sobota, 1 września 2018

Rozdział 3 Tajemnice



Był chłodny, szary poranek, który spowijała lekka mgła.
Rzuciłam na siebie zaklęcie Kameleona. Spokojnie, miałam zdjęty Namiar więc tu mogłam używać magii i za jej pomocą przedostałam się poza wysoki mur. Byłam na otwartej przestrzeni, a przede mną rozciągała się ciemna puszcza. Nie miałam najmniejszej ochoty tam wchodzić. Co z tego, że byłam niewidzialna i  tak bałam się jak diabli.
Zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałam to i zdążyłam przejść może kilka kroków, gdy poczułam silny ból w nogach. Upadłam na kolana w momencie, gdy ból głowy, który pojawił się jak za mrugnięciem oka spowodował, że wszystko zaczynało się rozmywać. Z całych sił walczyłam, próbowałam nawet się podnieść, ale nogi całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa, a ból głowy dosłownie mnie paraliżował. Nigdy jeszcze się z czymś takim nie spotkałam dlatego strach skutecznie nade mną zapanował. Upadłam na ziemię i chyba odruchowo zamknęłam oczy. Od razu zapadła ciemność. Potem już nic nie pamiętałam, aż do momentu, gdy obudziłam się, a nade mną stał Draco Malfoy. Przysięgam, że prawie dostałam zawału. Musiałoby to śmiesznie wyglądać, gdyby nie okoliczności i czas, w których obecnie się znajdowaliśmy.
-Co jest? – mruknęłam niezbyt elokwentnie.
-jesteś największą idiotką jaką znam, przysięgam.-syknął potrząsając grzywką.
-skoro ja jestem idiotką to znaczy, że wszystkie dziewczyny też…
-to całe twoje paplanie bez sensu tylko udowadnia, że to prawda.
-o co ci właściwie chodzi?
- o to, żebyś się zamknęła. Jesteśmy na całkowitym odludziu, ale jak się okazało nawet tu nie jesteśmy mile widziani, ale wiesz co mnie najbardziej przeraża? Ty. Zniknąłem na prawie trzy dni i nie mam pojęcia co się wtedy ze mną działo, jedyne co to, że niewyobrażalnie boli mnie Mroczny Znak na mojej ręce, a ty nawet nie próbowałaś mnie szukać!- krzyczał. Pierwszy raz widziałam na jego twarzy tyle emocji, dało się zobaczyć tam złość, smutek i rozczarowanie, ale nad wszystkim górował żal. Był mną całkowicie rozczarowany. Co się ze mną stało, że nawet ktoś taki, jak Draco Malfoy jest mną rozczarowany?
Odsunął się ode mnie o kilka kroków, a ja wstałam. Popatrzył tylko na mnie i wyciągnął rękę przed siebie jakby w geście żebym się nie zbliżała. Również się cofnęłam. Staliśmy tak kilka sekund, kiedy zdecydowałam się wyjaśnić:
-Przez te dwa dni właśnie próbowałam cię szukać, ale miałam lekko- dałam mocny nacisk na to słowo, chyba aż za mocny, bo teraz ono wprost ociekało sarkazmem- ograniczone możliwości –  dokończyłam starając się żeby mój głos brzmiał jak najbardziej chłodno.
-wyszłam cię nawet szukać poza ogrodzenie, byłam już przed samym lasem, gdy nagle zakręciło mi się w głowie i obudziłam się tutaj. Oprócz tego dostałam też Patronusa od Harry’ego…- zaczęłam opowiadać w skrócie, gdy niezwykle uprzejmy Draco Malfoy zdecydował, że mi przerwie – myślałam z ironią.
-nie mam ochoty ani czasu słuchać twoich dennych wymówek, zapewne jako bystra osoba- uśmiechnął się złośliwie- zauważyłaś, że dziura w podłodze ponownie jest otwarta dlatego ja za trzydzieści sekund się stąd wynoszę.- syknął i zniknął na rogu korytarza, pognałam za nim i błyskawicznie, za pomocą magii zebrałam wszystkie swoje rzeczy do kufra i zeszłam na dół. Oniemiałam z wrażenia. Stojąc w progu salonu miałam przed oczami scenę kłótni, która rozgrywała się tu może dwie minuty wcześniej. Zobaczyłam siebie i Malfoy’a kłócących się. Usłyszałam kroki na schodach, odwróciłam się i zobaczyłam równie zdziwionego arystokratę co ja.
