piątek, 30 sierpnia 2019

Rozdział 5 Azyl



Obudziły mnie promienie słońca leniwie wlewające się do pomieszczenia w którym obecnie się znajdowałam więc bez zbędnej zwłoki uniosłam się na ramionach i zaczęłam rozglądać wokół: znajdowałam się w bardzo elegancko urządzonej sypialni, której ściany pokryte były jasno różową tapetą z delikatnymi złotymi refleksami. Tapeta kojarzyła mi się z pałacowym pokojem jakiejś mugolskiej królowej, ponieważ całą pokryta była ledwo zauważalnym, gustownym wzorem idealnie łączącym się z całością. W pokoju było również duże okno z białymi zasłonami do samej ziemi i wielkim parapetem wyłożonym poduszkami na których można było usiąść. Oprócz tego tuż obok okna stała błyszcząca, biała toaletka z krzesłem, a w rogu znajdowała się także duża, biała szafa. Zauważyłam również dwie pary drzwi: jedne zapewne do wyjścia na korytarz, a drugie? Być może do łazienki. Obróciłam głowę z powrotem w stronę okna i dopiero teraz dostrzegłam wielki, pluszowy fotel stojący naprzeciwko wygaszonego idealnie jasnego kominka! Założę się, że byliśmy w rezydencji „arystokraty” No tak, w końcu takie wyposażenie samej sypialni musiało kosztować fortunę. Powoli wstałam z łóżka co skończyło się przyjemnym zaskoczeniem, bo moje bose stopy opadły wprost na puchaty dywan.
Nagle dopadły mnie wyrzuty sumienia: jestem w takim miejscu, całym opływającym w luksusie, na dodatek z moim jednym z największych wrogów, gdy na zewnątrz toczy się śmiertelnie groźna, ponura wojna. Gdy z powrotem spojrzałam na całość pokoju miałam ochotę parsknąć ironicznym śmiechem; o ironio losu… na zewnątrz, gdzieś daleko było tak mrocznie, ponuro i niebezpiecznie, a tu tak jasno, przytulnie i co najważniejsze -bezpiecznie. Najgorszym z tego wszystkiego było to, że tak naprawdę nie miałam pewności czy wszystkie ukochane mi osoby jeszcze żyją. Wystarczył przecież dosłownie ułamek sekundy i już cię nie było! Nawet nie miałam szansy się z nimi skontaktować, a było to chyba czymś, czego najbardziej teraz pragnęłam, w końcu Harry prosił żebym mu odpowiedziała, a nie mogłam tego zrobić bez narażania nas na niebezpieczeństwo. Może wszyscy zostali już złapani? Albo co gorsza… Nie, nie mogę tak myśleć! Byłam tchórzem. Po raz kolejny w tak krótkim czasie wyszło na jaw, że mam dwie twarze. Jedna pozornie odważna, a druga strachliwa, słaba. Byłam strasznie rozczarowana sobą i swoim zachowaniem. Dlatego postanowiłam, że nie spocznę dopóki nie odnajdę moich przyjaciół.
 Strasznie się o nich martwię, dosłownie zżera mnie to od środka, bo może jestem tu w miarę bezpieczna, ale jestem też przecież całkowicie na łasce Malfoy’a, no i skoro właściwie nic już nas nie łączy, bo wszystko się rozpadło to dlaczego właściwie przywlókł mnie tu ze sobą? Nadal chodziło o ten Namiar? Ciekawe czy to jeszcze w ogóle działało i czy da się to jakoś sprawdzić.
Muszę jak najszybciej dowiedzieć się czy da się skontaktować z Harry’m i ze wszystkimi, czy zaklęcie ściągające z nas Namiar działa, odkryć co Harry miał na myśli mówiąc na końcu Patronusa: „uważaj na wszystkie…”, kim jest ten czarodziej ze starej gazety, bo coś czuję, że to może wiele rozwiązać i spróbować opracować antidotum na wywar żywej śmierci. Powinnam poznać prawdziwe intencje Malfoy’a, w końcu na pewno nie mogłam mu ufać. Nie był czysty! Nadal mógł, a co gorsza nawet był po stronie Voldemorta!
Ciekawiło mnie tylko w jaki sposób znajdę tyle potrzebnych mi informacji. Nie wspominając już o tym dziwacznym miejscu, w którym byliśmy przez chwilę. Co to była za Nora? Działy się w niej dosyć osobliwe rzeczy. Powinnam to zrobić zwłaszcza też dlatego, że pewnie nigdy się nie dowiem czemu straciłam wtedy przytomność. Niemożliwe żeby to było samo zmęczenie… pamiętam, że studiowałam wtedy te stare księgi, gdy nagle zapadła absolutna ciemność. Muszę spytać Malfoy’a, może on będzie wiedział coś więcej.
Powoli podeszłam do fotela, który obrócony był do mnie tak, że w ogóle nie było widać czy ktoś w nim siedzi. Przez chwilę czułam się jak w jakimś tandetnym, mugolskim horrorze.
Zobaczyłam, że w fotelu wygodnie śpi pewien białowłosy, co wprawiło mnie w stan głębokiego zdziwienia. Grzywka śmiesznie opadła mu na czoło zasłaniając przy tym całe oczy. Wyglądał aż za spokojnie, jak anioł. Szkoda tylko, że w rzeczywistości był niemal diabłem wcielonym. Malfoy spał jednak, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że nie był to zdrowy sen, ale przesiąknięta koszmarami jawa. Ślizgon co chwilę marszczył czoło i brwi, a po chwili dosłownie oniemiałam, gdy spod zamkniętej powieki wypłynęła łza. Co musiało mu się śnić, że płakał? Nigdy go w takim stanie nie widziałam. Myślałam, że ktoś jego pokroju raczej nie ma normalnych uczuć, które wyzwolą w nim tak silne emocje, których skutkiem jest płacz.
Z zamyślenia wyrwało mnie uczucie obserwujących mnie oczu. Malfoy bezceremonialnie się na mnie gapił, a w jego oczach nie było śladu po jakichkolwiek emocjach, tym bardziej negatywnych. Zresztą tak samo jak nie było już nawet śladu po mokrej smudze po łzie, która jeszcze niedawno przecięła jego bladą skórę.
-skończyłeś się już patrzeć? – spytałam starając się brzmieć w miarę grzecznie.
-jeszcze nie - odparł unosząc brwi i nawet na ułamek sekundy nie spuszczając ze mnie wzroku. Tą bitwę przegrałam i pierwsza odwróciłam wzrok.
-co ja tu robię? Nic już nas nie łączy – mruknęłam hardo unosząc wzrok. Zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem i odpowiedział dopiero po chwili:
-mylisz się, nadal łączy nas zaklęcie ściągające Namiar, jeśli oddalisz się zbyt daleko zostanie przerwane, a ja nie mogę dopuścić by coś zaważyło na moim bezpieczeństwie- odparł spokojnie.
-w takim razie czemu ty jeszcze niedawno, będąc niewiadomo gdzie go nie zerwałeś? Jesteś tchórzem, jak zwykle martwisz się tylko o siebie egoisto! – syknęłam na co on wstał, a temperatura jego spojrzenia gwałtownie spadła.
-a ty niewdzięczną szlamo – powiedział na pozór spokojnie i powoli uniósł głowę.
-za co mam być ci wdzięczna? Teraz będę twoim więźniem?! Chcę brać udział w bitwie, odnaleźć przyjaciół i zabijać te wszystkie bezwartościowe kreatury! – powiedziałam specjalnie nieadekwatnie do sytuacji, spokojnym głosem. Przez chwilę wydawało mi się, że przez jego twarz przebiegło rozczarowanie.
-w takim razie wybacz, obowiązki wzywają – szepnął mi do ucha i wyszedł trzaskając drzwiami.
Byłam wściekła i nie mogłam się pohamować. On potrafił mnie obrazić samym „dzień dobry”, a co dopiero czymś takim, chociaż nie zmienia to faktu, że może trochę przesadziłam i doskonale o tym wiedziałam. Postanowiłam, że później może i nawet zmuszę się do przeprosin. Chociaż w ogóle nie byłam do tego przekonana zwłaszcza dlatego, że nadal byliśmy wrogami. Wydawało mi się, że tylko pogorszyłam sytuację między nami. Nie wiem czy mogło być jeszcze gorzej… ale chyba najbardziej przeraziła mnie końcówka tej krótkiej kłótni; przecież zawsze krzyczał i mnie wyzywał, a teraz? Po prostu wyszedł! Prawie tak spokojnie, jak gdyby nigdy nic! Poczułam wstyd; to ja powinnam tak zrobić, a nie on! Co się ze mną działo? Emocje znowu wzięły nade mną górę. Może to przez te wszystkie narastające problemy? Nieważne. Miałam swój honor, a nie przeproszenie za coś co prawie w całości było tym razem moją winą było nie- gryfońskim zachowaniem, zupełnie nie w moim stylu. Malfoy i tak był nieznośny, ale teraz już nie mogłam mieć do niego żalu za to, że etap całkowitej nienawiści jednak nie jest za nami.

