poniedziałek, 24 września 2018

Rozdział 4 A czas będzie stracony



Najbardziej prawdopodobnym powodem mojego nagłego przebudzenia było świdrujące spojrzenie szarych oczu.
-długo tak mi się przyglądasz?- spytałam prowokacyjnie, na co Malfoy zareagował natychmiastowym prychnięciem.
-nie schlebiaj sobie- warknął wyraźnie zażenowany marszcząc brwi.
-widzę, że humorek dopisuje, co oznacza, że czujesz się już o wiele lepiej?- powiedziałam z satysfakcją patrząc mu prosto w oczy.
-minimalnie lepiej – syknął z przekąsem i nagle opadł na poduszki trzęsąc się. Szybko zeskoczyłam z łóżka i do niego podeszłam.
-Malfoy…Mal…- powiedziałam lekko zaniepokojona, gdy rozbawiony otworzył oczy i podniósł brwi.
-martwisz się o mnie?
-tak, martwię się o siebie, bo jesteś jednym z elementów mojego bezpieczeństwa, Namiar i te sprawy..? Mówi ci to coś, czy jednak już straciłeś tą pamięć? –mruknęłam oburzona od razu się od niego odsuwając.
Przez chwilę myślałam, że wybuchnie, ale on tylko zmrużył gniewnie oczy i obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem. Podałam mu szklankę z automatycznie napełniającą się wodą i „nieskończone” ciastko. Zdziwiło mnie to, że w ogóle nie protestował tylko bez słowa wziął je ode mnie. Gdy skończył jeść była już pora na zmienienie opatrunku na chorej ręce. Podeszłam do niego z bandażami, różdżką i miską z wodą, ale miał zamknięte oczy. Wyglądał jakby spał. Delikatnie złapałam go za nadgarstek, gdy gwałtownie otworzył oczy i się wzdrygnął.
-muszę zmienić opatrunek – powiedziałam oschle, nie chciałam żeby zauważył moje rozczarowanie jego zachowaniem. Naprawdę myślałam, że ten etap mamy już za sobą.
-nie dotykaj mnie, sam to zrobię- syknął i się odsunął. Wyrwał mi z ręki bandaże i powoli zaczął odwijać stare. Gdy zobaczyłam w jakim stanie jest rana, włosy prawie stanęły mi dęba: wydawało mi się, że jeszcze się powiększyła, a na dodatek skóra w ogóle się ze sobą nie zrastała. Z rany sączyła się ciemna maź. Wytrzeszczyłam oczy, bo całkowicie mnie to przeraziło.
-boli cię to?
-nie – mruknął z lekkim wahaniem, które usilnie próbował zamaskować . Zabrał mi z ręki moją różdżkę po czym zabrał się za przemywanie rany i usuwanie dziwnej cieczy. Wzięłam z powrotem do ręki eliksir i uważnie zaczęłam mu się przyglądać. Jak mogłam być tak nieuważna? Na etykiecie ewidentnie było napisane: „Błękitny Smok –użyj tylko dwóch kropli , co dwanaście godzin” Wczoraj tego w ogóle nie zauważyłam. To było niemożliwe, ale teraz miałam poważniejsze zmartwienia: Która właściwie mogła być godzina?
-masz zegarek? – zapytałam neutralnym tonem na co blond włosy odłożył różdżkę i podwinął lewy rękaw koszuli:
-jest 9:17-mruknął i powrócił do wcześniej przerwanej czynności. W myślach się uśmiechnęłam, bo nawet w takiej sytuacji, w takim miejscu i w takim stanie Malfoy musiał mieć na swojej ręce zapewne jakiś niezwykle drogi zegarek.
9:17…9:17…
O której mogłam podawać mu wczoraj eliksir? To było jakąś mniej niż godzinę po zachodzie słońca… słońce zachodziło około 20:10 więc to musiała być jakaś 21:00. Idealnie! Co za szczęście, że w porę zobaczyłam na etykiecie tą instrukcję… Mogłam już podać mu kolejną porcję wywaru.
-Malfoy…
-co znowu?- warknął poirytowany.
-muszę ci podać eliksir- powiedziałam twardo.
-nie ma czasu, jeśli chcesz przeżyć – dodałam po chwili namysłu na co Ślizgon już nic nie protestował.
-gdy skończysz oczyszczać tą ranę to nie owijaj jej bandażem, musi mieć dostęp do powietrza- czułam się jakby tłumaczyła coś małemu dziecku.
-to bezsensu…
-nie, na razie nie będziesz się stąd ruszał więc nie będzie potrzebne zakrywanie rany, niech się „wietrzy”!
Malfoy spojrzał tylko na mnie zmęczonym wzrokiem po czym opadł z powrotem na poduszki, a ja zajęłam się przyrządzaniem eliksiru regeneracyjnego. Podczas pracy co jakiś czas spoglądałam na Ślizgona, który już chyba zasnął. Widocznie nadal musiał być wyczerpany, skoro nawet nie starał się bardziej udawać lub kłócić się. Doskonale wiedziałam, że rana musiała go palić żywym ogniem, a on nawet nie syknął. No tak, skoro doskonale potrafił zamaskować swoje emocje to zapewne fizyczne odczucia tym bardziej. Muszę przyznać, że wzbudziło to we mnie odrobinę szacunku do jego osoby, które teraz przyćmiła współczucie i żal jakimi go darzyłam. Może i to było złe, ale obecnie te emocje zastąpiły nienawiść. Gdy skończyłam odłożyłam dziesięć malutkich fiolek na biurko, a jedenastą wzięłam do ręki razem z eliksirem nasennym. Podeszłam do niego i delikatnie szarpnęłam go za ramię. Powoli otworzył zmęczone oczy, które popatrzyły na mnie tym charakterystycznym pustym wzrokiem.
-wypij to-poprosiłam siląc się na w miarę grzeczny ton przy tym podając mu fiolkę z miksturą regeneracyjną. Wypił ją bez skrzywienia.
-teraz to- powiedziałam na co on jednym haustem wypił zawartość drugiej fiolki. Z powrotem się położył jednak teraz nie odwrócił się do mnie tyłem. Zauważyłam, że kropelki potu spływały mu po bladym czole. Wydawało mi się, że był nawet bledszy niż zwykle.
-co się dzieje? – spytałam bardziej siebie niż jego. Dotknęłam ręką jego czoła. Było mocno rozpalone, jego stan w ciągu godziny o wiele bardziej się pogorszył. Rzucił mi badawcze spojrzenie, które zdawało się przenikać mnie od środka i znać wszystkie moje myśli. Nie zrzucił mojej ręki ze swojego czoła. Widocznie nie miał już siły. Musiał czuć się upokorzony, że się nim zajmowałam. Wielki Arystokrata! Denerwowałam się w myślach, ale gdy z powrotem na niego spojrzałam złość momentalnie minęła i na powrót zastąpiło ją współczucie. Białowłosy już spał. Oddychał bardzo ciężko i widać było, że jego stan do najlepszych nie należał, ale głęboko wierzyłam, że sobie poradzi i wyjdzie z tego. Musiał. Na razie nie mogłam już nic więcej zrobić. Przykryłam go zostawiając na wierzchu chorą rękę i wróciłam do porządkowania mojego wcześniejszego, prawie klaustrofobicznego stanowiska pracy. Było tu zdecydowanie za mało miejsca! I chociaż bardzo tego żałowałam, to niestety teraz było to i tak moim najmniejszym zmartwieniem.

