wtorek, 15 października 2019

Rozdział 8 Dla tych którzy odeszli, odchodzą i odejdą


W myślach odhaczyłam ostatnią rzecz do zabrania i przy pomocy zaklęcia zmniejszyłam kufer do rozmiarów odpowiadających wielkościom naparstkowi. Spięłam włosy w kucyk. Ubrałam kurtkę, a do kieszeni wrzuciłam malutki kufer, który normalnie ważył zapewne więcej niż trzydzieści kilogramów. Uśmiechnęłam się pod nosem. To dzisiaj. Doskonale wiedziałam, że od mojej ostatniej rozmowy z Harry’m minął conajmniej miesiąc więc napewno nie ma ich już na tych wyspach. Musieli zmienić położenie, ale na szczęście ja wiedziałam jak ich odszukać.
Cieszyła mnie myśl o powrocie do Londynu mimo wojny i tego całego niebezpieczeństwa z tym związanego. Cieszył mnie również fakt, że nie będę tam sama, a z kimś, konkretniej z Terrence’m. Nie ufałam mu jeszcze całkowicie więc nie wiedział wszystkiego o moich planach, ale powoli starałam się przed nim otworzyć, tak jak on robił to przede mną. Problem stanowiło tylko to, że gdy się uśmiechał, charakterystycznie unosząc prawy kącik ust dosłownie zapominałam o wszystkim co wcześniej miałam powiedzieć. Nie zakochałam się, dobry Boże jeszcze tego by mi brakowało! Po prostu wprawiał mnie w dobry nastrój, może dlatego, że był jedyną osobą od bardzo dawna, która była dla mnie miła, a nie oschła i złośliwa? Ostatnio złapałam się nawet na tym, że mój mózg kompletnie już zignorował to, że on przecież też jest Ślizgonem. Wiedziałam, że nie powinnam go w ten sposób szufladkować, ale po tylu latach złych doświadczeń z przedstawicielami tego domu po prostu nie mogłam się powstrzymać i tego oduczyć. Niestety jednak chyba nie bez powodu został tam przydzielony. Cóż, ale i tak, jeśli ta „znajomość” to błąd, to chyba mogę je popełniać przez całe życie.
Boże, przepraszam. Brzmię tu jak jakaś rozanielona trzynastolatka, której cząstkę być może wciąż gdzieś w głębi duszy posiadałam.
Wiem, panuje wojna, ludzie umierają, być może ja też umrę dlatego póki co staram się nie żałować tego co się stało. Będę się tym zajmować, gdy to wszystko już minie, a właściwie to jeśli minie. Wojna zmienia ludzi, wyniszcza, zabija i torturuje. Dla mnie chyba też nie jest zbyt łaskawa, ale jak na razie jestem tu, być może nawet stałam się pesymistką, ale najważniejsze, że jestem.
                                                         ……………….
- mogę wejść?
- Jasne, panno Granger - usłyszałam zza drzwi żartobliwą odpowiedź Terrence’a.
-  gotowa?
- Oczywiście! Wzięłam też trochę opatrunków…
- Malfoy wie?
- nie, przecież nie dałby mi ich, ale spokojnie napewno nie zauważy malutkiego ubytku w jego ogromnym magazynku - mruknęłam niepewnie mierząc go spojrzeniem na co on tylko obdarzył mnie lekkim półuśmiechem.
Obserwowałam jego ruchy z zaciekawieniem. Zachichotałam, gdy bezskutecznie próbował przygładzić sterczące kosmyki ciemno-blond włosów. W odpowiedzi zmierzył mnie „groźnym” spojrzeniem.
- twoje włosy wcale nie są lepsze! - mruknął nie przestając próbować doprowadzić swoich włosów do porządku. Gdyby powiedział mi to Malfoy poczułabym się urażona, ale nie przez niego, przez osobę, którą spokojnie mogłam już nazwać przyjacielem. Co z tego, że minął dopiero ponad miesiąc? To był miesiąc, który w większości spędziłam na rozmowach z nim i wspólnym planowaniu, a to coś znaczyło.