                                                                      ***

Obudziłem się przez kolejny koszmar na którym znowu widziałem śmierć mojej matki, z tą różnicą, że tym razem u boku Czarnego Pana stała Granger. Dawno żaden sen nie wywołał u mnie tylu emocji co ten więc, gdy tylko się obudziłem i zauważyłem ją stojącą tuż nade mną głęboko nad czymś myślącą to pierwszą moją myślą było złapać za różdżkę i coś jej zrobić, a drugą zetrzeć tą okropną łzę, oznakę mojej słabości i zachować prozaiczny spokój. Powinienem modlić się żeby jej nie zauważyła, ale znając jej spostrzegawczość już od dawna ją widziała.
-skończyłeś już się patrzeć? – spytała całkowicie spokojnie co tylko spotęgowało mój wewnętrzny szał.
-jeszcze nie – odparłem starając się brzmieć jak najbardziej spokojnie, ale przy tym też złośliwie.
Z każdym słowem moja irytacja wzrastała, a pierwsze apogeum osiągnęła, gdy nazwała mnie tchórzem! Ona! Ta szlama! Co z tego, że była w miarę ładna i nie taka głupia jak mi się wydawało. I tak jej nienawidziłem! Nadal była okropną szlamą, która z niczego nie zdawała sobie sprawy, a tym bardziej nie miała najmniejszego prawa żeby mnie oceniać! Mimo wszystko mocno ugodziło we mnie to, że uznawała mnie za „bezwartościową kreaturę”, kto jak kto, ale ona? Prawie każdy mówił tylko o tym, że bez względu na wszystko potrafiła dostrzegać w ludziach dobro, co prawda we mnie już go nie było więc nie powinienem być tym tak zaskoczony, ale jak widać wcześniej bezpodstawnie się łudziłem. Myślałem, że ten etap mieliśmy już za sobą, a ona jako uchodząca za najmądrzejszą czarownicę od czasów Roweny Ravenclaw powinna być ponad to i mieć w sobie chociaż odrobinę empatii. Niewdzięczna!
Nagle w sam środek moich poplątanych myśli wpadła kolejna przez którą uświadomiłem sobie jak bardzo nisko spadłem skoro przejmowałem się, a co najgorsze byłem wręcz rozczarowany zdaniem Hermiony Granger. To się musiało skończyć. Teraz dopiero pozna smak piekła. Jej osobistego piekła ze mną.
                                                                       ***

