym momencie musiał tu przyleźć! 
-Wyjdź! – wrzasnęłam, na co on otworzył oczy i ocenił mnie spojrzeniem. – przestań się tak na mnie patrzeć – dodałam zrezygnowana co on skomentował jedynie zażenowaną miną i podniesieniem brwi.
-możesz wyjść? – moja cierpliwość już się kończyła.
- dziękuję, zostanę tutaj.
-to zaraz sama ci pomogę, ale jeśli nie chcący spadnie mi ten ręcznik to nie możesz mnie winić…
-o boże… moje oczy! – syknął przerażony i zerwał się z łóżka – ale robię to tylko dla swojego zdrowia psychicznego – dodał po chwili namysłu i wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi na klucz i odetchnęłam z ulgą.
Szybko przebrałam się w czarne legginsy i zwykłą, białą bluzę zakładaną przez głowę. Zeszłam na dół i zobaczyłam znudzonego Malfoya pijącego Ognistą i udającego, że czyta książkę.
-mógłbyś chociaż jedne raz w życiu przestać udawać znudzonego, bezdusznego arystokratę  i odłożyć tą książkę, bo i tak jej nie czytasz?
-mogłabyś chociaż jeden raz w życiu przestać zrzędzić? I dla twojej wiadomości – jestem znudzonym, bezdusznym arystokratą!– syknął i rzucił książkę na stół.
-nie, nie mogłabym, bo to trochę dziwne, że ta istota…
-mam w dupie to coś, tak tu już po prostu jest, nie rozumiesz?! Przestań się we wszystko wtrącać i wszędzie węszyć.
-mówisz to tak jakbyś coś wiedział…
-przestań w to brnąć, bo sama się nakręcasz! Nie mam ochoty na jakąkolwiek rozmowę z tobą i naprawdę powtarzam to po raz ostatni.
-możesz być pewny, że nie będę ci już przeszkadzać.- szepnęłam i niestety głos mi się trochę załamał, co znając moje szczęście on na pewno usłyszał. Chyba mnie to zabolało, bo przez chwilę nawet wydawało mi się, że poczułam ukłucie, gdzieś w okolicach klatki piersiowej. Czułam, że powiedział to pod wpływem emocji jednak nie poprawiło mi to nastroju nawet o trochę, a jednocześnie czułam się mocno rozczarowana przez to, że chyba gdzieś w środku liczyłam, że z opuszczeniem Hogwartu zaczniemy się w jakimś stopniu akceptować? Chociaż to i tak raczej nie było możliwe, bo ja nie byłam w stanie mu wybaczyć.Oczywiście wszystko było na odwrót – jak zwykle. Musiałam pomyśleć więc od razu poszłam prosto do biblioteki, w której siedziałam aż do późnego wieczora.

                                                                 ***

Nie wiedziałem, że takimi słowami ją urażę. Zwykle nawet gdy nazywałem ją gorzej tak nie reagowała. Zmieniła się, a ja być może trochę przesadziłem. Mi też jest ciężko, bo wcale nie chciałem się tu znaleźć i to jeszcze z nią! Niby jest tu bardziej bezpiecznie, ale i tak wolałbym już chyba siedzieć w Malfoy Manor, a ona jeszcze jest taka uciążliwa… no i jest szlamą.
Jakiś malutki odłamek człowieczeństwa kazał młodemu Ślizgonowi pójść za smutną Gryfonką, jednak niestety - ten płomyczek był zbyt mały żeby mierzyć się z wielką górą lodową w sercu chłopaka.

                                                                                                    Incendia

Rozdział 8 Dla tych którzy odeszli, odchodzą i odejdą

W myślach odhaczyłam ostatnią rzecz do zabrania i przy pomocy zaklęcia zmniejszyłam kufer do rozmiarów odpowiadających wielkościom naparstk...

Najpopularniejsze