- Przygadał kocioł garnkowi - odparłam zanosząc się śmiechem.
- Co to garnek? - spytał całkowicie poważnie Terrence robiąc dziwną minę.
- To takie mugolskie naczynie, podobne do kociołka tylko, że mniejsze - powiedziałam zastanawiając się czy dobrze mu to wytłumaczyłam - no tak, co arystokrata może o tym wiedzieć - mruknęłam, ale chyba nie udało mi się zamaskować słyszalnego zawodu, który tylko się nasilił, gdy na jego palcu wskazującym zauważyłam rodowy sygnet. Był srebrny, a w środku miał granatowe oczko wokół, którego wiła się litera „H”. Był naprawdę piękny. Ciekawe czemu wcześniej nigdy nie widziałam go u niego na palcu…
Niemożliwe żeby go wcześniej miał, przecież zauważyłabym tak duży pierścień, który w dodatku strasznie rzucał się w oczy. 
Terrence chyba zauważył moją minę, bo nagle spuścił wzrok.
- wcześniej go nie zakładałem, ale teraz, gdy wychodzimy myślę, że może się przydać, bo zapewnia ochronę osobie go noszącej. To coś w rodzaju tarczy. Na początku chciałem go dać tobie, ale uświadomiłem sobie, że nosić go może tylko osoba należąca do rodu…
- Nie musisz się tłumaczyć - powiedziałam lekko wzruszona jego słowami.
- Pamiętasz jak opowiadałaś mi o tym wycinku z gazety i o tym czarodzieju?
- no tak, ale nadal nie jestem do końca pewna kto to był.
- To napewno Gellert Grindelwald! Sprawdziłem to w biblioteczce Draco - powiedział, a ja ledwo potrafiłam ukryć swoje zaskoczenie.
- Mawiają, że był on potężniejszy od Czarnego Pana i w szczycie swojej siły władał mocami o których on nawet nie miał pojęcia.
- Tak słyszałam.
- Podobno na wypadek buntu ludzi, którzy cały czas spiskowali przeciwko niemu i różnych innych sytuacji, które zmusiłyby go do ucieczki lub ukrycia się gdzieś, posiadał w całej Anglii, a także w kilku krajach Europy Wschodniej sieć kryjówek, podziemnych miejsc, opisanych w książce, którą czytałem jako: „małe, zazwyczaj podziemne pomieszczenia, całe zawalone cennymi książkami i składnikami na przykład do eliksirów, z liściastą podłogą i drzwiami, które nigdy nie wpuszczą niepowołanych”
Serce zabiło mi szybciej. Czy to oznacza, że przez przypadek trafiliśmy do jednej z kryjówek samego Grindelwald’a? Dobry Boże…
- skąd ty to wszystko wiesz?
- Mówiłem ci, że poszukałem trochę w bibliotece Draco, on i tak w ogóle z niej nie korzysta.
- Ciekawe tylko czemu ma tam książki mówiące o tak potężnym czarnoksiężniku…
- Rodzina Draco ma pewne powiązania z czarną magią, sama wiesz… Pomyślałem, że skoro cię to trapi to może chociaż w małym stopniu się na coś przydam.
- A było tam coś jeszcze? - przerwałam niezbyt grzecznie.
- Oprócz krótkiej notki biograficznej i ogólnego opisu bitwy pomiędzy nim, a Dumbledore’m w 1945 to nic. Wszystkie informacje były strasznie ogólne i niedokładne.
- rozumiem, dzięki - powiedziałam z uśmiechem. Byłam naprawdę zaskoczona i również pełna podziwu nad tym, że Terrence w ogóle pamiętał i chciał zawracać sobie głowę takim czymś. Miło mnie zaskoczył.
