poniedziałek, 2 lipca 2018

Rozdział 1 Koniec jest początkiem, a początek końcem.



Był bardzo mglisty, wietrzny i zimny dzień, i chociaż było to dopiero  tydzień po rozpoczęciu roku szkolnego to pogoda była iście książkowo listopadowa. Powietrze było naelektryzowane szeptami  i  strachem. Coś nie do opisania. Chyba nigdy tego nie zapomnę. Oszczędzę Wam szczegółów, ale od rana spodziewałam się czegoś złego. Cały ten czas był idealnym odzwierciedleniem nieba z tamtego dnia, a wyglądało ono tak jakby wystarczyło lekko ukłuć je szpilką i zaraz całe by pękło i zalało nas deszczem.  Moje myśli wcale nie były lepsze, jakbym podświadomie przeczuwała niebezpieczeństwo.  Jedliśmy śniadanie w przeszywającej ciszy, w której słychać było tylko stuk sztućców o naczynia i odgłosy jedzenia m.in. Rona, co doprowadzało moje zszargane nerwy do białej gorączki. Wtedy wybawieniem od tego albo i nie… okazał się Severus Snape, tymczasowo sprawujący stanowisko dyrektora Hogwartu. Dwa razy zastukał srebrną, wypolerowaną łyżeczką o filiżankę i tyle wystarczyło by zapadła cisza bliska absolutnej. Dokładnie nie pamiętam co powiedział, bo z nerwów prawie zemdlałam, ale za to doskonale pamiętam panikę, która zapanowała po wypowiedzeniu zaledwie kilku słów. Chodziło o to, że dzisiaj około 22:00 w nocy obowiązkowo wszyscy uczniowie klas 6 i 7 mieli wyruszyć  w parach na jakieś totalne odludzie z dwóch powodów: oczywiście głównie po to żeby być bardziej bezpiecznymi niż tu, a poza tym żeby zrealizować część jakiejś misji o, której wiedział tylko Snape i reszta nauczycieli łącznie z Hagridem, który nie mógł nam pisnąć nawet słowa, a reszta uczniów klas 1-5 miała zostać odesłana do domów, gdzie zajmą się nimi ich rodzice. Najbardziej z tego wszystkiego przerażał mnie fakt, że Harry miał zostać sam w Hogwarcie razem z nauczycielami  i zgodził się na to bez żadnych oporów, jednak kazałam mu obiecać, że będzie na siebie uważał, czego oczywiście nie zrobi bo ma za dobre serce. Martwię się dosłownie wszystkim, zaczynając od tego, że moim partnerem będzie ktoś czystej krwi, ktoś kto będzie w stanie ściągnąć z naszej dwójki  Namiar i znając moje szczęście  będzie to jedna z osób, których szczerze nienawidzę… chociaż to i tak jedno z moich mniejszych zmartwień. Co prawda nikt nie zapewnił nas, że będziemy bezpieczni, ale w głębi duszy czuję, że będziemy – na pewno bardziej niż tu… a  i zapomniałabym! Jeszcze jedną sprawą jest fakt, że miejsca w, których się znajdziemy oprócz tego, że są ukryte na końcu świata, na jakimś odludziu i chronione starożytną magią to bynajmniej przyjemne nie są bo w pobliżu grasują jakieś legendarne stwory. Wybaczcie moją sceptyczność i frustrację, ale obecnie jest już źle, a gdy ktoś zaczyna mi opowiadać o  jakiś śmiertelnie niebezpiecznych, magicznych istotach, które będą mogły i/lub chciały nas zabić to już nie wiem czy mam się śmiać, czy płakać.