                                                                         ***

Właściwie to nie miałam nic do roboty oprócz podawania o stałych porach eliksirów Malfoy’owi więc postanowiłam się zabrać za coś, na co wcześniej nie miałam w ogóle czasu. Musiałam w końcu zbadać tą ciecz, którą pobrałam kilka dni temu z kłów tego zająca. Teraz, gdy sobie o tym przypomniałam natychmiast ogarnęła mnie ekscytacja. Metaforycznie dosłownie umierałam z ciekawości i chociaż cały czas dotkliwie czułam zmęczenie, które potęgował jeszcze stres to w tamtej chwili ten „zastrzyk” adrenaliny dodał mi niezbędnych siły do dalszej pracy. Z zapałem zaczęłam przygotowania; delikatnie wyjęłam z płaszcza chusteczkę z jadem i rozłożyłam ją na biurku, następnie nałożyłam na dłonie odrobinę wywaru dezynfekującego i  odnalazłam na jednej z półek z eliksirami swoją różdżkę. Tak naprawdę wystarczyło jedno, proste zaklęcie i już wiedziałam czym był owy jad- a był to w całej swojej okazałości „wywar” Żywej Śmierci! Z jednej strony bardzo mnie to zaintrygowało, że takie stworzenia jak te zające wyewoluowały do tego stopnia, że wykształciły w swoim organizmie cały system odpornościowy na coś tak niesamowicie silnego jak wywar Żywej Śmierci, a tym bardziej same potrafiły produkować taką toksynę w formie jadu.  Z drugiej strony to jednak niesamowicie przerażające, że wystarczyło jedno ukąszenie i śmierć następowała natychmiast, a ja trzymałam go w ramionach… na samą myśl o tym aż się wzdrygnęłam. Jak mogłam być taka bezmyślna i nieostrożna?  Z naukowego punktu widzenia, skoro takie zwierzę potrafi wyprodukować tak trującą toksynę, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że na tej podstawie można byłoby opracować antidotum. Zwłaszcza teraz… w czasie wojny, jeśli ludzie o czasie zaszczepiliby się na to, na pewno uniknęliby wielu bezsensowych śmierci przez zatrucie. Co z kolei oznacza, że liczba tego rodzaju morderstw spadłaby, a idąc dalej Voldemort, który razem ze Śmierciożercami od jakiegoś czasu coraz częściej zatruwali wodę w rzekach i jedzenie masowej produkcji byliby bardzo zdezorientowani, gdyby nagle ludzie przestali na to „reagować” więc przez chwilową dezorientację lub zaskoczenie łatwiej byłoby mu popełnić błąd, a nam go pokonać!
Nagle znowu poczułam jakieś uczucie, które może dałoby się nazwać czymś w rodzaju szczęścia, bo na takim, całkowitym odludziu prawie cały czas czułam się bezsilna i bezużyteczna, zwłaszcza dlatego, że wszyscy moi przyjaciele automatycznie wrócili do Hogwartu, a z jakiegoś powodu tylko my tu utknęliśmy, a teraz mogłam w jakiś sposób pomóc! Wiedziałam, że nie będzie łatwo, a antidotum będę mogła dostarczyć dopiero po powrocie, o ile wrócę… ale zawsze to coś! Nawet jeśli miałoby to uratować tylko jedną osobę to było warto! To niezwykły dar od losu! W tym dziwacznym miejscu mam wszystko czego trzeba, wszystkie składniki i księgi więc istnieje szansa na powodzenie. Nagle przyszła mi do głowy myśl, czy czasem Śmierciożercy nie mogliby nas wytropić przez listę zaklęć rzucanych z mojej różdżki… momentalnie zamarzła mi krew w żyłach. Niemożliwe, przecież mieliśmy ściągnięty Namiar więc tego też chyba nie powinno być widać…
Znowu dopadła mnie bezsilność. To chyba najgorsze, gorsze od nienawiści i wszelkiego cierpienia. Tak, to naprawdę okropne uczucie. Nie mogłam mieć pewności, a jeśli by się okazało, że to prawda tylko pogorszyłam naszą sytuację. Musiałam się dowiedzieć. Tylko jak? Może Malfoy by coś wiedział…
Niezależnie od tego i tak musiałam poczekać ze wszelkimi działaniami do obudzenia mojego „ulubionego” Ślizgona. Dlatego postanowiłam odnaleźć w tych starych księgach coś przydatnego, czegoś co pomogłoby mi stworzyć jakieś jedzenie.