Jednocześnie naprawdę mocno wstrząsnął mną fakt, że najprawdopodobniej, przypadkowo spędziliśmy kilka dni w starej kryjówce Grindelwald’a. Ciekawe czy on sam kiedykolwiek tam był, ale jeszcze ciekawsze jest to, czemu akurat nam pokazały się drzwi? Przecież one miały pokazywać się chyba tylko jemu, z tego co zrozumiałam.
„Drzwi, które nie wpuszczą niepowołanych”
I tak pewnie nigdy się nie dowiem co to właściwie oznacza i dlaczego wtedy się ukazały, de facto ratując przy tym nam życie.
- czas ruszać - powiedział cicho Terrence niepewnie mierząc mnie wzrokiem, a ja ocknęłam się z zamyślenia.
- Muszę iść jeszcze do Malfoy’a.
- Mogę wiedzieć po co?
- Tak wypada. - szepnęłam i wyszłam z pomieszczenia.
Zastanawiałam się gdzie może być. Salon? Nie. Nie było go tam, tak samo jak w bibliotece i jadalni. To może sypialnia? Bałam się trochę tam iść. Nie wiem czemu, po prostu jakoś podświadomie. Przeszłam całą rezydencję, bo sypialnia Malfoy’a znajdowała się jego na przeciwnym końcu. Zapukałam do drzwi mając nadzieję, że nie pomyliłam ich z milionem innych, a gdy usłyszałam „wejść” szybko weszłam do środka starając się jak najciszej zamknąć drzwi.
cześć - powiedziałam chyba zbyt luźno i zmierzyłam wzrokiem postać Ślizgona całą skąpaną w półmroku.
- Witaj Granger, tak myślałem, że nie odejdziesz bez pożegnania - mruknął na co ja poczułam nagły przypływ zażenowania i odkaszlnęłam odwracając wzrok na zasłonięte okna.
- Nie wypadałoby.
- Jesteś tu po coś konkretnego? - spytał cicho wbijając wzrok w pustą szklankę, którą trzymał.
- Nie wiem - pomyślałam i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że powiedziałam to na głos.
- Nie wierzę, Hermiona Granger odwiedziała na coś „nie wiem” - powiedział złośliwie, ale w jego oczach dało się dostrzec zmartwienie.
- Przestań, dobrze wiesz, że to nie czas i miejsce na to.
- A na co? Denerwujesz mnie, Granger! I to jak cholera! - nie wytrzymał i gwałtownie się uniósł, a szklanka wypadła mu z ręki z trzaskiem uderzając o posadzkę. Zaklął. - dzięki temu pieprzonemu zaklęciu jesteśmy w miarę bezpieczni, a dałem ci dach nad głową, masz co jeść i nie jesteś torturowana ani gwałcona, czego jeszcze chcesz!? Kiedy w końcu to zrozumiesz? - wrzasnął i nagle wszystkie emocje z niego wypłynęły. Widać było, że długo się hamował, a teraz nie mógł już przestać. Boże, dobry Boże on cały się trząsł! - Czemu chcesz to zniszczyć? Ja nie chcę umierać z twojego powodu! - krzyknął płaczliwie.
Przypominał mi teraz tego samego chłopca, który prawie siedem lat temu skarżył na mnie, Harry’ego i Ron’a, że urządzaliśmy sobie nocne „przechadzki”, ale mimo wszystko chyba nigdy nie widziałam go tak przestraszonego i roztrzęsionego. Za każdym razem, w każdej sytuacji poznawałam jego nowe oblicze, nową twarz. Jak dla mnie miał ich zdecydowanie za dużo. Byłam tak wstrząśnięta jego niespodziewanym wybuchem, że znowu mnie zatkało. Co się ze mną ostatnio działo? Do cholery jasnej!
- Ja to doceniam i… i… dziękuję, ale tęsknię za przyjaciółmi! - wymamrotałam ledwie mogąc sklecić jakieś sensowne zdanie.