                                                             ***

O 21:55 wszyscy zebraliśmy się w lochach. Miałam właśnie za sobą jedne z gorszych chwil w moim życiu, bo żegnałam się z przyjaciółmi i nawet nie wiedziałam czy jeszcze ich zobaczę. Pocieszałam się tylko myślą, że Harry będzie z nauczycielami, którzy mu pomogą, Ginny jest bezpieczna z rodzicami, a Ron również mi obiecał, że jakoś sobie poradzi. O 22:28 przyszedł spóźniony Snape i wpuścił nas do Sali, wszyscy mieliśmy ponure miny i jeszcze gorsze nastroje. Powoli wtaszczyliśmy do środka nasze walizki i bez zbędnych ceregieli losowaliśmy pary. Gdy zobaczyłam nazwisko osoby, którą wylosowałam roześmiałam się. O ironio losu. Wyglądałam na całkowitą wariatkę, ale wszystko mi już było jedno. Draco Malfoy w ramach wyrażenia swojej dezaprobaty co rusz obrzucał mnie nienawistnymi spojrzeniami  i razem z innymi Ślizgonami śmiał się i szeptał pod nosem wyzwiska, gdy wykłócanie się ze Snape’m nic nie dało. Szkoda, że nie widzieliście jakie to było infantylne. Normalnie może bym coś na to wszystko odpowiedziała albo jakoś bardziej tym przejęła, ale nie teraz. Cała ta sytuacja nawet mnie rozbawiła. Harry i Ron złożyli mi tylko kondolencje, tak postanowili sobie zażartować  „na poziomie” z zaistniałej sytuacji…Ron sam nie miał lepiej, bo został przydzielony do Dafne Greengrass. Właściwie to później już Snape nic takiego ważnego nam nie powiedział oprócz tego co było oczywiste- przynajmniej dla mnie było, chociaż patrząc na miny innych uczniów jak widać nie do końca- czyli, że nie będziemy mogli się z nikim kontaktować, że nie do końca będziemy mogli używać magii oraz że poza naszymi miejscami zamieszkania będzie tam dość niebezpiecznie chociaż to już wiedzieliśmy. Będziemy tam również na czas nieokreślony. Reszty informacji m.in. o naszym zadaniu i innych bardzo ważnych sprawach mieliśmy dowiedzieć się  po dotarciu na miejsce. Równo o 22:10 razem z Draco Malfoy’em, który zmarszczył z obrzydzenia nos, gdy zbliżył się do mnie na bliżej niż metr, złapaliśmy się koniuszkami palców za ramiona, gdy poirytowany dyrektor rzucił na nas zaklęcie, które działało na takiej samej lub bardzo podobnej zasadzie do Świstoklika. Wszystko zawirowało i cały hałas powodowany przez pozostałych uczniów nagle zniknął. Przymknęłam oczy i oddałam się tej uspokajającej ciszy.  Otworzyłam je, gdy Malfoy już się podnosił. Szybko wstałam i otrzepałam się z ziemi. Był dzień, chociaż słońca nie było widać. Znajdowaliśmy się w środku dziwnego, szarego lasu. Było podejrzanie cicho. Nie było słychać dosłownie nic. Otaczały nas szkielety drzew, bez liści. Wszystko było szare; drzewa, ziemia i niebo. Nie mając wyjścia poszliśmy naprzód kompletnie nie mając pojęcia, gdzie idziemy. Las robił się coraz gęstszy, do tego stopnia, że w pewnym momencie musieliśmy przedzierać  się miedzy ostrymi gałęziami  drzew. Miałam dziwne uczucie, że coś jest nie tak. Po jakiś 45 minutach marszu w końcu las zaczął się przerzedzać aż całkowicie się skończył. Kilka metrów za ostatnim drzewem stanęliśmy nad urwiskiem. Około trzydzieści metrów pod nami była woda, na pewno nie był to ocean i morze, bo było za spokojne. Na horyzoncie nic nie było widać. Za pomocą magii, która na szczęście zadziałała przeniosłam się na dół i o dziwo Malfoy zrobił to samo bez żadnych protestów. Zauważyłam, że od kiedy tu jesteśmy nie odezwaliśmy się do siebie dosłownie ani jednym słowem, może to i nawet lepiej, chociaż cisza momentami bywała krępująca. Staliśmy teraz na kamiennej plaży, a wokół nas rozciągała się nicość. Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł, jeśli rzucilibyśmy odpowiednie zaklęcia na walizki to może bylibyśmy w stanie jakoś na nich popłynąć, co prawda nie wiem gdzie, ale…
-Granger! – rozległ się przytłumiony przez skały głos Ślizgona. Odwróciłam się i zobaczyłam, że wyciera z piasku starą, przedpotopową łódkę. Szybko pobiegłam mu pomóc i już kilka minut później wyciągnęliśmy na wodę łódkę, która o dziwo była szczelna. Szybko się do niej zapakowaliśmy i po rzuceniu na nią zmodyfikowanego Wingardium Leviosa z prędkością rozpędzonego mugolskiego roweru sunęliśmy po gładkiej tafli wody.