                                                                     ***

Obudziłem się. W pomieszczeniu, w którym byłem panował półmrok. Wydawało mi się, że spałem strasznie długo, jakby latami! Czułem się dziwnie wyprany z emocji. Ale oczywiście błoga pustka, którą czułem przez pierwsze sekundy mojego powrotu całej świadomości szybko zniknęła zastąpiona nagłym natłokiem wspomnień. No, tak wpakowałem się w niezły szlam. Dosłownie i niedosłownie. Zaśmiałem się w myślach. Uniosłem się na łokciach i szybko przeczesałem wzrokiem pomieszczenie; od razu dostrzegłem pewną osobę. Spała siedząc na jakimś rozwalającym się krześle. Brązowe loki zasłoniły jej część twarzy, a jakaś gruba książka właśnie wypadała z ręki powodując efekt domina; pozostałe dwadzieścia książek, ułożonych w równe stosy, którymi była otoczona rozsypały się zajmując większość liściastej podłogi. Dziwne, nawet się nie obudziła. Musiała wyjątkowo głęboko spać, bo prawie każdego obudziłby taki rumor, albo…  Zerwałem się z łóżka, na które natychmiast opadłem z powrotem. Nadal nie osiągnąłem pełni sił, a patrząc na moją rękę - rana goiła się wyjątkowo wolno więc łatwo nie będzie. Spróbowałem jeszcze raz i zapewne częściowo przy pomocy adrenaliny udało mi się to. Dowlokłem się jakoś do tej niskiej dziewczyny… kobiety, szlamy… i poczułem jakieś ściśnięcie w żołądku. Była ładna, tak była. Nie była najpiękniejszą dziewczyną jaką widziałam, ale była całkiem ładna. Wcześniej też musiałem to widzieć, ale chyba doszło to do mnie dopiero teraz. Była ładną szlamą… kobietą. Ładna szlama. Ładna kobieta. Tak, lepiej to brzmiało.
Boże, dobry boże. Ja naprawdę się bałem. Jak się stąd wydostanę bez niej? To egoistyczne. I chociaż próbowałem myśleć w inny sposób to nie potrafiłem. Doskonale wiedziałem, że nie chodzi tylko o to. Nawet ja zdawałem sobie z tego sprawę, bo chociaż była naiwną szlamą to była też ładną kobietą, która uratowała mi życie i najprawdopodobniej zajmowała się mną przez niewiadomo ile. Uświadomiłem sobie, że narodziło się we mnie coś jak początek akceptacji. Tak łatwo mi nie przejdzie, bo co jak co, ale jednak była szlamą o nieczystym pochodzeniu, a w tych czasach to miało kolosalne znaczenie. Niestety. Powoli zaczynałem żałować, że była brudnej krwi. Głupia sprawa, bo była naprawdę mądra i dobra. Była jedną z lepszych osób, które „znałem”. Nie, nie mogę tak mówić i doskonale o tym wiem, ale przecież nikt nigdy się o tym nie dowie więc w czym właściwie tkwił problem? Chyba w tym, że było mi wstyd i odczuwałem zwyczajne zażenowanie swoimi myślami na temat osoby, którą przez tyle lat uważałem za wroga… właśnie uważałem, czy nadal uważam?
Tak naprawdę w ogóle się nie znaliśmy. I nie mogę mówić o niej w formie przeszłej. Ona żyje. Musi żyć. Da sobie radę i nas stąd wyprowadzi. Chyba zaczynałem się czuć za nią po części odpowiedzialny i chyba mój stan psychiczny się przez to pogorszył. Mówiłem, że tak łatwo nie będzie.
Co mnie ominęło? Co tu się stało?  Pewnie cały ten czas, w którym się mną opiekowała. Zapewne również ominął mnie fakt, że zawdzięczam jej życie. No tak, durna, bezmyślna Gryfońska odwaga, poświęcenie i litość. Nienawidzę litości. Wzdrygnąłem się i wyciągnąłem rękę w kierunku jej szyi. Co jeśli okaże się, że nie żyje? To będzie moja wina. W większości moja.
Ta historia ma mieć pozytywne zakończenie, jak większość historii „,miłosnych” więc na de facto szczęście ta też będzie miała, ale tylko de facto, bo niestety nie całkowicie.