 - Przyjaciele są dla ciebie ważniejsi od własnego życia? - warknął już odrobinę spokojniej i z powrotem opadł na fotel. Podniósł z ziemi jeden, malutki kawałeczek rozbitej szklanki i zaczął się nim bawić.
- Tak - odparłam bez wahania. Z lekkim przestrachem obserwowałam jak obraca w palcach kawałek szkła. Bałam się, że znowu coś zrobi. Ostatnim razem, gdy chciałam odejść próbował ze sobą skończyć, a ja nie chciałam mieć go na sumieniu.
- A nie rozumiesz, że najprawdopodobniej ja też zginę i Theodor! - wrzasnął ściskając w dłoni kawałek szkła. Zobaczyłam, że z pomiędzy placów zaczyna wypływać mu krew kapiąc na spodnie.
mówiłeś, że masz plan! - krzyknęłam starając się usprawiedliwić, nie wiem nawet czemu.
- Bo mam! - syknął i jeszcze mocniej zacisnął dłoń w pięść.
Niewytrzymałam. Podeszłam do niego i wykorzystując jego zaskoczenie wyrwałam mu z zakrwawionej ręki ociekający krwią kawałek szkła. Zaczęłam szeptać zaklęcia uzdrawiające i czyszczące. Nie wiem czemu, po prostu zrobiłam to jakby automatycznie? Chyba.
Malfoy milczał. Zorientowałam się, że nadal mam swoje dłonie na jego. Miałam wrażenie, że mnie parzą dlatego gwałtownie je odsunęłam czując ulgę. Białowłosy Ślizgon przymknął powieki, a ja usiadłam obok jego fotela, na podłodze. Za pomocą zaklęcia sprzątnęłam resztki szklanki. Siedzieliśmy w całkowitej ciszy. Myślę, że każde z nas bało się ją przerwać bojąc się wybuchu kolejnej kłótni. Nie wiem czemu wtedy po prostu nie wyszłam. Coś w mojej głębokiej podświadomości kazało mi tam zostać. Mijały minuty, a my byliśmy obok siebie. Cisza mnie usypiała. Była taka spokojna i bezpieczna.
-wyjdź - szepnął z nutką niepewności w głosie. Na jego twarzy malował się zawód i rozczarowanie. Nawet nie próbował już tego ukryć.
- przepraszam - mruknęłam i podniosłam się z podłogi. Gdy byłam już przy drzwiach usłyszałam tylko: „Zniknij w końcu z mojego życia” więc zniknęłam, a przynajmniej próbowałam to zrobić. Zamknęłam tak samo cicho drzwi jak wtedy, gdy tu wchodziłam i odeszłam mając pojawić się już całkiem niedługo.
Trochę mnie to bolało. Wiedziałam, że już od jakiegoś czasu znowu powróciliśmy na etap początkowy, czyli wzajemnej nienawiści i wyzwisk, ale ta ostatnia rozmowa to było coś innego. Nie miała w sobie tej charakterystycznej nienawiści, a samo rozczarowanie drugą osobą. Coś czułam, że nie zapowiada się żebyśmy chyba kiedykolwiek zaczęli z powrotem ze sobą w miarę normalnie rozmawiać. Przez chwilę zwątpiłam w swój „plan”, ale z drugiej strony ile można to wszystko ciągnąć? Kiedyś musieliśmy to skończyć, a ja obiecałam Harry’emu, że ich znajdę, że im pomogę. Odchodziłam więc z tej królewskiej rezydencji, w której ewidentnie brakowało ciepła. Dla mnie było tu zbyt zimno, w sensie dosłownym i niedosłownym.
Przed drzwiami wejściowymi czekał Terrence, który rozmawiał z Nott’em. Obaj mieli niezbyt pozytywne miny. Spojrzałam w niebo, było pochmurne, wyglądało jakby zaraz miało się rozpadać, ale za to przynajmniej było dosyć ciepło. Nott skinął głową Terrence’owi i powoli podszedł do mnie.