-musimy wiać. Ktoś chce namieszać nam w głowie.-powiedział nieadekwatnie do sytuacji, spokojnym tonem.
I tak nie musiał dwa razy powtarzać. Pierwsza byłam za drzwiami tarasu. Zrzuciliśmy walizki za barierki tarasu i sami przez nie przeszliśmy. Znajdowaliśmy się przed domem, a na tarasie toczyła się właśnie jakaś kolejna scena kłótni, której nawet już nie pamiętałam.
Za pomocą magii przeniosłam nas za ogrodzenie i używając odpowiednich zaklęć już kilka minut po tym byliśmy na drugim końcu wyspy wyciągając naszą łódź z piachu, którą wcześniej tu zostawiliśmy. Gdy do niej wsiadaliśmy zauważyłam jak kilka metrów dalej ja i Malfoy z niej wysiadamy. Znowu zakręciło mi się w głowie.
Na szczęście tym razem mieliśmy magię, która pozwoliła nam odbić od brzegu i płynąć tak szybko jak jakaś mugolska łódź ze specjalnym silnikiem.
Przez ponad godzinę drogi Draco nie odezwał się słowem.
Myślę, że te dziewczyny, które na niego „lecą” tak naprawdę go nie znają. Nikt go nie zna, a tym bardziej ja. Jest samotny. Całkowicie samotny.  Nie wiem czemu nagle do głowy przyszły mi takie myśli. Przez tyle lat w ogóle go nie poznałam, a gdyby pominąć tą całą, dzielącą nas nienawiść osobowość miał bardzo intrygującą.
-Właściwie to dlaczego tu jesteś? Dlaczego tak naprawdę nie jesteś ze swoimi ukochanymi Śmierciożercami? Ah… może dlatego, że tatuś już nie jest w stanie zapewnić wygody synkowi, co?- zaczęłam ni z gruszki, ni z pietruszki. Źle się czułam i jak nie ja, chciałam się na kimś wyżyć. Chore, ale to prawda, a co najgorsze- wiedziałam wtedy, że przeginam mówiąc coś takiego, ale nie mogłam się powstrzymać przed wylaniem na kogoś tego wewnętrznego jadu.
Uważnie mu się przyglądałam. Zbladł. Ewidentnie, w kilka sekund zbladł. Zniżył głowę w bok po czym cały odwrócił się do mnie bokiem. Wiedziałam, że to co teraz powie zaboli.
-Malfoy’owie zawsze sobie radzą i nie mieszaj w to mojego ojca. Godzina na herbatce u ministra i ktoś taki jak ja może sobie spokojnie spacerować wśród powszechnie szanowanych obywateli, niczym się nie przejmując i rozmawiać właśnie z takim kimś jak ty- odpowiedział jakby to było oczywiste, przy tym patrząc na mnie z zażenowanym wyrazem twarzy. Najśmieszniejsze o ironio losu było to, że powiedział to człowiek, który samym „dzień dobry” potrafiłby mnie urazić. Boże, jak ja go w tamtej chwili nienawidziłam, chociaż w gruncie rzeczy nie powiedział nic aż tak obraźliwego to i tak czułam do niego do niego czystą nienawiść. Właściwie to do siebie również za to, że zaledwie kilka dni wcześniej zaczęło kiełkować do niego jakieś pozytywne uczucie, które mogłoby nawet, kiedyś zamienić się w akceptację. Jak widać to zdecydowanie za wcześnie, cofam to co wcześniej myślałam. Zadziwiające jak szybko mogą się zmieniać emocje.
Jak za mrugnięciem oka złość zmieniła się w żal. Było mi go żal przez to, że zachowywał się jak całkowicie pusta osoba, bez uczuć, bez niczego.
-Skończ, Granger. Po prostu skończ, bo wprawiasz mnie w coraz większe zażenowanie.
-dobrze- odparłam i wzruszyłam ramionami. Kątem oka widziałam jak przez twarz przebiegło mu zaskoczenie.
                                             
                                                                      ***

-zdajesz sobie sprawę z faktu, że jako jedyni nie wróciliśmy?- spytałam neutralnym tonem po skróceniu mu treści Patronusa.