Tak czy inaczej wyczułem dość słaby puls. Była chłodna. Tak jakby stygła. Znowu ogarnął mnie strach. Odgarnąłem jej włosy z twarzy i zobaczyłem czarną maź. Wyglądała podobnie do wywaru Żywej Śmierci. Musiałem odnaleźć różdżkę. Z powrotem znalazłem się przy swoim łóżku, ale nigdzie jej tam nie było. Odnalazłem wzrokiem swoją walizkę i otworzyłem ją. Na wierzchu znajdował się płaszcz, który miałem na sobie, gdy uciekaliśmy.  Ciekawe kiedy to było.
Przy niemałym szczęściu będzie w lewej kieszeni. Szczęście chyba w końcu mi dopisało; była tam! Szybko rzuciłem na Granger zaklęcie diagnostyczne. No tak, wewnętrzny wylew krwi do mózgu. Cudownie. Jeszcze kilka minut i będzie po tej odważnej szlamie. Nie byłem magomedykiem więc skąd niby miałem wiedzieć jak to uleczyć? Właściwie mogłem tylko zatamować krwawienie co od razu zrobiłem i magicznie naprawiłem uszkodzone naczynia krwionośne, dzięki magii bez „otwierania” jej organizmu. Przeniosłem ją na jej śmiesznie małe, prowizoryczne łóżko. Przysięgałem sobie w myślach, że ją uratuje i nie zasnę już nawet na minutę dopóki nie wydobrzeje. Miałem wobec niej dług życia. Zrobiłem chyba wszystko co mogłem, bo gdy znów rzuciłem zaklęcie diagnostyczne jej organizm powoli zaczął się regenerować. Wiedziałem jednak, że powrót do zdrowia zajmie jej dużo czasu, ale spokojnie tego akurat mieliśmy pod dostatkiem. Popatrzyłem na jej twarz; była nienaturalnie blada i chłodna. Przy pomocy magii starłem z jej twarzy Wywar Żywej Śmierci. Jakim cudem się tam znalazł? Podszedłem do jakiegoś stolika w kącie i od razu zobaczyłem, że prowadziła coś w rodzaju badań nad jakimś jadem… to jad tych Zająców! Jak to możliwe, że produkowały taką toksynę jaką jest ta trucizna? Zapewne dla niej musiało to być fascynujące, ale mnie właściwie nie obchodziło. Głupia Granger! Co ona znowu zrobiła? Jak zwykle musiała coś wykombinować!
Przykryłem ją kołdrą i poprawiłem poduszkę. Dobrze, że nikt mnie nie widział, bo chyba aż za dobrze mi wychodziła rola prywatnej niani.
Ciekawe kiedy się obudzi… diagnostyka nie wykazała zapadnięcia w śpiączkę.
Sprawdziłem jeszcze tylko czy drzwi są odpowiednio zabezpieczone bo w tej sytuacji obydwoje byliśmy właściwie bezbronni; ona nieprzytomna, bez sił i ja już wykończony rzuceniem kilku zaklęć. Mimo wszystko czułem, że mój stan jest trochę lepszy, chociaż okazało się, że droga do odzyskania pełni sił jest oczywiście znacznie dłuższa niż mi się wcześniej wydawało. Wyczyściłem siebie i swoje ubrania za pomocą jednego, prostego zaklęcia i położyłem się na łóżku z różdżką pod poduszką. Postanowiłem być czujny.
Musiałem dopilnować żeby wyzdrowiała i nas stąd wyprowadziła, a poza tym nie zamierzałem mieć przez nią dodatkowych problemów, gdyby coś jej się stało. Wiedziałem jednak, że oprócz tego byłem jej to po prostu winien. Może to żałośnie zabrzmieć, ale nie lubiłem mieć długów zwłaszcza u (byłych) wrogów. Pewnie wszyscy umarliby ze zdziwienia, ale to była prawda; cokolwiek się tu stało po części było moja winą, a  ja musiałem jej się jakoś odwdzięczyć za uratowanie mi życia. Nie tylko Gryfoni mieli ten swój honor, my Ślizgoni mieliśmy coś lepszego - mieliśmy dumę. Co nie znaczy, że nagle polubiłem Granger, bo dla mnie nadal była tą samą pyskatą, szlamowatą kujonką, z tą różnicą, że teraz przynajmniej dało się na czym oko zawiesić. Tak czy inaczej miałem nadzieję, że mimo wszystko z tego wyjdzie, ale co jeśli utknę z nią tu na niewiadomo ile? W sumie to chyba częściowo już to się stało… Ta myśl jeszcze bardziej pogorszyła mi humor.