- trzymaj się Granger, nie myśl sobie, że cię jakoś bardzo lubię czy coś, ale trzymaj się - powiedział chyba siląc się na uśmiech zamiast którego oczywiście wyszło dziwne skrzywienie. Skinęłam mu głową, a on odwrócił wzrok. Spojrzałam na jego czarne włosy, wiatr całkowicie je rozwiał, a grzywka zupełnie zasłaniała czoło. Nawet nie starał się jej poprawić. Obrzucił mnie tylko spojrzeniem przenikliwych szarych oczu i wszedł do domu.
                                          ……………………………………………
Wylądowaliśmy w opuszczonej, mugolskiej dzielnicy Londynu, a właściwie jego przedmieść. Po teleportacji wciąż kręciło mi się w głowie. Miejsce, w którym byliśmy mimo wojny było całkiem ładne, wyglądało jak klasyczne przedmieścia rodem z amerykańskich filmów. Szkoda tylko, że było takie martwe, opuszczone. Na myśl o tylu tragediach, które być może jeszcze niedawno się tu rozegrały przechodziły mnie dreszcze.
- powinniśmy, gdzieś się tu zatrzymać - powiedział Terrence uważnie rozglądając się po okolicy.
- wiem, po prostu to miejsce, a raczej te wszystkie tragedie przyprawiają mnie o dreszcze.
- Mam tak samo, to straszne, ale nic już nie możesz zrobić, oprócz wygrania wojny. Myślę, że do tego po prostu nie da się przyzwyczaić- powiedział śmiertelnie poważnie nadal nie spuszczając wzroku z okolicy.
Ruszyliśmy przed siebie. Wiedziałam, że jeśli Śmierciożercy nas wytropią to dalsze położenie domu od centrum Londynu nic nie da. Lawirowaliśmy pomiędzy identycznie wyglądającymi, opuszczonymi domami, ogródkami i ulicami aż w końcu, na końcu jednej z labiryntu tysiąca takich samych uliczek znaleźliśmy dom. Był bardzo podobny do wszystkich, właściwie niczym się nie wyróżniał od reszty, ale to właśnie jego wybraliśmy. Był pomalowany na jasnoniebieski kolor, a z tyłu miał malutki ogródek. Niepewnie weszliśmy do środka i dokładnie sprawdziliśmy czy napewno jest opuszczony. Wewnątrz był dość mały, ale nam idealnie wystarczał. Najpierw wchodziło się do malutkiego wiatrołapu, a stamtąd do salonu, którego większość zajmował kominek, kanapa i szklany stolik. Obok salonu była kuchnia z najmniejszą „jadalnią” świata i schody na pięterko, na które składał się korytarzyk dwie sypialnie i łazienka. Ciekawe kto tu wcześniej mieszkał…
Okazało się, że jedna z sypialni była nieużywana, albo przynajmniej na taką wyglądała.
Wszystko sprawiało wrażenie opuszczonego dosyć dawno i w strasznym pośpiechu, bo gdzieniegdzie leżały porozrzucane ubrania lub jakieś przedmioty.
- którą zajmujesz sypialnię? - spytał Terrence poprawiając swoją kurtkę.
- Może tą od strony zachodniej? Chociaż właściwie to mi obojętnie - powiedziałam - chyba powinniśmy tu trochę posprzątać.
- Ale najpierw rzućmy zaklęcia ochronne i alarmujące - zdecydował. Rzeczywiście to było przecież najważniejsze, jak mogłam o tym wcześniej nie pomyśleć?