-dlatego, że jest jakiś powód, myślałem, że się domyślisz- powiedział znużony chowając twarz w dłoniach przez co na chwilę przesunął mu się rękaw marynarki odsłaniając część Mrocznego Znaku, który cały spuchł, a oprócz tego wszędzie były zaschnięte skrzepy krwi. W mgnieniu oka dopadłam do niego.
-co tak naprawdę Się stało? – powiedziałam intensywnie wpatrując mu się w oczy. Jak poparzony natychmiast odsunął rękę poprawiając poły czarnej marynarki.
-nie twój interes!
-a właśnie, że mój! – warknęłam i zamknęłam oczy starając się wejść mu do umysłu. Od zawsze byłam w tym słaba więc nie spodziewałam się pożądanego efektu, ale ku mojemu zdziwieniu niemal od razu znalazłam się w środku. Jak to możliwe? Był niewiarygodnie słaby, męczyła go choroba, bo nie wierzę żeby nie stawiał żadnego oporu. Z tego co było mi wiadomo przecież zawsze był dobry w stawianiu oporu tego typu. Natychmiast uderzyło we mnie jedno z ostatnich wspomnień:
-Co jest? – syknąłem widząc cień przemykający kilka metrów przede mną. Z bezużyteczną, ale i tak wyciągniętą przed siebie różdżką stanąłem w progu naszego salonu. Tyłem do mnie stał Czarny Pan. Zamarło mi serce. Co z Granger? Jeśli zginę to on przecież zabije ją od razu! Wszystko pójdzie na marne!
Voldemort odwrócił się w moją stronę, lekko uniósł głowę i zmrużył oczy po czym błyskawicznie zamienił się w czarną smugę dymu szybującą w moim kierunku. Nie miałem szans. Porwał mnie ze sobą i razem wpadliśmy do tej dziury. Zdążyłem jeszcze tylko zobaczyć jak od razu się za nami zasklepiła. Lecieliśmy może kilkanaście sekund, ale muszę przyznać, że cały byłem sparaliżowany strachem, gdy nagle czarny tunel, w którym się znajdowaliśmy zamienił się w celę w jakimś więzieniu. Skądś znałem to miejsce… Tylko skąd? Z gazet! No jasne, to przecież nie był Azkaban więc musieliśmy być w Nurmengardzie. Grindelwald…śmierć… Podobno u szczytu swej władzy władał mocami o, których Czarny Pan mógł tylko pomarzyć…
Wszystko zaczęło się rozmywać i zaraz na nowo tworzyć.
-budzi się- jakiś głos szepnął tuż nad moim uchem- ma niezwykle silną barierę ochronną, potrzebujemy Severus’a żeby ją złamać!
-głupcze, to ja jestem najpotężniejszym czarnoksiężnikiem, a nie on, zrobię to sam!- syknął ktoś jakby z bardzo daleka.
-Panie mój, przy pomocy Severus’a pójdzie szybciej.
-zatem przywołaj go, niech się na coś przyda.
Cisza.
-Jestem, Panie…
Ktoś rzucił na mnie zaklęcie odurzające, bo nic już nie słyszałem, ani nie widziałem. Obudziłem się dopiero, gdy w tle słyszałem odgłosy walki Snape’a  i Voldemorta. Z dużym wysiłkiem wstałem i rozejrzałem się wokół siebie. Czułem się jakbym był mocno pijany, ledwo stałem na nogach, a cały obraz wirował.
-uciekaj, Draco! Uciekaj, znajdź Granger! Chroń ją, jest kluczem do tego wszystkiego!- krzyczał Snape w chwili śmierci z drugiego końca pomieszczenia. Odwróciłem się do tyłu i z powrotem wskoczyłem do dziury. Zdążyłem jeszcze tylko zobaczyć czerwone ślepia Voldemorta zanim dziura znowu się nie zasklepiła. Nie miałem za dużo czasu, Czarny Pan wcześniej czy później się tu dostanie więc ledwo widząc na oczy, najszybciej jak mogłem powlokłem się w całkowitej ciemności przed siebie.