                                                                      ***

Musiałem na chwilę zasnąć, bo gdy się obudziłem Granger leżała w innej pozycji. Byłem mocno poirytowany bo przecież obiecałem sobie, że nie zasnę! No cóż, jak widać skutki klątw czarno-magicznych nadal robią swoje. A może miałem po prostu słaby organizm? Zdziwiłbym się, gdyby lata hartowania podobnymi urokami nie przyniosły żadnych efektów…
Z nudów znowu zacząłem się jej przyglądać i ewidentnie dało się już zauważyć, że jej skóra przybrała odrobinę zdrowszy odcień, a oddech stał się bardziej umiarkowany, spokojny. Już niedługo będę musiał podać jej odpowiednie eliksiry na wzmocnienie, a coś mi się wydaje, że nie będzie to łatwe zadanie. Leżałem tak i liczyłem pęknięcia na suficie, gdy usłyszałem płacz.  Od razu zerwałem się na nogi, które ciągle miałem prawie jak z waty i podszedłem do łóżka Granger. Miała zaciśnięte usta i zmarszczone brwi, a z jej zamkniętych oczu leciały łzy. Cały czas spała. Nie wiedziałem co mam zrobić dlatego po prostu wyczarowałem chusteczkę i wytarłem nią jej oczy. Ciekawe co jej się śniło… sam doskonale znałem siłę koszmarów, które dręczyły mnie co noc w szóstej klasie, aż któregoś razu omal nie zaprowadziły na balustradę wieży astronomicznej. Były takie realne… Wzdrygnąłem się i zmusiłem do skupienia. Za pomocą skomplikowanego zaklęcia stworzyłem jej nowe, normalne sny, dzięki którym w końcu przestała płakać, a ja odetchnąłem z ulgą.
Podszedłem do swojego kufra i zacząłem wyjmować swoje ubrania. Czułem się dość dobrzem a uczucie „nóg z waty” minęło więc może i lekkomyślnie, ale zdecydowałem, że wyjdę na zewnątrz i trochę się rozejrzę. Przy pomocy magii szara koszulka na krótki rękaw i spodnie do kolan zamieniły się w czarną wygodną koszulę, marynarkę, buty i spodnie, a wszystko w tym samym kolorze. Przeczesałem trochę włosy, które przez tyle dni dziwnie sterczały w różnych kierunkach, zabrałem różdżkę i jeszcze raz rzuciłem zaklęcie diagnostyczne na Granger; wszystko było w porządku.
Zacząłem ściągać wszystkie zaklęcia ochronne, którymi były zabezpieczone drzwi i powoli je otworzyłem. Byliśmy w jakiejś dziurze, która trochę kojarzyła mi się z grobem. Z powrotem zabezpieczyłem drzwi i spojrzałem w górę, prosto na szare niebo. Przez głowę przemknęło mi kilka myśli zawahania, ale tak samo jak szybko się pojawiły tak szybko zniknęły. Za pomocą zaklęcia wydostałem się na górę i zacząłem rozglądać wokół. Czułem już lekkie zmęczenie i miałem ochotę wrócić do łóżka, a wykonałem przecież zaledwie kilka prostych zaklęć.
 Na zewnątrz nic się nie zmieniło. Wszędzie szarość i czerń. Normalnie lubiłem te kolory, ale tutaj wszystko wyglądało tak samo dlatego zaczynałem obawiać się, że się zgubię, gdy nagle gdzieś z oddali usłyszałem podniesione głosy. Rzuciłem na siebie zaklęcie Kameleona i czekałem. Po kilku minutach na horyzoncie pojawili się Yaxley i Greyback. Co oni tu robili? Cudownie. Jestem tu sam, a w dodatku z Granger więc do uznania mnie za zdrajcę została już cienka linia.
-Podobno Czarny Pan prawie go dopadł!
-prawie więc nie ma z czego się cieszyć- warknął Yaxley.
-trochę szacunku! Nie zapominaj, że zostałeś już ostatnio…- mówił zirytowany Greyback, po czym nagle urwał - czujesz to? - syczał - czuje szlam… Szlam… szlam…
-gdzie?
-jest wszędzie! Nie mogę zlokalizować dokładnego miejsca… to ohydne! Chyba nie wytrzymam...-krzyczał wilkołak straszliwie się krzywiąc.
- skup się! Znajdź źródło, a nasz Pan na pewno nas nagrodzi.
-nagrodzi tylko mnie!
-milcz, zapomniałeś już co zrobiłeś z Hestią? A doskonale wiesz, że Czarny Pan nie wybacza…
-nie wytrzymam! Wróćmy tu z innymi, teraz muszę odpocząć od tego smrodu…
-nie możemy przeoczyć takiej szansy!
-rób co chcesz, możesz mnie nawet wydać, ale smród szlamy jest dla mnie nie do zniesienia! – wrzasnął Greyback gwałtownie przytykając brudne palce do zmarszczonego nosa. Ewidentnie można było zauważyć, że nic nie robił sobie z gróźb swojego kompana. Mierzyli się jeszcze tylko przez chwilę wściekłymi spojrzeniami i w tym samym momencie teleportowali się.
Jeśli mam rację to niedługo wrócą tu z posiłkami. Nie było czasu. Musiałem uciekać razem z Granger. Tylko jak i gdzie? W końcu nie miałem najmniejszej ochoty zostać posądzonym o zdradę zwłaszcza dlatego, że moje ostatnie zadanie zlecone przez Czarnego Pana nie do końca mi się udało… Nawet nie jestem w stanie o tym myśleć, bo od razu mam ochotę coś zniszczyć z ogarniającej mnie frustracji, a teraz jeszcze utknąłem tu ze szlamą. Nie wiem czy mogło być gorzej, a to, że uratowała mi życie to właściwie przecież był jej obowiązek! Gdyby nie ja już dawno by ją znaleźli i już dawno byłoby po niej! W tamtej chwili doskonale wiedziałem, że nie jestem do końca sprawiedliwy, ale musiałem na czymś wyładować wściekłość. Kopnąłem nogą w jakieś pobliskie drzewo i poczułem wielką falę bólu. Zgiąłem się w pół i miałem wielką ochotę położyć się na ziemi i dosłownie wyć z rozpaczy.  To wszystko przez tą szlamę, gdyby nie tacy jak oni zapewne nie byłoby żadnej wojny i nie musiałbym wykonywać żadnych zadań dla Czarnego Pana. Na świecie nie byłoby takich kreatur, a moje życie i pozycja nie byłaby zagrożona! Jak zwykle wpakowała mnie w problemy!