Nie byłam jeszcze gotowa na konfrontację z Malfoy’em, do której potrzebowałam czasu. Zaczęłam przeczesywać pokój w poszukiwaniu mojego kufra, w którym były wszystkie moje rzeczy.  Niestety jak na razie nigdzie go nie było. Ostatnim miejsce, w którym mógł być to szafa. Otworzyłam ją i ukazał mi się dość duży pokój, urządzony w takim samym stylu jak sypialnia, ale z tą różnicą, że nie było tu żadnych mebli, a na każdej ścianie – oprócz jednej, która była w większości przeszklona – były półki z ubraniami, kosmetykami i innymi przedmiotami, a w rogu stało gigantyczne, zdobione lustro, które wyglądało jak przejście do jakiejś baśniowej krainy. Garderoba moich marzeń! Całość wyglądała dosłownie jak z bajki, jak z pokoju jakiejś księżniczki. To wszystko zaparło mi dech w piersiach.
Podeszłam do wielkiej, prawie w całości przeszklonej ściany i zaczęłam podziwiać widok za oknem, za którym rozciągał się wielki las, a dalej błękitne morze. Cały krajobraz był niesamowity! Dostrzegłam, że gdzieś w oddali tuż nad morzem widać kawałek, najprawdopodobniej piaszczystej plaży. Czułam się prawie jak w raju, nie licząc tego, że byłam tu z Draco Malfoy’em, a gdzieś daleko stąd toczyła się wojna, w której mogli zginąć wszyscy moi najbliżsi. Czar prysł. Znowu pogrążyłam się w wyrzutach sumienia, gdy usłyszałam trzask i momentalnie przede mną zmaterializował się skrzat:
-Panienko, na łóżku zostawiłem kolację, może pani do woli korzystać z tego pokoju i wybrać dowolny strój- powiedział grzecznie skrzat na co zmiękło mi serce.
-jak się nazywasz?
-Robak, panienko – odrzekło stworzenie i spuściło wzrok na ziemię. Krew zawrzała mi w żyłach. Jak On śmiał tak nazwać biednego skrzata!? Co za bestialstwo! Natychmiast skrucha w moim sercu zniknęła, a na jej miejsce pojawiła się nienawiść. Jak on mógł tak traktować to niewinne stworzenie, właściwie odbierając mu godność poprzez nazywanie go w ten sposób?!
-czy wiesz, gdzie jest kufer z moimi rzeczami? – spytałam go uprzejmie.
-niestety nie, panienko.
-dobrze, w takim razie bardzo dziękuję za pomoc – odparłam z uśmiechem.
-do usług panienko – powiedział skrzat i uformował na swoich ustach coś na kształt uśmiechu, po czym zniknął.
Nie wiedziałam jak mogłabym odzyskać rzeczy bez szybszej konfrontacji z Malfoy’em więc zrezygnowana powlokłam się do łazienki żeby wziąć długą kąpiel, która chociaż trochę pomogłaby mi rozluźnić skołatane nerwy.
Łazienka była dość duża, cała pokryta kafelkami z delikatnym różowawym połyskiem. Oprócz standardowych łazienkowych mebli miała również gigantyczne lustro wiszące nad umywalką i kilka szafek wypełnionych podstawowymi kosmetykami do higieny osobistej. Najbardziej moją uwagę przykuła wielka wanna stojąca w rogu, na lekkim podwyższeniu do której prowadził specjalny, ozdobny stopień.
Podczas, gdy tak leżałam prawie cała zanurzona w wodzie zaczęłam się zastanawiać co by było gdybym się nie wynurzyła? Co jest po drugiej stronie? Uciekłabym od wszystkich kłopotów i być może miała święty spokój. Nie, nie… nie mogłam zostawić moich przyjaciół, którzy na pewno nie zareagowali by zbyt dobrze na moją śmierć i to jeszcze w taki sposób, a poza tym nie chciałam mieć już na zawsze przypiętej plakietki tchórza. To nie leżało w mojej naturze. Musiałam sobie jakoś dać radę i przekonać Malfoy’a do powrotu do Anglii, bo miejsce w którym obecnie się znajdowaliśmy było zbyt słoneczne jak na mój ojczysty kraj. Właśnie, ciekawe gdzie byliśmy? Właściwie to mogliśmy być wszędzie dlatego szkoda, że nie zapytałam o to Robaka. Skrzywiłam się. Nadal ciężko przychodziło mi wymawianie jego „imienia”, które napawało mnie wstrętem do osoby, która mu je nadała. Chociaż skąd pewność, że to akurat Draco go tak nazwał? Równie dobrze mógł to być jego ojciec, matka lub urocza cioteczka Bellatrix.
Wyszłam z wanny dopiero kiedy woda zrobiła się już letnia, a moją skórę pokrywała już gęsia skórka. Szybko wysuszyłam się zaklęciem i w samym ręczniku wyszłam do pokoju przez który pospiesznie przeszłam od razu wchodząc do szafy i zamykając się w garderobie. Niestety moje dotychczasowe obawy o rodzaje strojów, które znajdowały się w różnych szafach, szafkach i na półkach okazały się uzasadnione. Cóż, rzadko kiedy moja intuicja się myliła. Większość kreacji była bardzo elegancka, wieczorowa: były to różnego rodzaju sukienki, kompletnie nie praktyczne szpilki i inne ozdoby. Ciekawe do kogo należały te luksusowe komnaty, w których przebywałam i wszystkie te rzeczy…
W końcu zdecydowałam się na najbardziej prostą i chyba najwygodniejszą, czarną sukienkę, trochę przed kolano. Miała najskromniejszy, ale też bardzo elegancki styl, który podkreślał sylwetkę, z czego w tamtej chwili nie byłam aż tak zadowolona. Sukienka przylegała do ciała i nie miała ramiączek przez co trzymała się tylko na biuście. Muszę przyznać, że była bardzo ładna, ale niestety kompletnie nie praktyczna, a na dodatek miałam duży problem żeby zapiąć zamek, który znajdował się z tyłu i ciągnął od samego dołu do góry. Do kompletu wybrałam czarne, błyszczące szpilki na najbardziej niskim obcasie ze wszystkich, który oczywiście i tak był zdecydowanie za wysoki. Uczesałam jeszcze tylko włosy i chyba byłam gotowa. Na koniec przejrzałam się w lustrze i po stwierdzeniu, że wyglądam zbyt wyzywająco jeszcze raz przejrzałam wszystkie szafki, w poszukiwaniu czegoś bardziej praktycznego, ale większość balowo-wieczorowych sukni do ziemi już całkowicie się nie nadawała.
Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę po prostu chodziło o to żeby jak najbardziej w czasie odwlec rozmowę z Malfoy’em, której szczerze się obawiałam, a moje infantylne zachowanie w ogóle nie pomagało, tylko jeszcze bardziej mnie nakręcało.
Już najwyższy czas. Musiałam mieć już to za sobą. Wzięłam do ręki różdżkę i opuściłam komnaty przy tym z jakiegoś irracjonalnego powodu starając się zachowywać jak najciszej, co niestety uniemożliwiały mi obcasy, w których z resztą źle się czułam.
                                                     