-Malfoy, zobacz… -szepnęłam z przerażeniem przyglądając się wodzie. Wytrzeszczył oczy, ale nic nie odpowiedział.  Pod nami płynęło coś wielkiego i czarnego. Byłam przerażona. Na szczęście na razie to coś nic nam nie zrobiło. Z niepokojem obserwowałam istotę, która w pewnym momencie po prostu zniknęła. Może zanurzyła się głębiej w mętną wodę?
 Po kilkudziesięciu minutach zauważyliśmy w oddali brzeg i gdy zbliżyliśmy się do niego poczułam jak przenikamy przez jakąś ścianę. Szybko zrozumiałam, że to potężne czary ochronne, które pozostawiają wyspę niewidoczną dla nikogo innego oprócz nas i również chronią na prawie wszystkie możliwe sposoby. Dobiliśmy do brzegu i wciągnęliśmy na ląd łódkę, która mogła się jeszcze później przydać. Przed nami rozciągała się puszcza, wyglądająca na bardzo gęstą i mroczną. Nie mając wyboru zaczęliśmy iść między drzewami, przy okazji starając się kierować prosto.  Tym razem nie było cicho, ale chyba właśnie zaczęłam doceniać ciszę, która była odrobinę lepsza od upiornej puszczy, w której z każdej strony dochodziły do nas różne niepokojące dźwięki – zaczynając od łamania gałązek i liści, po bliżej nieokreślone odgłosy. Już miałam zacząć się dziwić, że nie widzieliśmy jeszcze żadnego stworzenia, gdy przed nami wyrósł biały króliczek, który na pierwszy rzut oka wydawał się być normalny, ale po kilku sekundach dało się zauważyć, że miał czerwone oczy i kły jak wampir. Szybko go ominęliśmy, ale gdy po chwili się odwróciliśmy stał nadal w tym samym miejscu z tą różnicą, że jego głowa obróciła się o 360*. Po dokonaniu tego makabrycznego odkrycia przyspieszyliśmy kroku mimo ogarniającego nas coraz większego zmęczenia. Las skończył się tak nagle jak się zaczął i przed nami rozciągała się polana na której końcu było lekkie wzgórze zupełnie nie widoczne po tamtej części wyspy, gdzie zostawiliśmy łódkę. Na wzgórzu stał jakiś domek otoczony wysokim murem, tak, że było widać mu tylko kawałek okien i ciemny dach. Prawie od razu zauważyliśmy, że pewnie celowo nie ma furtki więc znowu dzięki Wingardium Leviosa przenieśliśmy się ponad trzy metrowy, gruby mur. Byliśmy tak zmęczeni, że nawet nie rozglądaliśmy się wokół tylko od razu poszliśmy ścieżką na malutką werandę, prosto do drzwi. Były otwarte. Po wejściu do środka same się zamknęły, na początku się przestraszyłam jednak potem zrozumiałam, że to pewnie ze względów bezpieczeństwa. Przed nami były drzwi za którymi były kolejne i  jak się pewnie spodziewacie każde z nich automatycznie się za nami zamknęły. Ciekawiło mnie tylko jak wyjdziemy… Ale teraz i tak najważniejsze było to, że w końcu byliśmy w środku. Popatrzyłam na tego egoistycznego Ślizgona, a on z wyższością uniósł brwi. Myślę, że cały paradoks tej sytuacji polegał na tym, że podczas tej „podróży” zamieniliśmy między sobą jakieś 6 słów, po raz pierwszy kłótnie zamieniliśmy na milczenie. Chyba coraz bardziej mi się podobała taka zmiana sytuacji. 
                                                                ***
Domek urządzony był jak dla mnie idealnie i bardzo przytulnie. Nie był ani za duży, ani za mały. To chyba było moje wymarzone miejsce, w którym chciałabym mieszkać w przyszłości dlatego zrobiło na mnie tak ogromne wrażenie. Teraz opiszę wam jak mniej więcej wyglądał:  najpierw wchodziło się do całego drewnianego przedsionka, który zamienił się w malutki, ale jak dla mnie uroczy salonik, który przechodził w kuchnię i od razu mini-jadalnię, posiadał też wyjście na taras, oprócz tego w przedsionku znajdowały się również kręcone drewniane schody, które prowadziły na malutkie piętro na którym z kolei były tylko jedne drzwi… do sypialni, z której można było przejść do łazienki i malutkiej biblioteczki. Założę się, że nie była tu przypadkowo! Pewnie do końca nie możecie sobie wyobrazić jak to wyglądało dlatego poniżej macie moje rysunki.
-emm…Malfoy?- zawołałam, gdy na stoliku w salonie znalazłam zwinięte pergaminy.
-możesz się do mnie nie odzywać? Nie mam ochoty na jakikolwiek kontakt z Tobą- usłyszałam odpowiedź i muszę powiedzieć, że zraniło mnie to w jakiś sposób nawet bardziej niż te wszystkie wyzwiska. Nikt, nigdy wcześniej nie powiedział mi takich słów. Postanowiłam więc sama sprawdzić co jest napisane na tych pergaminach, a nim się nie przejmować; tak jak się spodziewałam były to krótkie instrukcje i lista zadań.