                                                                     ***

Obudziłam się i początkowo leżałam tępo wpatrując się w popękany sufit. Minęła dopiero chwila, gdy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności i mogłam rozejrzeć się po pomieszczeniu. Łóżko Malfoy’a było puste. Ogarnął mnie jakiś irracjonalny strach przez który automatycznie się podniosłam i zakręciło mi się w głowie. Prawie upadłam na podłogę, gdy zobaczyłam bladą dłoń łapiącą mnie tuż pod biustem i uniemożliwiającą upadek. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam go ze starannie ułożonymi włosami i w idealnie skrojonym, czarnym płaszczu.  Od razu się ode mnie odsunął, a w jego oczach dało się zaobserwować zażenowanie. Nie wiedziałam co powiedzieć. Chyba pierwszy raz w życiu.
-co się tak gapisz? – syknął i mnie ominął.
-możesz mnie nie obrażać?- odwarknęłam na co ewidentnie na jego oblicze wkradło się chwilowe zdziwienie. Przy pomocy magii spakował wszystkie swoje rzeczy do kufra i zmierzył mnie wyczekującym spojrzeniem:
-wybierasz się gdzieś?
-tak, a ty ze mną. Niedługo zjawią się tu Śmierciożercy.
-jestem za słaba żeby iść, a stąd nie da się teleportować, z resztą na to też nie mam siły.
-przestań się nad sobą użalać i pakuj się! – mówił głęboko oddychając co wyglądało nieco groteskowo.
- co ty robisz?
-staram się nie zrobić ci krzywdy- powiedział przesłodzonym głosem. Trochę mnie to zabolało.
-myślałam, że ten etap mamy za sobą.
-też tak myślałem, ale…
-ale?
-okazało się, że nie.
-dlaczego?
-nadal zadajesz tyle pytań i wydaje mi się, że stajesz się coraz bardziej irytująca.
-to zależy co postrzegasz za irytujące, jeśli uratowanie życia według ciebie jest denerwujące to rzeczywiście definitywnie mamy inne priorytety i postrzeganie niektórych rzeczy- odgryzłam się na co on odwrócił wzrok. Przez ułamek sekundy łudziłam się, że mnie przeprosi, ale nadzieje te zostały rozwiane równie szybko jak się pojawiły.
Machnęłam różdżką i wszystkie moje rzeczy znalazły się w kufrze. Do kieszeni kurtki spakowałam również nieskończone ciastka i kilka fiolek eliksiru, który musiałam podawać Malfoy’owi. Zdecydowałam, że muszę zabrać dwie książki, w tym jedną ze starym wycinkiem gazety z dziwnie znajomym czarodziejem. Czułam duży żal, że nie mogę zabrać ich więcej, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że to niemożliwe. W najbliższym czasie tylko musiałam dowiedzieć się kim był ten znajomo wyglądający czarodziej. Szybko transmutowałam z powrotem nasze łóżka w przedmioty, którymi były wcześniej, a różdżką sprzątnęłam ślady po prowadzonych przeze mnie „badaniach” nad jadem zająca i magicznie poukładałam wszystkie książki na swoje miejsce na regałach dzięki czemu całość wyglądała jakby nigdy nas tu nie było.
-już? – spytał wyraźnie zniecierpliwiony Malfoy głosem pięcioletniego dziecka.
-nie mam wpływu na czas trwania zaklęć, a poza tym ktoś to musiał zrobić! – odparłam z wyrzutem i nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem szybko przeszłam obok, a mój kufer poszybował w powietrzu tuż za mną. Czułam się źle, ale nie chciałam dać mu tej satysfakcji i tego okazywać. Martwiło mnie też, że nie wiedziałam co właściwie mi się stało i dlaczego nie pamiętam nic z ostatnich paru godzin. Dlaczego tak nagle zasnęłam? Jak zwykle miałam za dużo pytań, a za mało odpowiedzi. Musiałam się skupić jednak na trochę bardziej istotnych rzeczach i pamiętać, że za kilka godzin muszę znowu podać Malfoy’owi jedną z ostatnich dawek eliksiru.
Chwilę później byliśmy już na zewnątrz, a dziura w ziemi, w której znajdowały się drzwi magicznie się zasklepiła co wprawiło mnie w jeszcze większe zdumienie.
Spojrzałam na Malfoy’a nieprzekonanym wzrokiem i delikatnie ujęłam go pod ramię starając się ograniczyć kontakt z jego ciałem do minimum, chociaż w pewnej chwili poczułam jak znowu zaczyna na kręcić mi się w głowie.
                                         