                                                                   ********

Nie wiem ile czasu minęło, ale gdy się ocknęłam byliśmy przy brzegu jakiegoś lądu, a Malfoy leżał nieprzytomny przede mną. Byłam całkowicie wstrząśnięta natłokiem tych wspomnień, ale nie mogłam sobie w obecnej sytuacji pozwolić na jakiekolwiek rozkojarzenie, bo na pierwszy rzut oka stan białowłosego nie malował się w kolorowych barwach. Voldemort musiał czymś go zatruć. Zaczęłam próbować wszystkich znanych mi zaklęć leczniczych, ale żadne nie pomagało. Klątwy Czarno-magiczne nie były łatwe do wyleczenia, ale wiedziałam również, że nie mogłam się poddać, chociaż mogło się to tragicznie skończyć dlatego, że z opuchlizny zaczęła lecieć krew pomieszana z ropą.
W końcu udało mi się zatamować krwawienie i kupić sobie odrobinę czasu, który wykorzystałam na nałożenie na nas odpowiednich zaklęć ochronnych i lewitowanie w powietrzu naszych walizek. Wyczarowałam magiczne nosze dla arystokraty, które razem z walizkami unosiły się obecnie w powietrzu. Popatrzyłam na twarz Malfoy’a, która miała odcień trupiej szarości i zauważyłam na jego czole kilka kropelek potu. Nagle poczułam  ogarniającą mnie bezsilność, przez którą miałam ochotę usiąść i się rozpłakać. Nic nie mogłam na to poradzić, gdy zalewała mnie od środka i miażdżyła mi umysł. Była prawie tak silna, jak Imperius. Jednak na szczęście, albo i nie, nie było na nią czasu, a ja znalazłam w sobie resztki silnej woli, które musiały mi na razie starczyć i udało mi się ją przezwyciężyć. Niestety żadne magiczne zaklęcia, które na tę chwilę przychodziły mi do głowy nic nie wnosiły, a miałam wrażenie, że było tylko coraz gorzej. W środku żałowałam, że musieliśmy uciekać z wyspy bo wewnątrz puszczy miał znajdować się jakiś magazynek, może tam znalazłabym coś przydatnego…
Mleko się rozlało - pomyślałam i pobiegłam przez siebie; przez dziwny, szary las, a nosze razem z Malfoy’em i walizki automatycznie popłynęły za mną. Miałam oczy wokół głowy, a różdżką celowałam nawet w najmniejszą kępkę roślin, z których wydawało mi się, że dobiegał jakiś dziwny szelest.

                                                                       ***

Po około godzinie drogi, gdy znajdowaliśmy się chyba już na skraju tego dziwacznego „lasu”. Zmęczona praktycznie bezustannym biegiem przystanęłam, gdy dosłownie nagle  poczułam jak w ułamku sekundy ziemia się pode mną zapada. Mimo mojego dość dobrego refleksu byłam za wolna i wpadłam w tą „pułapkę”.  Zabrakło mi tchu, gdy do płuc wdarła się brudna ziemia. Poczułam jak spadam może z trzy metry w dół, prosto na liściastą posadzkę. W błyskawicznym tempie się podniosłam i od razu zauważyłam, że przed sobą miałam wielkie, drewniane drzwi, z czarną, mosiężną kołatką. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam, że Malfoy razem z walizkami nadal unoszą się nad dziurą. Machnęłam różdżką i nosze z chłopakiem miękko wylądowały tuż za mną razem z bagażami. Celując różdżką w drzwi lekko załomotałam kołatką jednak nikt nie odpowiedział. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam, że Malfoy zaczyna się wiercić i odzyskiwać przytomność. Jeszcze tego mi brakowało! To może się dla niego źle skończyć, zaraz jeszcze wznowi krwotok, który już dwa razy, w ciągu kilku godzin skutecznie udało mi się zatamować. Czasu było coraz mniej. Musiałam zaryzykować. Załomotałam jeszcze raz, a gdy znowu nic się nie wydarzyło postanowiłam, że po prostu je otworzę. Przekręciłam gałkę w drzwiach i mierząc przed siebie różdżką ostrożnie weszłam do środka. W pomieszczeniu panowała nieprzenikniona ciemność.