Szłam prosto korytarzem, ponieważ za „moją” sypialnią już nic nie było. Ciekawe dlaczego Malfoy wybrał dla mnie najodleglejszy pokój? Chociaż pewnie dlatego żebym była jak najdalej od niego, i dobrze! To był jeden z tych unikatowych razy, gdy arystokrata użył mózgu. Merlinie, wszystko było tu takie jasne, takie nie pasujące do niego. Od kiedy arystokrata lubował się w takich jasnych, słonecznych kolorach? Próbowałam odciągnąć myśli od nieubłaganie nadchodzącej rozmowy.
  Co chwilę mijałam takie same zamknięte drzwi, aż doszłam schodów w dół. Miałam dwie opcje: albo schodzę nimi w dół, albo idę przed siebie, na kolejny korytarz z zamkniętymi drzwiami. Oczywiście zdecydowałam się na pierwszą opcję i powoli zaczęłam schodzić szerokimi schodami na dół. Wydawało mi się, że są wykonane z marmuru na co miałam ochotę prychnąć z niesmakiem. Przecież tyle ludzi codziennie umiera z głodu i różnych chorób, a osoby takie jak Malfoy wydają pieniądze na przykład na marmurowe schody! To chore! Zamiast chociaż odrobinę pieniędzy przekazać nawet na różne czarodziejskie organizacje charytatywne to oni właściwie je marnują wydając na coś tak zbędnego jak to. Po raz kolejny czułam wściekłość, ale obiecałam sobie wcześniej, że (w zależności przebiegu rozmowy z arystokratą) go przeproszę dlatego policzyłam w myślach do dziesięciu i starałam się jak najbardziej zamaskować emocje, które mną targały.
 Zeszłam na dół, prosto na duży korytarz, który zamiast obrazów w ścianach posiadał specjalne wnęki, w których stały różne rzeźby. Czułam się jak w cholernym muzeum. Ciekawe co by było, gdyby nie chcący jedna upadła? Mogłabym się założyć, że kosztowały fortunę. Na pewno zapewniłabym tym sobie niechybną śmierć…. Albo i nie. Malfoy zapewne był dobry w zaklęciach, ale wątpiłam żeby był lepszy ode mnie – nieskromnie mówiąc mógł być co najwyżej równy, podobny. Jedno było pewne: teraz za nic nie posunęłabym się do czegoś takiego, bo w końcu szłam tu w celach (w miarę możliwości) pokojowych. Minęłam już dwie pary zamkniętych drzwi i gdy byłam już dosłownie jakieś cztery metry przed wielkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami, a raczej wręcz wrotami wejściowymi, po lewej stronie były ostatnie drzwi i coś mi mówiło, że właśnie tu znajdę arystokratę.
Nacisnęłam na klamkę i powoli je uchyliłam. Moim oczom ukazał się gigantyczny salon, na którego ścianach wisiały zasłonięte jakimiś płachtami obrazy. Wszystkie meble jakie się tu znajdowały również były zasłonięte z wyjątkiem dwóch, wielkich, skórzanych fotel stojących w odległym końcu pomieszczenia, tuż przy rozpalonym kominku na którym z kolei stało mnóstwo ruchomych zdjęć. Zauważyłam, że nad kominkiem wisi jakby głowa jelenia, która tak jak pozostałe przedmioty była przysłonięta płachtą. Wszystko wyglądało tu tak, jakby nie było używane od bardzo dawna, a utwierdziły mnie w tym przekonaniu duże okna, całe pokryte pajęczynami.
Ciekawym był fakt, że mimo ogromnej przestrzeni to wszystko wydawało się tu być takie jasne, jakby słoneczne chociaż i tak dało się wyczuć wiszącą w powietrzu wyniosłość, elegancję i chłód, które zdawały się zupełnie nie pasować do ciepłych promieni słońca wpadających do środka.
Zdziwiło mnie, że Malfoy jeszcze mnie nie usłyszał.  Może wcale go tu nie było? Zaczęłam iść przed siebie, a stukot moich obcasów powodował nieznośne echo. Ktoś natychmiast wstał z fotela znajdującego się jeszcze dobrych, kilka metrów przede mną strącając przy tym ze swoich kolan szklankę – zapewne z Ognistą, która potoczyła się po marmurowej posadzce zostawiając na niej wielkie, brązowawe plamy. Malfoy odgarnął włosy z czoła i podniósł na mnie wzrok. Widziałam jak jego niespokojne spojrzenie wędruje prosto od moich stóp aż do samej twarzy. Przez chwilę wydawało mi się, że po jego twarzy przebiegło uznanie, albo zadowolenie?
-proszę, proszę, Granger we własnej osobie, co za zaszczyt dla takiej bezwartościowej kreatury jak ja- szepnął lodowatym tonem, który zdawał się wisieć w powietrzu jeszcze długo po wypowiedzeniu tych słów. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, bo nie chciałam go prowokować. Zdobyłam się więc tylko na krótkie: „Witaj Malfoy”. Muszę przyznać, że byłam zadowolona z efektu jaki osiągnęłam, bo Malfoy rzeczywiście wydawał się być lekko zdziwiony moim tonem i samym powitaniem.
-co cię do mnie sprowadza? – syknął, a w jego oczach zapłonęła czysta nienawiść.
-ta ostatnia rozmowa… nie miałam tego na myśli…- zaczęłam niepewnym głosem.
-coś jeszcze? – zapytał, a w jego głosie rozbrzmiewało rozgoryczenie. Zdziwiło mnie to.
-ja… prze…
-co? Zapomniałaś jak się mówi? – mruknął ze skrywanym rozbawieniem zmieszanym z pogardą. Wzięłam głęboki oddech. Raz… dwa… trzy!
-przepraszam- powiedziałam na wdechu na co arystokrata przybrał na twarz wyuczoną maskę obojętności. Byłam prawie pewna, że w środku był zaskoczony. Byłam z siebie dumna. Dumna z tego de facto małego zwycięstwa. Chociaż czy to na pewno dobrze, że właśnie przeprosiłam wroga? Chyba mięknę, ale i tak to nie znaczy, że mu wybaczę to co mi robił przez te wszystkie lata. Przeprosiłam go przecież tylko za moje nieadekwatne do sytuacji zachowanie i tyle - ale nie myśl, że się z tobą kiedykolwiek pogodzę.
-ja nawet nie mam na to ochoty, bo to, że teraz wyglądasz minimalnie lepiej to nie znaczy, że nadal nie jesteś szlamą!
-możesz przestać mnie obrażać? Dopiero co cię przeprosiłam, uspokój się- powiedziałam chłodno na co on zmrużył oczy i zrobił krok w moją stronę.- czyli przyznajesz, że wyglądam dobrze? – powiedziałam unosząc głowę i odważnie patrząc mu w oczy.
-powiedziałem, że wyglądasz „minimalnie lepiej”, a nie dobrze więc przestań sobie schlebiać.
-„minimalnie lepiej” to u ciebie to samo, co „dobrze”!- syknęłam prowokacyjnie.
-ale nadal jesteś szlamą!- wrzasnął przejeżdżając sobie otwartą dłonią po twarzy.
-dobrze przynajmniej, że w końcu przyznałeś co wcześniej miałeś na myśli- miałam ochotę parsknąć śmiechem widząc gniew w jego oczach.
-przestań! To ciekawe, że Hermionę Granger- celowo zaakcentował moje imię i nazwisko- interesuje moje zdanie. To takie puste jak na ciebie - powiedział i prychnął.
-właściwie to nie interesuje mnie twoje zdanie…
-ha! W- Ł -A- Ś- C- I- W- I- E! czyli tak! – parsknął.
-nie interesuje mnie twoje zdanie, ale ciebie interesuje moje skoro się tak „cieszysz”, a z resztą nieważne, bo i tak zamierzam właśnie wracać do Anglii -powiedziałam, a jego twarz natychmiast zrobiła się poważna.
-nie.
-co „nie”? Mogę robić co chcę!- wrzasnęłam i się odwróciłam. Zaczęłam iść w stronę drzwi, ale tak jak to zwykle w takich historiach bywa: nie zdążyłam przejść nawet trzech kroków, gdy złapał mnie za rękę:
-po pierwsze nie dotykaj mnie – syknęłam starając się wyswobodzić swoją dłoń z jego uścisku – po drugie nie boisz się, że pobrudzisz się szlamem? – zapytałam zupełnie szczerze.
-Granger, nie możesz tam pójść! - zignorował moje wcześniejsze słowa.
-niby dlaczego?
Westchnął ciężko i przewrócił oczami:
-bo w połowie odpowiadasz za nasze bezpieczeństwo? Zaklęcie się przerwie jeśli…
-tak, tak! To pytam po raz drugi dlaczego wtedy, gdy ty…
-nie wiem! Może dlatego, że to nie było z własnej woli?
-jesteś egoistą! Boisz się tylko o swoje bezpieczeństwo!- wrzasnęłam i poczułam, że mocniej chwyta moją dłoń i przyciąga mnie do siebie.
-jestem uznany za zdrajcę, częściowo przez ciebie! I NIGDY WIĘCEJ MNIE TAK NIE NAZYWAJ, bo nie dość, że ukrywam szlamę…- wysyczał mi wprost do ust. Jego bliskość mnie sparaliżowała. To był mój wróg! Dlaczego podchodził tak blisko? Próbowałam się odsunąć, ale mi nie pozwolił.
-wcale nie musisz mnie ukrywać! A teraz puszczaj, chcę jak najszybciej opuścić to miejsce!
-nie mam już wyjścia! De facto nauczyciele podjęli wtedy decyzję za mnie!
-doskonale wiesz, że gdyby ci to nie pasowało to dawno byś zwiał!- krzyknęłam z wyrzutem.
-a poza tym mam twoje rzeczy, Granger!- powiedział już nieco spokojniej z triumfującą miną i minimalnie się odsunął.
-w takim razie pójdę bez nich. Najważniejsze, że mam różdżkę! – odparłam unosząc brwi.
-to zaraz się jej pozbędziesz…
-Accio różdżka Malfoy’a!- krzyknęłam uprzedzając go i korzystając z jego chwilowego zaskoczenia zaczęłam się cofać.
-oddawaj to ty mała, niewdzięczna szlamo!
-zamknij się dupku! Wingardium Leviosa!- szepnęłam i arystokrata zaczął unosić się w powietrzu. W oczach miał dosłownie wypisany mord.
-ściągnij mnie natychmiast! – ryknął i zaczął się szamotać.
-żebyś mnie zabił? – spytałam widząc jego bezskuteczne próby wyswobodzenia- to na nic – dodałam.
-właściwie to teraz mogę stąd odejść – powiedziałam pogodzona z tym, że nie odzyskam już swoich rzeczy i skierowałam się w stronę drzwi.
-myślisz, że stąd się da tak łatwo wyjść? Nałożone są na to miejsce specjalne zaklęcia ochronne i anty-teleportujące. Mogłabyś stąd wyjść tylko, gdybyś miała czystą krew, szlamo!- krzyknął.
-w takim razie je zdejmę.
-nie dasz rady, to za stara magia! – prychnął,
-nie próbuj przeciągać tego w czasie, a poza tym nie wierzysz we mnie, zajmie mi to góra godzinę. – powiedziałam i gdy znalazłam się już w progu ostatni raz się odwróciłam.
Malfoy próbował się udusić! Jedną ręką trzymał swoją szyję, a drugą zatykał usta i nos. Nie mogłam uwierzyć, że był aż takim tchórzem! Jeśli zaklęcie zostałoby przerwane zaraz pojawiliby się tu Śmierciożercy i pewnie zaczęli go torturować, ale ja zdążyłabym uciec. Byłam rozdarta. Czy to możliwe żeby tak bardzo się bał, że aż próbował odebrać sobie życie? Co z nim? Co się z nim właściwie stało? Czy to była swego próba rodzaju szantażu na mnie?
Ściągnęłam zaklęcie i zrzuciłam niewygodne szpilki. Zaczęłam biec w jego stronę. Był nie przytomny. Jego ciało miękko opadło na ziemię, a ja od razu kucnęłam obok.
-Malfoy, Malfoy!- krzyczałam jednocześnie sprawdzając mu puls – Malfoy!
-głupi, arystokratyczny dupek!  Malfoy, Malfoy! - wrzasnęłam czując, że jego puls słabnie. Nic nie mogłam zrobić. Znowu ta cholerna bezsilność.
-Malfoy, zostanę… ja obiecuję, tylko się obudź – mówiłam bez ładu i składu- nie możesz mnie tu zostawić, wtedy ja też zginę… zaraz w takim razie ja też jestem tchórzem. Malfoy! – krzyknęłam, a w oczach wezbrały mi się łzy. Był moim wrogiem, ale było mi go żal. Wiedziałam, że jeśli on zginie to i ja niedługo też. W takim obrocie sytuacji nie zdążyłabym uciec…
-Draco…Malfoy…- szepnęłam, gdy nagle przypomniało mi się pewne zaklęcie. Nie miał powietrza w płucach i w mózgu dlatego musiałam mu je dostarczyć. Zaczęłam szeptać skomplikowaną formułkę, a gdy skończyłam on nadal się nie budził. Myślałam, że zrobiłam coś źle, bo nigdy nie próbowałam tego zaklęcia, gdy otworzył oczy.
-płaczesz za mną, Granger…?- wychrypiał, a ja aż wytrzeszczyłam oczy z radości. Miałam ochotę go przytulić.
-Malfoy! – wrzasnęłam i nie mogąc się powstrzymać przytuliłam go. Nie odwzajemnił uścisku, ale też nie odepchnął mnie. Prawdopodobnie nie miał siły - ale nie myśl, że cię lubię. Po prostu dobrze, że żyjesz- powiedziałam zmieszana, gdy zauważyłam na jego bladych policzkach lekkie rumieńce. Gdy nie przybierał na tych swoich masek miał taką pogodną twarz . Czy Draco Malfoy właśnie się zarumienił? Niemożliwe!
-zapomnijmy o tym- mruknął mocno zmieszany starając się unikać mojego wzroku.
-o twojej próbie samobójczej? Czy o tym, że się zarumieniłeś? Aż tak się stęskniłeś?- mruknęłam na co on nic nie odpowiedział. Podniosłam wzrok z powrotem na jego twarz i zobaczyłam, że zemdlał. Jego organizm musiał być wykończony. Najpierw klątwa Błękitnego Smoka po której nie doszedł jeszcze całkowicie do siebie, a teraz to. Na pewno nie jest jeszcze zdrowy po tym co się stało z jego raną. Delikatnie podwinęłam rękaw jego koszuli i prawie odetchnęłam z ulgą na widok strupa z gojącej się rany.
Musiałam położyć go do łóżka. Świetnie, tylko gdzie była jego sypialnia? Znowu rzuciłam na niego Wingardium Leviosa i kilka innych zaklęć, które pozwoliły na to by jego ciało unosiło się w powietrzu i podążało za mną. Z powrotem weszłam na piętro i zaczynając od drzwi następnych po „mojej” sypialni sprawdzałam czy są otwarte. Wszystkie były zamknięte oprócz drzwi na samym końcu następnego korytarza. Zdziwiło mnie, że w żaden sposób nie zabezpieczył swojej sypialni. Układ pokoju był praktycznie taki sam jak mój, również miał osobną łazienkę i garderobę do której wchodziło się przez szafę – z tą różnicą, że ten pokój jeszcze dodatkowo posiadał balkon. Zauważyłam, że dominowały w nim przede wszystkim odcienie zieleni, srebra i czerni. Większość mebli była podobna do „moich” tylko, że była w innym kolorze, a w rogu- zamiast toaletki stało duże biurko. To były właściwie chyba wszystkie różnice.
 Przy pomocy magii umieściłam go na łóżku i przywołałam skrzata – ledwo zmuszając się do wypowiedzenia jego niegodnego imienia – poprosiłam go o przygotowanie posiłku oraz o eliksiry wzmacniająco-regenerujące, przeciwbólowe i Słodkiego Snu, a sama odnalazłam mój kufer, który stał za biurkiem. Naiwny. Myślałam, że wymyślił jakąś lepszą kryjówkę. Jednym zaklęciem odesłałam mój bagaż do swojej sypialni i usiadłam w fotelu przy łóżku obserwując śpiącego arystokratę. Gdy spał wyglądał uroczo i nie mogłam temu zaprzeczyć chociaż nie podobały mi się te myśli.
Oprócz tego cały czas dręczyło mnie to, czemu na jego twarzy pojawiły się takie rumieńce, gdy go przytuliłam? Czyżby się brzydził? O to chodziło? Pewnie nigdy się tego nie dowiem…