                                                                     ***

Popatrzyła się na mnie jednym z tych nieodgadnionych spojrzeń i lekko złapała mnie pod  ramię co wywołało dziwne uczucie. Wbrew wszystkiemu, tym razem w ogóle nie poczułem obrzydzenia. Ciekawił mnie jej wyraz twarzy, ale jej okropne loki oczywiście ją zasłaniały. Nagle poczułem jak jej uścisk słabnie, a ona sama odsuwa się ode mnie, ale chyba tylko dzięki Quddichowi mój refleks pozwolił na złapanie jej, drugi raz w przeciągu niecałej godziny. Zrozumiałem, że była bardziej słaba niż mi się wydawało co mogło w dużym stopniu zagrozić bezpiecznej teleportacji. Nie miałem jednak wyjścia. Przez to wszystko nie zdążyłem nawet dobrze zastanowić się w jakie miejsce miałbym nas przenieść, a czasu było coraz mniej.

                                                                     ***

Wylądowaliśmy przed wejściem do małego dworku należącego do mojej matki, w którym nie byłem już od wielu lat. Obecnie byliśmy w północnej Francji, w nieco rzadziej odwiedzanej przez turystów części kraju, co może nawet i było dla nas dobre. W dodatku dwórek otoczony był dużym lasem i posiadał własną malutką, piaszczystą plażę. Doskonale pamiętam, że w dzieciństwie uwielbiałem tu przyjeżdżać i nigdy nie chciałem stąd wracać, a najwyraźniej teraz, w najmniej odpowiednim czasie moja podświadomość zdecydowała się na sentymenty! Chociaż z drugiej strony może to nie był taki zły wybór, bo pomijając fakt, że miejsce było naprawdę świetnie położone i nigdy nie brakowało tu słońca, którego ostatnio nie miałem okazji oglądać zbyt często to od bardzo dawna na dokładnie ten teren nałożone są stare zaklęcia ochronne o których większości nawet Voldemort może nie mieć pojęcia. Spojrzałem na Granger, która leżała na trawie nieprzytomna. Serce zabiło mi szybciej. Przecież jeszcze minutę temu stała obok mnie! Jej zewnętrzny wygląd nie ukazywał żadnych szkód, a ona sama wyglądała jakby spała. Sprawdziłem jej puls, który był normalny więc wszystko wskazywało na to, że zemdlała. Odetchnąłem z ulgą i wziąłem ją na ręce. Przebiegł mnie dziwny dreszcz, gdy dotknąłem jej ciepłej skóry. Podszedłem do dużych drzwi wejściowych i rzuciłem na Granger zaklęcie lewitujące przez które unosiła się w powietrzu. Odwróciłem wzrok w jej kierunku i wzdrygnąłem się; wyglądała podobnie do Katy Bell, która przez przypadek dotknęła zatrutego amuletu. Musiałem przestać zaprzątać sobie głowę takimi rzeczami.
Zaklęciem przywołałem na wejściowy ganek bagaże i zabrałem się za otwieranie drzwi. Zdjąłem wszystkie zaklęcia i wniosłem kufry do przedsionka po czym wróciłem po Granger. Zapomniałem jednak o bardzo istotnej rzeczy: oprócz zaklęć ochronnych na dwór rzucone zostały zaklęcia, które nie pozwalały czarodziejom z brudną krwią, mugolom i charłakom na przekroczenie progu, jednak na jej szczęście wystarczyła kropla mojej krwi w jej krwioobiegu i odpowiednie zaklęcie przyzwalające i Granger mogła być już w środku.
Różdżką naciąłem sobie opuszek palca i małą kroplę krwi wlałem do jej ust jednocześnie rzucając na nią zaklęcie. Wszystko zadziałało i już niespełna minutę później znajdowała się na moich rękach w środku domu. Zaniosłem ją na górę do jednej z kilku pustych sypialni. Zdecydowałem, że będzie spać w tej najodleglejszej. Moja znajdowała się całkowicie po drugiej, południowej stronie domu. Były dwa powody dla których wybrałem dla niej akurat tą sypialnie: po pierwsze była jak najdalej od mojej, a po drugie jako jedyna oprócz mojej sypialni i mojej matki miała własną łazienkę. Ułożyłem ją na łóżku i ściągnąłem z niej kurtkę i buty. Wtedy naprawdę cieszyłem się, że nikt nie widział mnie w tej sytuacji…
-robak! – powiedziałem, a kilka minut później pojawił się skrzat. Zajęło mu to tyle dlatego, że teleportował się tu prosto z Malfoy Manor.- od teraz będziesz pracował w tym miejscu, przygotuj dla niej jedzenie i czyste ubrania i nikomu nie mów, że tu jesteśmy ani, że w ogóle się z tobą kontaktowałem.- Robak w odpowiedzi tylko ukłonił się i znowu zniknął.