Drodzy uczniowie,

W momencie, gdy to czytacie jesteście już bezpieczni, w środku waszego tymczasowego lokum. Jeśli Was to interesuje to teren na którym obecnie się znajdujecie tak naprawdę nie należy do nikogo, ponieważ każdy mugolski kraj nie chciał go do siebie przyłączyć  ze względu na to, że musiałby wtedy uznać istnienie bardzo niebezpiecznej, starożytnej magii. Jako, że to miejsce jest wręcz nią przesiąknięte dla własnego bezpieczeństwa musicie zastosować się do tych instrukcji:

  • NIGDY nie  wychodźcie z domu po zmroku za ogrodzenie, ewentualnie tylko do jego granic.
  • Jedyne przyjazne Wam stworzenie, które nie jest groźne to białe zające ze zmieniającymi kolor oczami.
  • WSZYSTKICH innych stworzeń musicie się wystrzegać, ponieważ żyją one w stadach i gdy zrobicie cokolwiek jednemu z nich rozpoczniecie wojnę ze wszystkimi.
  • Gdy zobaczycie jakieś magiczną istotę uciekajcie, nie próbujcie z nią walczyć.
  • TYLKO w Waszym „domu” jest w stu procentach bezpiecznie.
  • Jakiekolwiek wychodzenie poza ogrodzenie jest tylko w sytuacjach zagrażających życiu lub gdy zostaniecie przez nas o tym poinformowani.
  • Gdy zacznie padać skażony, czarny deszcz NATYCHMIAST uciekajcie do domu.
  • Możecie używać czarów tylko poza ogrodzeniem; we wnętrzu domu i w granicach ogrodzenia nie działają
  • CAŁKOWICIE stosujcie się do każdego z wydanych wam przez nas poleceń..
  • Większość roślin na wyspie jest niejadalna, a te które są - są bardzo rzadkie.
  • Na wyspie nie ma zwierząt, a jeśli jakieś zobaczycie to znaczy, że jakaś istota chce was zwabić do siebie.
  • Jak już zapewne wiecie nie możecie się z nikim się kontaktować.
  • Wyspa jest bezludna.
  • Jesteście tu na czas nieokreślony, ale w razie nadciągającego niebezpieczeństwa ze strony Czarnego Pana zostaniecie przeniesieni.
  • Nie możecie opuścić wyspy bez naszej zgody, ponieważ jest strzeżona przez potężne zaklęcia.
  • Jedyne dwa miejsca poza waszym domem, do których możecie się udać na wyspie to magazyn składników znajdujący się w środku puszczy lub schron znajdujący się za waszym miejscem zamieszkania, na plaży.