                                                                      ***

Obudziłem się, gdy było już ciemno, a światło księżyca wlewało się do środka mojej sypialni powodując jej delikatne oświetlenie. Od razu zauważyłem śpiącą w moim ulubionym fotelu Granger całą otoczoną niebieskawą poświatą. Wyglądała jak duch z innego świata. Duch z brudną krwią.
Była taka spokojna i dobra. Niestety była też ładna. Może nie najładniejsza, ale dało się na czym oko zawiesić, chociaż nie zapomnijmy, że przy okazji była też gadatliwą, wredną i niewdzięczną szlamą. Coś się jednak w niej zmieniło. Coś dziwnego się stało.
 Może była odrobinę mniej irytująca? Nie to na pewno nie, jeśli o to chodzi mogło być tylko gorzej. W takim razie co? Chyba tylko to, że zrobiła się ładniejsza, ale to już wiedziałem wcześniej. Boże… właśnie przyłapałem się, że myślę o niej w sposób jaki zupełnie nie mogę. Merlinie, jak ja jej nienawidziłem! Nienawidziłem tego, że była ładna, miała ode mnie lepsze oceny i sama ciągle mnie oceniała. Nienawidziłem w niej tego, że była zakazana. Nienawidziłem tego, że miała tą swoją paczkę przyjaciół. Nienawidziłem tego, że być może jako jedyna na mnie nie leciała. Nienawidziłem tego, że znowu uratowała mi życie. Nienawidziłem tego, że była tak blisko, że od niej zależało moje bezpieczeństwo. Zdecydowanie nienawidziłem jej całej; od końców palców u stop aż po czubek głowy.
Wtedy, gdy odchodziła zrozumiałem, że nie ma już dla mnie ani ratunku i ani jednej osoby na świecie, którą w jakiś sposób obeszłaby moja śmierć. Ogarnęła mnie desperacja, a wszystko to zdarzyło się w przeciągu kilku sekund więc podjąłem najszybszą decyzję w jak dotąd całym moim życiu. Prawdą było, że wolałem umrzeć sam niż przez tortury, co może i było egoistyczne i tchórzliwe, a teraz? Jestem tu nadal, z nią, ale nie żałuję tego co próbowałem zrobić. Oczywiście, nie odważę się już powtórzyć mojego czynu, ale też nie odczuwam z tego powodu co się stało żadnych wyrzutów sumienia. W takiej sytuacji jak tamta zrobiłbym to samo. Sami widzicie jak bardzo się zmieniłem i jak słaby psychicznie jestem.
Czułem się wykończony i psychicznie, i fizycznie, a moim jedynym ratunkiem była Ognista.