Postanowiłem sprawdzić zaklęcia zabezpieczające dom i wziąć prysznic, a potem wrócić do Granger. Przypilnuje żeby wróciła do zdrowia i chociaż częściowo odpłacę się jej za uratowanie życia chociaż notabene ja też jej je uratowałem już co najmniej z trzy razy… Wiedziałem jednak, że takie próby usprawiedliwiania samego siebie na nic się nie zdadzą bo dopóki całkowicie nie wyzdrowieje i nie będzie bezpieczna (w końcu od niej nadal też w dużym stopniu zależało moje bezpieczeństwo!) to prawdopodobnie nie będę mógł spać całkowicie spokojnie.
Martwiła mnie też kwestia tego czy Czarny Pan uznał mnie za zdrajcę, bo nie próbował w żaden sposób się ze mną kontaktować, ani też mnie ścigać. Teoretycznie powinno mnie to cieszyć, ale życie w nieustającym strachu przed nieprzewidywalnym Voldemortem było chyba jeszcze gorsze od ciężkiej prawdy. W końcu kto wie, może teraz szykuje na mnie jakąś niewyobrażalnie wielką zemstę? A co z moim rodem, rodziną, reputacją? Czy uznali mnie za zdrajcę krwi? A może wszyscy myślą, że nadal w jakiś sposób mu pomagam? Oczywiście, było to nierealne i nieprawdziwe. Ten- Którego- Imienia- Nie- Wolno-Wymawiać od zawsze napawał mnie przerażeniem, a szczególnie teraz i wtedy, w szóstej klasie. Tylko, że wtedy przynajmniej miałem jakieś zadania i raczej nie musiałem martwić tym, że zostanę uznany za zdrajcę… co gorsza za zdrajcę krwi, bo wtedy głównym zmartwieniem była moja reputacja i pozycja u Czarnego Pana, a teraz? Teraz wszystko się zmieniło, bo utknąłem tu ze szlamą. Jestem ciekaw co by było gdybyśmy wrócili tak jak inni. Co z innymi Ślizgonami, którzy wrócili z tego właściwie nieudanego pomysłu nauczycieli? Co z Blaisem? Parkinson? Nott’em? Ukrywają się razem ze wszystkimi „dobrymi” z Hogwartu czy uciekli z powrotem do rodziny i pracują dla Czarnego Pana? Nie było mowy żeby się z nimi skontaktować bez ujawniania się, co najprawdopodobniej skończyłoby się tragicznie, bo de facto częściowo już byłem zdrajcą: uciekłem i ukrywałem się z (zapewne najbardziej poszukiwaną) szlamą jak tchórz. Miałem mieszane uczucia. Właściwie nic nas razem nie trzymało oprócz mojego „długu”, który i tak spłaciłem wielokrotnie ją ratując i czego coś, co przypominało mi trochę sumienie i tego nie uznawało. Co jeśli mógłbym uciec na drugi koniec świata? Właściwie nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. Wiedziałem jedno; nie mogłem już wrócić do Czarnego Pana, bo jeśli ktokolwiek ze Ślizgonów do niego powrócił to na pewno On wie już o wszystkim więc oficjalnie jestem uznany za zdrajcę i chyba wiedziałem to już wcześniej, ale nie potrafiłem tego przyznać. Może wybrałem dobrą stronę? Nie. Jestem zły i nic tego nie zmieni więc uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nie jestem po żadnej stronie; ani tej „złej” ani tej „dobrej”, ale czy to tak naprawdę oznaczało, że jestem tchórzem i definiowało kim właściwie jestem?
 Chociaż pytanie jest inne: Czy jeśli wydałbym szlamę Voldemortowi przestałbym być zdrajcą? Nie, to odpadało… Mam swój honor, nie mogę tego zrobić, a ta szlama właściwie to może się do czegoś jeszcze przydać. A co jeśli bym ją zostawił i wyjechał? Mimo jej inteligencji to znając jej naiwność i dobre serce złapaliby ją po tygodniu! Zaraz… czy ja właśnie przyznałem, że ona ma dobre serce?
Pytanie ostateczne jest takie: Czy jestem zdrajcą krwi? Bo jeśli Voldemort wygra nigdy mi nie wybaczy więc mogę liczyć raczej na niezbyt przyjemną śmierć. Czy naprawdę jestem kimś takim jak zdrajcy krwi - Weasleyowie?  Oto jest pytanie, które pewnie jeszcze długo nie przestanie mnie dręczyć.
                                                                         ***
     
                                                                                                                           Incendia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 8 Dla tych którzy odeszli, odchodzą i odejdą

W myślach odhaczyłam ostatnią rzecz do zabrania i przy pomocy zaklęcia zmniejszyłam kufer do rozmiarów odpowiadających wielkościom naparstk...

Najpopularniejsze