-lumos – szepnęłam i światełko z mojej różdżki rozświetliło to miejsce. Wszędzie było pełno pajęczyn, a w powietrzu unosił się intensywny zapach stęchlizny. Znajdowałam się w jakimś magazynku, pełnym różnych przedmiotów, ksiąg i eliksirów. Co za szczęście! Miałam wielką ochotę krzyknąć z radości, ale zdawałam sobie sprawę z faktu, że byłoby to bardzo nierozsądne, bo mogłoby tylko ściągnąć na nas jakieś niepotrzebne niebezpieczeństwo. Popatrzyłam na niebo, które ewidentnie zaczynało się ściemniać dlatego nie mając właściwie żadnego wyboru machnęłam różdżką i nosze z Malfoy’em wraz z naszymi rzeczami znalazły się wewnątrz pomieszczenia. Przez chwilę przez myśl przemknęła mi ucieczka, ale wtedy uświadomiłam sobie, że być może to była jedyna swego rodzaju szansa na spędzenie w miarę bezpiecznej nocy i uratowanie życia Malfoy’a. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym z tej okazji nie skorzystała. Szybko zatrzasnęłam drzwi i zabezpieczyłam wszelkimi znanymi mi zaklęciami ochronnymi, a oprócz tego specjalnym zaklęciem ostrzegającym o zbliżaniu się ewentualnych nieproszonych gości.
Z jednej strony uważałam to za wielkie szczęście i jakiś dar, że akurat w takiej chwili znaleźliśmy to miejsce ze względu na rzeczy, które się w nim znajdowały jak i na czas; zaczynało się ściemniać więc było to o wiele bezpieczniejsze miejsce na nocleg niż na górze, ale z drugiej strony cały czas zastanawiał mnie fakt czemu nie znaleźliśmy go wcześniej, wydawało mi się, że szliśmy tą samą drogą w tamtą stronę jednak nie mogłam być tego do końca pewna, bo wszystko wyglądało tu niemal tak samo, a mój mózg widocznie lubił płatać mi figle. Bałam się również, że ktoś albo coś tu mieszka i będzie starał się tu dostać, albo co gorsza już tu jest. Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz dlatego obrzuciłam „pokój” kolejnym czujnym spojrzeniem.
Postanowiłam spróbować przestać się dręczyć, bo i tak nie mieliśmy innego wyjścia niż spędzenie tu nocy. Spojrzałam na Malfoy’a: nadal pozostawał nieprzytomny, co mogło być dla niego lepsze, bo przynajmniej nie cierpiał aż tak bardzo. 
Zaczęłam rozglądać się po tym dość małym pomieszczeniu, którego podłoga zrobiona była z jakiś liści, a ściany pokryte starą, odłażącą tapetą w stylu lat 30/40tych, co w takim połączeniu wyglądało nieco groteskowo i przerażająco. Zaczęłam szukać czegoś przydatnego i przy okazji dokładnie badać otoczenie:  półki wyciosane z litego drewna były bardzo dobrze zaopatrzone i miejsce zdawało się prawie pękać od nadmiaru tych wszystkich rzeczy. Szybko przejrzałam większość eliksirów, ale żaden nie wyglądał znajomo.  Zaczęłam szukać jakiejś przydatnej książki, co chwilę przy tym zerkając na Ślizgona. W obecnej chwili czułam do niego mieszane uczucia: żal, współczucie i nienawiść, połączoną z podświadomymi próbami akceptacji. O ironio losu! To przecież samo się wykluczało, a jednak? Czemu mojej podświadomości tak bardzo zależało na tym żeby go zaakceptować? Ciekawe, bo moja świadomość nie chciała się na to zgodzić. I bardzo dobrze! Nie po tylu latach wyzwisk i poniżania. Postaram się go uratować, bo potrzebny jest mi przy życiu, do utrzymania zdjętego Namiaru, ale jeśli mi się nie uda to nie będę mieć wyrzutów… starałam się sama siebie przekonać, ale tym razem moja świadomość razem z podświadomością zgodziły się ze sobą co do jednego, tym samym buntując się przeciwko mnie – będę mieć okropne wyrzuty sumienia, które mogą się dla mnie bardzo źle skończyć nawet jeśli zrobię wszystko co w mojej mocy więc nie było możliwości żeby ten arystokrata umarł.
Było za ciemno, światło z różdżki nie wystarczało dlatego wyczarowałam kulę światła, która teraz unosiła się tuż pod sufitem skutecznie oświetlając cały „pokój”.