Osobne instrukcje dotyczące zdjęcia Namiaru znajdziecie w sypialni, pamiętajcie jednak, że trzeba je wykonać w ciągu 24 godzin od przybycia na miejsce.

Instrukcje dotyczące Waszego głównego zadania i pobocznych otrzymacie w ciągu tygodnia, 
                                                                                                                                                 Z poważaniem
                                                                                                                                               Minerva McGonagall


Miałam tyle pytań przez to, że te „instrukcje” wydawały mi się być jakieś dziwnie nie spójne i jak na Minervę McGonagall dość chaotycznie napisane. Nie wiedziałam co mogłabym teraz robić dlatego postanowiłam wyjść na taras i rozejrzeć się wokół domu. Zmęczenie jakby samo minęło. Wyszłam na zewnątrz i zauważyłam, że aż do ogrodzenia rozciąga się spory teren.  Przede mną znajdowała się polana, którą przecinała w pół aleja z lip na, której końcu – prawie przy samym ogrodzeniu znajdowała się biała altana położona na niewielkim jeziorku, przy którym z kolei stała malutka ławeczka. Reszta terenu właściwie była  niezagospodarowana. Zaczynało się ściemniać, ale i tak postanowiłam pójść do altany. Wróciłam do domu po to żeby zabrać swój płaszcz i gdy, z powrotem miałam już przekraczać próg tarasu ktoś złapał mnie za ramię.
-nie tak szybko, szlamo – usłyszałam przerażająco zimny głos od którego przebiegły mnie ciarki.
-puszczaj mnie! – syknęłam próbując się wyrwać – będę robić co mi się podoba.
- nie, kiedy również od ciebie, czyli jakiejś paskudnej szlamy  zależy moje bezpieczeństwo. – powiedział, a jego głos prawdopodobnie miał temperaturę bliską zera absolutnego.
- Draco…- postanowiłam spróbować inaczej i jak widać mi się udało, bo zdziwiony Ślizgon na ułamek sekundy, odruchowo rozluźnił uścisk co wystarczyło żebym się wyrwała, wybiegła na taras i już w kilka sekund później stała na błotnistej ziemi.  Szłam przed siebie nie odrywając wzroku od ziemi aż nagle znowu poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię. To był On.
-myślałaś, że puszczę Cię samą, co Granger? Niestety jesteś tu kluczowa.
-byłeś tu przez cały czas?
Nie odpowiedział, a ja nie byłam zdziwiona dlatego, że już wcześniej jasno się wyraził, że nie ma ochoty na żaden kontakt ze mną. I chyba tak było lepiej.
Resztę drogi się do siebie nie odzywaliśmy. Specjalnym mostkiem dotarliśmy do altany położonej w wodzie,  trochę wyżej niż dom przez co częściowo można było zobaczyć co jest za ogrodzeniem, po drugiej stronie; była plaża, wyglądająca mniej więcej jak ta na Hawajach, z filmów. Niestety wiedziałam jednak, że jest zbyt piękna żeby nie być dla nas śmiertelnie niebezpieczną. Był to dla mnie naprawdę niesamowity widok dlatego, że świat wyglądał tu tak, jakby podzielić go jakąś magiczną kreską na pół; po jednej stronie był taki zwyczajny, a po drugiej wyglądał jak z jakiejś mugolskiej bajki…
-pooglądałaś już sobie? Bo ja nie mam ochoty tu stać. Wracam.
-przecież „nie puścisz mnie samej” – zironizowałam wcześniejszą wypowiedź Malfoy’a na co on tylko zmierzył mnie nienawistnym spojrzeniem i odszedł, a ja długo jeszcze patrzyłam na jego ciemną sylwetkę powoli rozpływającą  się w ciemnościach. 