-cześć- usłyszałem cichy głos.
-cześć- odpowiedziałem – nie mam siły się kłócić. Jeśli masz zamiar krzyczeć to lepiej już zniknij, bo głowa mi pęka. W ogóle to najlepiej znikaj już teraz. Chcę być sam.-powiedziałem i niestety na końcu załamał mi się głos.
-wcale nie chcesz być sam i wypij to- powiedziała i odkorkowała jedną z buteleczek stojących na szafce nocnej. Byłem tak słaby, że nie miałem siły nawet się podnieść i z dużą trudnością opróżniłem zawartość flakonika.
-ile spałem? –spytałem ochrypłym głosem i szybko odkaszlnąłem.
-a uwierzysz jak powiem, że ponad dwa dni?
Zapadła krępująca cisza.
-idź już lepiej – mruknąłem i odwróciłem się do niej tyłem.
-nie ma mowy. Skąd mam wiedzieć czy znowu nie zrobisz czegoś tak głupiego? Kto wie co ci tym razem do tego łba przyjdzie za pomysł - syknęła – jeśli byś umarł właściwie skazałbyś na śmierć również i mnie!- dodała z ledwo wyczuwalnym wyrzutem.
-jesteś tylko szlamą, Granger, nie zapominaj o tym – odpowiedziałem cicho.
-wiem –mruknęła chyba myśląc, że nie słyszę- ale to nie znaczy, że jestem od ciebie w jakimś stopniu gorsza – prychnęła.
-wiesz, że jesteś teraz uznany za zdrajcę przez Czarnego Pana? A jeśli wrócilibyśmy w odpowiednim momencie, a ty walczyłbyś po naszej stronie…
-jesteś naiwna Granger, nigdy nie będę po waszej stronie. Nie jestem po żadnej stronie.
-w takim razie wiesz, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że jeśli wygramy to trafisz do Azkabanu? A jeśli przegramy…
-wiem, jedno i drugie do bani, coś wymyślę Granger. Jak zawsze.
-mam z tobą zostać?
-nie.
-nie chodzi mi o teraz, to już zamknięty temat. Chodzi mi ogólnie.
-rób co chcesz. Jeśli uciekniesz znając ciebie i tak złapią cię po kilku dniach, a nie wiadomo nawet gdzie teraz twoi durni przyjaciele są i czy w ogóle żyją - powiedziałem odrobinę zbyt niepewnym tonem.
Nic nie odpowiedziała.
-próbujesz mnie zniechęcić?
-nie, przedstawiam ci realia.
-i tak nie mogę odejść, nie chcę mieć nawet takiego dupka jak ty na sumieniu- westchnęła - chyba jesteśmy na siebie skazani.
Znowu zapadła cisza. Myślałem już, że zasnęła, ale ona po chwili znowu się odezwała.
-Malfoy?
-co?
-Możesz mi coś obiecać?
-nie.
-no tak, źle zaczęłam pytanie.
-jak zwykle
-znowu zaczynasz?!
-nie rozwlekaj się tak tylko mów.
-obiecujesz, że pomożesz mi wymyślić jakiś sposób żebym mogła wrócić do Harry’ego i wszystkich?
-nie ma takiego sposobu.
-obiecasz mi, że będziemy próbować?
-co za to dostanę?
-spłacisz swój dług za dwukrotne uratowanie życia!
-ja tobie też je ratowałem…
-przestań się licytować. Zrobisz to, czy nie?
-wątpię…
-Malfoy…
-boże…
-Malfoy
-…
-Malfoy…
-…
-Mal…
-DOBRA! Tylko się zamknij!
-dobranoc.
-nie, ty wychodzisz i to już!
-zmuś mnie.
-wal się.
-coraz lepiej, coraz lepiej, jak to możliwe, że Draco Malfoy odpuszcza?
-ludzie się zmieniają, szlamo.
-nie nazywaj mnie tak.
-to się zamknij.
-zachowujesz się tak samo infantylnie jak pięcioletnie dziecko.
-e…
-ah, co za elokwencja.
-Granger masz ostatnią szansę…
-w końcu jakaś „konstruktywna” wypowiedź- kpiła, czym doprowadzała mnie do białej gorączki. Zebrałem w sobie resztki dumy i siły, której w ogóle już nie miałem i wstałem. Po jej minie widać było, że się zdziwiła.
-kładź się! Nie będę cię zaraz zbierać z podłogi!- wrzasnęła, a ja poczułem jak kręci mi się w głowie. Zignorowałem to i szedłem dalej. Mimo, że miałem do niej nie więcej niż pięć metrów to droga, którą przebyłem wydawała mi się być najdłuższą w całym moim życiu. W końcu znalazłem się tuż obok niej i poczułem nagły przypływ obrzydzenia. Szlama! Nie wiem co wtedy myślałem. Naprawdę nie wiem!
-Nigdy. Więcej. Nie. Mów. Do. Mnie. W. Taki. Sposób. - wysyczałem i wtedy straciłem siły przez co niefortunnie zaplątałem się o nogi Granger, tak, że obydwoje runęliśmy na łóżko. Byłem zbyt blisko niej.
Zbyt blisko.
Zbyt.
Słyszałem tykanie zegara i miałem nieodparte wrażenie, że ze mnie drwi.
Szla- ma.
Szla- ma.
Szla- ma.
Myślałem tylko o tym żeby się od niej odsunąć, ale jednocześnie pragnąłem tylko dotknąć jej ciepłej skóry. W tym wielkim „domu” cały czas wydawało mi się, że było zimno. Zbyt zimno nawet jak dla mnie, chociaż i tak kiedyś uwielbiałem to miejsce.
Ona była jedyną żywą istotą w tym domu. Ona postarała się o to abym fizycznie żył, ale myślę, że wtedy psychicznie byłem martwy już od dawna. Wiedziałem, że była zakazana i może to dlatego tak bardzo chciałem jej dotknąć, a może po prostu spadłem już tak nisko, że przez kilka sekund obojętne mi było jakiej jest krwi. Może tak długo właściwie nie miałem kontaktu z drugim człowiekiem, że zaczynałem już szaleć? W końcu zrozumiałem, że moja chwila słabości była nieunikniona. Pewnie dlatego, gdy prawie od razu odsunęliśmy się od siebie wzajemnie unikając swoich zmieszanych spojrzeń dostrzegłem rumieńce na jej policzkach. To było dziwne, ale też w pewnym stopniu urocze?
Draco Malfoy z hukiem spadł na dno.
Absolutnie nie byłem w niej zakochany i nadal jej nienawidziłem, ale wtedy po prostu jej potrzebowałem, co dla mnie samego było całkowicie chore i niezrozumiałe.
Przypomniałem sobie sytuację z przed dwóch dni, gdy pod wpływem emocji mnie przytuliła, a ja się zarumieniłem.
Żenada. Sam już nie wiedziałem, czy byłem bardziej żałosny, czy żenujący? Czy jedno i drugie?
Wszystkie te myśli przebiegały mi przez głowę w przeciągu zaledwie kilku sekund.  
Siedzieliśmy tak obok siebie patrząc w dwa różne kąty pokoju, bojąc się przerwać niezręczną ciszę.
-wszystko w porządku?- spytała siląc się na zbędną w tym przypadku kurtuazję.
-nie - odparłem oschle.
- u mnie też nie –westchnęła i położyła rękę na moim ramieniu. W pierwszym odruchu chciałem ją zrzucić, ale ciepło jej dłoni było zbyt przyjemne. Wydawało mi się, że rozchodzi się po całym moim ciele i wręcz na krótką chwilę rozświetla mrok, który od zawsze we mnie panował. To właśnie wtedy po raz drugi, na ułamek sekundy zapomniałem, że była brudnej krwi.
-nie chcę być sama.
-a ja tak - celowo byłem tak oschły.
-nie, ty też nie- powiedziała - znowu tym samym, niepewnym tonem.
-idę spać- mruknąłem i po prostu położyłem się w poprzek łóżka. Po chwili położyła się obok mnie. Leżeliśmy tak całkowitej ciszy, a jedyne co nas oddzielało to fałdy rozkopanej pościeli.
Wtedy znowu odechciało mi się wszystkiego. Nie chciałem żeby wstawał dzień. Chciałem zasnąć i nigdy się nie obudzić, ale ona, ta szlama stanowiła coś w rodzaju ostatniego promyka, który za cholerę nie chciał mi na to pozwolić. Poczułem jak po policzku spływa mi pojedyncza łza. Ostatni raz płakałem w szóstej klasie. A teraz znowu pozwalałem sobie na chwilę słabości i to przy szlamie. Mogła to potem wykorzystać chociaż coś w głębi mnie mówiło mi, że tego nie zrobi.
-czemu płaczesz?
-nie płaczę - odparłem ostrym tonem. Jakim cudem to zauważyła? Przecież wokół nas panowały egipskie ciemności.
Kolejna łza potoczyła się po moim policzku.
Przez kolejne kilka minut leżeliśmy w ciszy.
A potem wszystko stało się tak szybko, że najlepiej będzie się to oglądać w zwolnionym tempie. Ona po prostu mnie przytuliła. Nikt od wielu lat tego nie zrobił. Ostatnią osobą zapewne była moja matka, a było to tak dawno temu, że ledwo to pamiętałem.
Zszokował mnie jej gest. Wiedziałem, że powinienem ją odtrącić, ale nie chciałem i nie potrafiłem. To było zbyt przyjemne. Było mi tak dobrze. Teraz jej ciepło ogrzewało całe moje ciało. Gdzieś tam głęboko, w odmętach mojego umysłu kłębiły się myśli o jej brudnej krwi, ale ciepło i przyjemność, którą odczuwałem od razu to zagłuszyły. Czy te uczucia były spotęgowane dlatego, że była zakazana, a ja wyczerpany? Nie myślałem racjonalnie. Poczułem zapach jej perfum.
Czy tak pachnie bezpieczeństwo?