Zaczęłam szybko przeczesywać wszystkie półki w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi się przydać akurat w tym momencie, ale oprócz tego starałam się również stopniowo odciągnąć myśli od tych wszystkich ponurych spraw, co oczywiście mi się nie udało, bo tym razem dla odmiany zaczęłam się zastanawiać dlaczego i po co powstało takie miejsce, tak doskonale zaopatrzone, na takim odludziu? Ciekawe czy ktoś tu kiedykolwiek był… a jeśli był to jak dawno? To miejsce wyglądało na zapomniane od lat więc co się stało z tymi, którzy je „zbudowali”? Może to jakiś mini-bunkier Śmierciożerców? Albo pułapka, a oni teraz widzą każdy mój ruch? Odwróciłam się od tyłu wnikliwie obserwując każdą ścianę i wnękę, ale jak na razie nie zauważyłam nic niepokojącego. Niemożliwe, bo wszystko tu wygląda na bardzo stare wydaje mi się, że to „pokolenie” wcześniejsze od Voldemorta…
W końcu na najniższej półce, wśród słoików z kocimi miętkami, na zupełnie innym miejscu niż pozostałe książki znalazłam wielką księgę, z pożółkłymi kartkami, wyglądała dosłownie jak z jakiegoś amerykańskiego filmu! Poczułam lekką ekscytację i  dreszczyk podniecenia, co wydawało mi się odrobinę nieadekwatne do sytuacji, ale znowu nie mogłam nic na to poradzić. Usta rozciągnęły mi się w szerokim uśmiechu, gdy wytarłam okładkę z kurzu i przeczytałam napis „Klątwy Czarno-magiczne”
Strzał w dziesiątkę! Księga wyglądała na bardzo cenną i starą więc delikatnie otworzyłam ją na pierwszej stronie, na którą naklejony był skrawek gazety z poruszającym się wizerunkiem jakiegoś młodego czarodzieja. Skądś go znałam. Tylko skąd? Te blond włosy… szkoda, że nigdzie nie było widać daty, która być może mogłaby mi pomóc w zidentyfikowaniu go, a resztki jakiegoś tekstu się rozmyły się do tego stopnia, że były już nieczytelne. Gazeta była tak stara, że wyglądała jakby zaraz miała się rozpaść. Dosłownie bałam się jej dotknąć. Przewinęłam kartkę na następną stronę modląc się w duchu żeby tekst książki pozostał czytelny, co na szczęście się stało. Ostrożnie przejechałam palcem po spisie treści i wybrałam stronę 278, na której miała być lista wszystkich znanych klątw czarno magicznych spisanych według objawów co bardzo mi pomogło. Po około dziesięciu minutach udało mi się ustalić, że przypadek Malfoy’a wyglądał na klątwę Błękitnego Smoka, według opisu w książce bardzo groźną. W najgorszym wypadku może nastąpić natychmiastowa śmierć, a w najlepszym pogłębiającą się z każdym rokiem życia utrata pamięci, która w swoim „momencie kulminacyjnym” doprowadzi do całkowitego obłędu i braku kontaktu ze światem. Wydawało mi się, że to wszystko było chyba jeszcze gorsze niż samo „Oblivate”. Przestraszyłam się i gorączkowo zaczęłam szukać odpowiedniego eliksiru. Musiał zostać podanych do czterech godzin od utraty przytomności, a – na oko- minęły już z przynajmniej trzy- dlatego sytuacja była naprawdę poważna. Przez całą tą presję, która zaciskała mi się na szyi jak pętla wisielca z każdą minutą miałam wrażenie, że klatka Ślizgona porusza się coraz wolniej. Nie chciałam wyjść na jakąś „księżniczkę”, która do niczego się nie nadaje, ale strach znowu miał nade mną władzę, co chyba najbardziej mnie przerażało. Co było ze mną nie tak? W tamtej chwili bardzo żałowałam, że znałam się tak słabo na wszelkiego rodzaju klątwach Czarno-magicznych, bo gdybym się nimi wcześniej odrobinę bardziej zainteresowała to mogłoby mi to teraz oszczędzić dużo niepotrzebnego stresu. W końcu znalazłam fiolkę z rzadką, błękitną zawartością jakby adekwatną do nazwy samej klątwy. Ledwo czytelny napis na buteleczce głosił: „Błękitny Smok, użyj tylko dwóch kropli.” Zaniepokoiło mnie to, bo w księdze nie było nic o stosowaniu, ale oczywistym wydawało mi się, że musiałam podać Malfoy’owi całą jego zawartość. Niestety napis mówił zupełnie na odwrót, czy to możliwe żeby eliksir był tak silny, że mógłby spowodować uszczerbek na zdrowiu? Albo co gorsza zabić? Przez krótką chwilę biłam się z myślami, gdy nagle zza siebie usłyszałam słaby kaszel. Odwróciłam się, a nieprzytomny Malfoy dławił się jakąś niebieskawą cieczą. Zrozumiałam, że czas się skończył. Chwyciłam miksturę i dopadłam do arystokraty i od razu unieruchomiłam go zaklęciem. Jakimś cudem ręka mi się nie zatrzęsła i udało mi się podać mu dwie, malutkie krople wywaru. Na chwilę się uspokoił jednak już po mniej niż minucie zwymiotował na ziemię – najpierw jakimś niebieskawym płynem, a potem własną krwią. Już zaczynałam mieć poważne wątpliwości co do efektywności eliksiru, gdy powoli otworzył oczy.