Kilka minut, po jego odejściu usłyszałam niepokojące odgłosy. Odwróciłam się do wyjścia z altany i o mało nie dostałam zawału serca. Dosłownie. W niemal całkowitym mroku przez pierwsze, kilka sekund mogłam zauważyć jedynie czerwone, błyszczące oczy puchatego zająca. Odetchnęłam z ulgą. Stworek szybko się do mnie zbliżył i skoczył mi na ręce, a ja zaczęłam do delikatnie głaskać. Po kilku minutach zauważyłam, że zwierze zasnęło, a z jego kłów zaczęła kapać dziwna, czarna maź. Jedną, wolną ręką, delikatnie- żeby go nie zbudzić, zaczęłam szukać chusteczki w kieszeni. Leciutko dotknęłam nią kłów zająca i dzięki temu pobrałam próbkę tej mazi, ale oczywiście niestety przy okazji go obudziłam. Zwierzak – albo raczej stworek- tym razem miał jasno-niebieskie oczy, którymi zdawał się przez chwilę oceniać mnie spojrzeniem zeskoczył z moich ramion i zniknął w ciemnościach.
Szybkim krokiem udałam się w drogę powrotną. Mniej więcej w połowie odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam jakąś zjawę; z daleka nie mogłam dokładnie przyjrzeć się jej „szczegółom”, ale niewątpliwie była piękna.  Była to wysoka dziewczyna o bardzo jasnej cerze i włosach, cała była  otoczona delikatną  poświatą. Problemem był fakt, że według listu z Hogwartu wszystkie stworzenia oprócz białych króliczków zagrażają naszemu życiu. Jak na razie zjawa tylko się we mnie intensywnie wpatrywała jednak, gdy zrobiłam krok w tył ona nieznacznie się przybliżyła. Wiedziałam, że nie ma już żartów zwłaszcza, że zapadła już noc. Przez ułamek sekundy żałowałam, że nie posłuchałam Malfoy’a i z nim nie wróciłam. Było już jednak za późno – zjawa w zastraszającym tempie zbliżała się w moim kierunku, a ja puściłam się biegiem.  Zobaczyłam tego nadętego blondynka stojącego na tarasie i bawiącego się różdżką. 
-Malfoy, szybko! Pomóż mi!- wrzasnęłam, a on już otworzył usta żeby powiedzieć coś zjadliwego, ale chyba zobaczył to coś, pewnie już tuż za mną. Wstał i chwiejnym krokiem podszedł do barierki. Stałam dokładnie pod nią, tak, że bez jego pomocy nie byłam w stanie tam wejść dlatego, że taras położony był jakiś niecały metr nad ziemią. Mijały długie sekundy, a on się wahał – zapewne:  „Po co miałby pomagać jakiejś szlamie?” Cóż. Poczułam chłód za moimi plecami. Odwróciłam się i stanęłam oko w oko z nieziemsko ładną dziewczyną. Szybko zrozumiałam, że działała w podobny sposób do dementorów. Sama nie miałam szans. Przyćmiła mi zmysły. Nagle poczułam jak ktoś wciąga mnie na górę i bierze na ręce.  Nagle zrobiło się tak ciepło – chyba weszliśmy do środka.
-Malfoy! Puszczaj mnie!- syknęłam, bo nie miałam najmniejszej ochoty być tak blisko niego.
-mówiłem ci coś już o tym żebyś przestała tyle do mnie paplać?- syknął i postawił mnie na nogi. Czułam się źle, jakaś dziwna pustka w środku nie pozwalała mi za dużo myśleć nad tym czemu się wahał. Znowu zakręciło mi się w głowie.
-ciesz się, że w ogóle ktoś coś do ciebie mówi – odwarknęłam jadowicie i wyszłam z pomieszczenia. Postanowiłam wziąć prysznic, jednak gdy wychodziłam – okryta jedynie krótkim ręcznikiem – oczywiście kto leżał na łóżku w sypialni? Wielki Pan Arystokrata. Akurat w tym momencie musiał tu przyleźć! 