                                                                       ***

W myślach znowu policzyłam do dziesięciu starając się zebrać na odwagę. Wcześniej to wyszło tak spontanicznie i było takie nieplanowane, a teraz? Kompletnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać, a moja rzekoma „odwaga” wyparowała tak szybko jak się pojawiła. Wiedziałam, że to złe i nawet nie chciałam myśleć o tym jak zareagowaliby na to moi najbliżsi, ale coś mi mówiło, że musiałam to zrobić. Z jednej strony bałam się, że mnie odepchnie, ale z drugiej? Być może ja sama też tego potrzebowałam. Nie chciałam nic mówić, bo to mogłoby tylko pogorszyć sytuację, a widok płaczącego Draco Malfoy’a wywołał u mnie jakieś dziwne uczucia, nad którymi dominowało współczucie i zrozumienie? Musiałam zaryzykować. Przez tą krótką chwilę nie potrafiłam go nienawidzić. Starałam się go zrozumieć, ale momentami po prostu nie potrafiłam. Jak to możliwe żeby on - osoba o wręcz stalowych nerwach, wewnątrz okazał się być tak kruchy? Tak bardzo się zmienił, czy po prostu przez tyle lat odgrywał sceny? Jakby odgrywał całe swoje życie. To pewnie kolejna rzecz, której nigdy się nie dowiem.
Nieważne czy mnie odepchnie, czy nie. Nikt się o tym nie dowie i obydwoje o tym zapomnimy. Dla niego będzie to niezwykle kompromitujące, a dla mnie wręcz niemoralne, w końcu co pomyślą Harry i Ron? A może po prostu starałam się usprawiedliwić swoje zachowanie i to, że podświadomie tego potrzebowałam/chciałam.
Być może rzeczywiście za dużo myślę.
Nieważne, bo zrobiłam to. Wstrzymałam oddech i po prostu się temu poddałam. Na początku Malfoy ewidentnie się spiął jednak już po krótkiej chwili poczułam jak lekko się rozluźnia. Zmniejszyłam jeszcze odrobinę dystans jaki mnie od niego dzielił i teraz prawie całkowicie do niego przylegałam. Był taki chłodny, co studziło wszystkie moje wątpliwości i zmartwienia. Było mi dobrze i wcale nie chciałam go puszczać. Martwiło mnie tylko co będzie rano, najprawdopodobniej szykował się jeden z najbardziej krępujących poranków jakie dane mi będzie przeżyć. Zmusiłam się jednak do nie martwienia się o to i cieszenia się tą tak przyjemną chwilą, z jednym z moich największych wrogów.
 Malfoy nawet nie drgnął. Zrozumiałam, że rano będę tego prawdopodobnie żałować, ale teraz liczyła się tylko ta chwila. Przez chwilę nawet przez umysł przebiegło mi rozczarowanie tym, że tak słabo go znałam, a nasze relacje opierały się jedynie na kłótniach i wymyślaniu wzajemnych wyzwisk. Cóż, to jego wina, sam był sobie winien chociaż raczej on tego nie odczuwa w taki sposób jak ja.
Wtedy stało się coś na pewno nie zapomnę do końca życia; usłyszałam przyspieszony oddech i odgłos starania się zamaskowania przytłumionego płaczu. Położyłam mu dłoń na klatce piersiowej zastanawiając się w duchu jakim cudem się na to zdobyłam i dlaczego właściwie to robię?
Światło księżyca padło na nasze twarze. W normalnej sytuacji i z kimś innym, a nie z moim wrogiem powiedziałabym, że to romantyczne, ale nie teraz. Trwaliśmy tak przez jakiś czas, aż przestałam słyszeć ten wręcz cichy szloch. Cały czas w głowie mi się nie mieściło, że Draco Malfoy rozpłakał się przy mnie, pozwalając sobie tym samym na chwilę słabości. Powoli się od niego odsunęłam nie zamierzając się jednak podnosić. Było mi za wygodnie i zrobiłam się już lekko senna. Czekałam jednak na to aż Malfoy każe mi zejść, a gdy po kilku minutach nic się nie działo zrozumiałam, że zasnął. Odwróciłam się do niego plecami i sama zaczęłam powoli zasypiać. Nadal leżeliśmy w poprzek łóżka pomiędzy fałdami pościeli, gdy poczułam coś, co zmroziło mi krew w żyłach i sprawiło, że senność odeszła jak za pstryknięciem palcami. Pewien białowłosy arystokrata delikatnie objął mnie od tyłu. Przez chwilę myślałam, że pewnie stara się zwalczyć obrzydzenie szlamem, ale on już po chwili oparł czoło o mój kark przez co czułam jego miękkie włosy na swojej skórze i ciepły oddech. Czułam się tak dziwnie spokojnie. A co jeśli poczułam praktycznie nieznane dotąd bezpieczeństwo?
Po kolejnych kilkunastu minutach, gdy być może myślał, że już śpię poczułam jak jego ręka oplata mnie w talii tak lekko, że ledwo to czułam. Uśmiechnęłam się w duchu i już po chwili prawie odpłynęłam na jawę zwaną również snem. Prawie ponieważ nie mogłam tego zrobić i po prostu zasnąć u jego boku. Wydawało mi się to dużą przesadą, a dodatkowo wiedziałam, że rano mocno bym żałowała. Dlatego upewniłam się, że Malfoy śpi i cicho wyślizgnęłam z jego sypialni.

                                                                      ****
Cześć, jako że to mój pierwszy rozdział po prawie rocznej przerwie jest nieco dłuższy od swoich poprzedników. Enjoy!
                                                                                                               Incendia

Powracam!

Cześć,

Nie mam pojęcia, czy ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda, ale jeśli jest chociaż jedna taka osoba to proszę niech o sobie da znać w komentarzu. Ostatnio przybyła do mnie wena i podjęłam decyzję o powrocie do blogowania. Mam napisanych kilkanaście rozdziałów do przodu więc od teraz powinny się one pojawiać systematycznie. Zdecydowałam również, że oprócz tego poprawię rozdziały, które już tu opublikowałam rok temu. Zamierzam dokończyć tą historię i bardzo liczę na Wasz odzew. To nie są puste słowa - to naprawdę motywuje.

do zobaczenia wkrótce,
Incendia

Rozdział 8 Dla tych którzy odeszli, odchodzą i odejdą

W myślach odhaczyłam ostatnią rzecz do zabrania i przy pomocy zaklęcia zmniejszyłam kufer do rozmiarów odpowiadających wielkościom naparstk...

Najpopularniejsze