-Grang…- wychrypiał zanim znowu opadły mu powieki. Unieruchomiony zaklęciem, wycieńczony znowu stracił przytomność.. Machnęłam różdżką i zdjęłam zaklęcie, które nie było mi już potrzebne. Był całkowicie wyczerpany, ale miałam silne przeczucie, że zaczęło mu się odrobinę poprawiać. Delikatnie rozpięłam mu mankiet czarnej koszuli, którą powoli zaczęłam podwijać ; opuchlizna zniknęła, ale za to rana się otworzyła. Na szczęście nie wdało się żadne zakażenie dlatego mogłam przystąpić do jej przemywania i oczyszczania, bo wyglądała na dość głęboką. Przy pomocy różdżki zszyłam ranę Malfoy’owi, który nawet nie drgnął. Zaczęłam bandażować mu przedramię starając się z jakiegoś niewiadomego chyba nawet mi samej powodu unikać najbardziej jak się dało kontaktu z jego chłodną skórą. Za pomocą magii wyczyściłam jego ubrania, a magiczne nosze transmutowałam w jednoosobowe łóżko, które idealnie zmieściło się w samym rogu, tuż przy ścianie. Ślizgon z daleka wyglądał jakby nie żył jednak, gdy z pewnymi obawami bardziej się do niego zbliżyłam, zdążyłam wychwycić nikły oddech. Wyczarowałam koc, którym go delikatnie przykryłam pozostawiając jego prawe przedramię na wierzchu  i poduszkę, która zaraz trafiła pod jego białawe włosy. Odetchnęłam z ulgą. Najgorsze prawdopodobnie miałam za sobą. Teraz w pierwszej kolejności musiałam zająć się szukaniem czegoś do jedzenia – oczywiście nie wychodząc przy tym z tego pomieszczenia.  Przeglądając półki z jakimiś składnikami zauważyłam, że co najmniej ¼ jest już niezdatna do użytku, ale pozostała część okazała się być odporna na próby czasu i nadal nadawała się do użycia.
Wśród tych wszystkich przedmiotów nie znalazłam nic do jedzenia, a jedyne eliksiry, które udało mi się rozpoznać to: eliksir szybkiego snu, Amortencja i Veritaserum, reszta była chyba przeznaczona tylko na ciężkie, czarno-magiczne uroki. Postanowiłam ich nie ruszać, bo przecież i tak nie były mi do niczego potrzebne. Przynajmniej na razie…
Zrozumiałam, że niebawem będzie mi potrzebna również mikstura regeneracyjna, bez której raczej się nie obejdzie dlatego, że Malfoy dostał poważną, czarno-magiczną klątwą. W szybkim tempie oceniłam czy mam odpowiednie składniki do przyrządzenia takiego eliksiru i na nasze szczęście okazało się, że tak. Znowu odetchnęłam z ulgą.
Jedyną książką w języku angielskim była ta o Klątwach czarno-magicznych, bo reszta albo była zapisana jakimiś starożytnymi runami, o których istnieniu wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy albo po łacinie na której czytanie obecnie nie miałam głowy. Wszystkich książek była naprawdę duża ilość, a dlatego moje zdziwienie z każdą chwilą rosło, że w takim malutkim pomieszczeniu ktoś zdołał upchnąć tyle rzeczy. Po przejrzeniu dokładnie wszystkich regałów otaczających prawie wszystkie ściany, a także dzielących pomieszczenie na pół przeszłam do kąta naprzeciwko śpiącego Malfoy’a, na który wcześniej zupełnie nie zwróciłam uwagi, a znajdowała się tam mała, wisząca szafka, która wisiała tam tylko i wyłącznie na słowo honoru i chyba najmniejsze biurko jakie kiedykolwiek widziałam. Zostało sprytnie ukryte prawie do połowy w ściennej wnęce, która zdawała się wprost idealnie do niego pasować, jakby ktoś ją specjalnie z tego powodu stworzył.