-Wyjdź! – wrzasnęłam, na co on otworzył oczy i ocenił mnie spojrzeniem. – przestań się tak na mnie patrzeć – dodałam zrezygnowana co on skomentował jedynie zażenowaną miną i podniesieniem brwi.
-możesz wyjść? – moja cierpliwość już się kończyła.
- dziękuję, zostanę tutaj.
-to zaraz sama ci pomogę, ale jeśli nie chcący spadnie mi ten ręcznik to nie możesz mnie winić…
-o boże… moje oczy! – syknął przerażony i zerwał się z łóżka – ale robię to tylko dla swojego zdrowia psychicznego – dodał po chwili namysłu i wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi na klucz i odetchnęłam z ulgą.
Szybko przebrałam się w czarne legginsy i zwykłą, białą bluzę zakładaną przez głowę. Zeszłam na dół i zobaczyłam znudzonego Malfoya pijącego Ognistą i udającego, że czyta książkę.
-mógłbyś chociaż jedne raz w życiu przestać udawać znudzonego, bezdusznego arystokratę  i odłożyć tą książkę, bo i tak jej nie czytasz?
-mogłabyś chociaż jeden raz w życiu przestać zrzędzić? I dla twojej wiadomości – jestem znudzonym, bezdusznym arystokratą!– syknął i rzucił książkę na stół.
-nie, nie mogłabym, bo to trochę dziwne, że ta istota…
-mam w dupie to coś, tak tu już po prostu jest, nie rozumiesz?! Przestań się we wszystko wtrącać i wszędzie węszyć.
-mówisz to tak jakbyś coś wiedział…
-przestań w to brnąć, bo sama się nakręcasz! Nie mam ochoty na jakąkolwiek rozmowę z tobą i naprawdę powtarzam to po raz ostatni.
-możesz być pewny, że nie będę ci już przeszkadzać.- szepnęłam i niestety głos mi się trochę załamał, co znając moje szczęście on na pewno usłyszał. Chyba mnie to zabolało, bo przez chwilę nawet wydawało mi się, że poczułam ukłucie, gdzieś w okolicach klatki piersiowej. Czułam, że powiedział to pod wpływem emocji jednak nie poprawiło mi to nastroju nawet o trochę, a jednocześnie czułam się mocno rozczarowana przez to, że chyba gdzieś w środku liczyłam, że z opuszczeniem Hogwartu zaczniemy się w jakimś stopniu akceptować? Chociaż to i tak raczej nie było możliwe, bo ja nie byłam w stanie mu wybaczyć.Oczywiście wszystko było na odwrót – jak zwykle. Musiałam pomyśleć więc od razu poszłam prosto do biblioteki, w której siedziałam aż do późnego wieczora.

                                                                 ***

Nie wiedziałem, że takimi słowami ją urażę. Zwykle nawet gdy nazywałem ją gorzej tak nie reagowała. Zmieniła się, a ja być może trochę przesadziłem. Mi też jest ciężko, bo wcale nie chciałem się tu znaleźć i to jeszcze z nią! Niby jest tu bardziej bezpiecznie, ale i tak wolałbym już chyba siedzieć w Malfoy Manor, a ona jeszcze jest taka uciążliwa… no i jest szlamą.
Jakiś malutki odłamek człowieczeństwa kazał młodemu Ślizgonowi pójść za smutną Gryfonką, jednak niestety - ten płomyczek był zbyt mały żeby mierzyć się z wielką górą lodową w sercu chłopaka.

                                                                                                    Incendia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 8 Dla tych którzy odeszli, odchodzą i odejdą

W myślach odhaczyłam ostatnią rzecz do zabrania i przy pomocy zaklęcia zmniejszyłam kufer do rozmiarów odpowiadających wielkościom naparstk...

Najpopularniejsze