„Mebel” pokrywała gruba warstwa kurzu, a po odgarnięciu go można było zobaczyć, że wykonane jest z ciosanego drewna, które było całkowicie nieoszlifowane i pełne drzazg. Leżał na nim tylko jeden skrawek gazety i dałabym sobie rękę odciąć, że był to ten sam co z pierwszej strony księgi o klątwach czarno-magicznych!
Najszybciej jak się dało przejrzałam szafki, które zapełnione były po brzegi zaczarowanymi szklankami z niekończącą się, świeżą wodą i kilkoma ciastkami, które również były zaczarowane na nieskończone. Niestety zdawałam sobie sprawę, że na samej wodzie i ciastkach za długo nie pociągniemy, jednak na razie musiały nam wystarczyć. Ostrożnie sięgnęłam po jedno i je powąchałam. Miało ładny zapach, przywodził mi na myśl stare, hogwardzkie lata… Wiedziałam, że nie mogę sobie teraz pozwolić na zagłębianie się w takich wspomnieniach dlatego po prostu je przełamałam i bez większego namysłu ugryzłam. Mogło być zatrute – pomyślałam już po fakcie, ale jak na razie nic się ze mną nie działo. Uspokoiłam się – zwykle większość trucizn działała natychmiastowo. Większość…
Za dużo myślałam! Musiałam się jakoś powstrzymać od takich myśli. Pytanie tylko jak? Odpowiedź nasunęła mi się od razu: eliksir słodkiego snu! Najpierw jednak musiałam dokończyć przeglądanie szafki, w której znalazłam już tylko kilka zapałek i pustą fiolkę po czymś. Zdecydowałam się transmutować moją bransoletkę w prowizoryczne, polowe łóżko, które przy pomocy różdżki ustawiłam w drugim kącie pomieszczenia, blisko biurka.
Gdy schyliłam się i zaczęłam ściągać buty, moją uwagę przykuł mały kociołek, który stał pod biurkiem. Cudownie! Kiedy rano będę zajmować się przygotowaniem mikstury regeneracyjnej, której przyrządzenie wymagało ogromnego skupienia, a ja czułam się strasznie zmęczona i senna to taki kociołek bardzo ułatwi mi zadanie!
Przypomniałam sobie, że miałam wypić eliksir słodkiego snu, ale w ostatniej chwili stwierdziłam, że nie będę go jednak pić, bo jeśli w nocy by się coś działo, a ja bym się nie obudziła… nieważne. Musi mi się udać zasnąć bez niego, trudno. Ściągnęłam z siebie zewnętrzne, brudne ciuchy zostając w samej, czarnej koszulce na krótki rękaw i szarych legginsach. Zdążyłam tylko przyłożyć głowę do poduszki i ostatni raz spojrzeć na ciemne drzwi, które ponuro rysowały się w tle. Zaburczało mi w brzuchu. Dobrze, że Malfoy tego nie słyszał…  Ciastkami właściwie nie dało się najeść jedynie ewentualnie, na chwilę zaspokoić pierwszy głód. Powoli zaczynałam żałować, że nie udało nam się wziąć czegoś do jedzenia z poprzedniego „domu”, ale zanim  zdążyłam znowu pogrążyć się w tego typu pesymistycznych myślach zasnęłam. O dziwo, nie pamiętam żeby coś mi się śniło więc chyba po prostu spałam zdrowym snem jakiego już dawno nie doświadczyłam, a może to dzięki temu, że jednak udało mi się teraz poczuć coś, co z jakiegoś irracjonalnego powodu, podświadomie chciałam nazwać namiastką bezpieczeństwa?

                                                                                                             Incendia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 8 Dla tych którzy odeszli, odchodzą i odejdą

W myślach odhaczyłam ostatnią rzecz do zabrania i przy pomocy zaklęcia zmniejszyłam kufer do rozmiarów odpowiadających wielkościom naparstk...

Najpopularniejsze