Gdy skończyliśmy zabraliśmy się za sprzątanie, które przy pomocy magii potrwało nie dłużej niż pięć minut. Przez przypadek odkryłam wejście na stryszek, który ktoś zaaranżował na malutki pokoik z biurkiem, krzesłem i małym oknem zasłoniętym przez szare, zakurzone firanki. Wszędzie walało się mnóstwo zakurzonych papierów, notatek i książek. Normalnie pewnie byłabym oburzona takim brakiem poszanowania książek i innych przedmiotów, ale nie teraz, nie tu. Ewidentnie, gdy ktoś opuszczał to miejsce szukał tu czegoś, albo była to osoba, która przybyła tu później? Śmierciożercy? Później musiałam przejrzeć te papiery, ale na myśl, że ich właściciele mogą już najprawdopodobniej nie żyć ściskało mi się serce. Zadziwiające, że taki mały, całkowicie nieodstający od reszty, przytulny domek mógł skrywać w sobie tyle tajemnic. Znowu się zamyśliłam i znowu z tego stanu wyrwał mnie głos Terrence’a wołającego mnie z dołu.
Okazało się, że on również coś odkrył. Z tyłu domu było wejście do miniaturowej spiżarki i zagraconej, podziemnej piwniczki.
Gdy opowiedziałam mu co znalazłam na górze uparł się, że sam musi to zobaczyć. Gdy weszliśmy tam we dwójkę ledwo się mieściliśmy, a na dodatek strop znajdował się tak nisko. Terrence znalazł stłuczone zdjęcie dwójki młodych ludzi, które być może kiedyś stało na biurku. Teraz jednak leżało całe sponiewierane i okryte kurzem na podłodze. Przyjrzałam się dwóm osobom przedstawionym na niemagicznym zdjęciu, byli to bezwątpienia mugole: ładna dziewczyna o rudych włosach i nieco wyższy od niej chłopak o dużych, ciemnobrązowych oczach. Wyglądali na takich szczęśliwych, a w dodatku Ona była tak podobna do Ginny!
Kolejne ukłucie.
Może to byli nowożeńcy? Para? Przyjaciele? Co za niesprawiedliwość! Mieli przed sobą całe życie! Znowu poczułam nieprzyjemny uścisk w sercu na myśl o tylu okropnych rzeczach, a raczej sytuacjach, które w przeszłości miały tu miejsce i które prawdopodobnie ich spotkały. Łzy pojawiły się w moich oczach chociaż usilnie starałam się je opanować.
- Hermiona… - Terrence od razu uklęknął obok mnie i po prostu mnie przytulił. Na początku znieruchomiałam, ale zaraz sama oddałam uścisk. Zalała mnie fala ciepła. Cieszyłam się tylko, że w tej chwili on nie może zobaczyć na moich policzkach wypieków.
 Nie spodziewałam się po nim takiego gestu, ale będę mu chyba za to wdzięczna do końca życia. Nie potrzebowałam wtedy słów, chciałam tylko żeby tu był, obok mnie. Jego dotyk był taki czuły, bezpieczny, ale nie parzył tak jak w chwili, gdy dotknęłam ręki Malfoy’a. Był zupełnie inny.
Siedzieliśmy tak w ciszy dobre dziesięć minut, każde z nas pogrążone we własnych myślach.
- myślisz, że poradzą sobie? - spytał cicho, ale od razu czar tej chwili prysł jak delikatna bańka mydlana.
- nie wiem, ale Malfoy mówił, że ma plan - odparłam z pewnym wahaniem, gdy już się od siebie odsunęliśmy. - wiesz coś o tym?
- Coś tylko napominał o eliksirze wielosokowym, ale niezbyt dużo, pewnie Theodor wie wszystko.
myślałam, że się przyjaźnicie - powiedziałam, ale już po chwili żałowałam - przepraszam, nie chciałam… - dodałam, gdy zauważyłam, że wyraźnie się spiął.
- Przyjaźniliśmy się, myślę… myślę, że stracił do mnie w pewnym stopniu zaufanie, gdy zdecydowałem się z tobą odejść. Draco tak samo jak Theodor to specyficzne osoby, lepiej nie mówić w ich towarzystwie zbyt dużo, bo mogą to później wykorzystać przeciwko tobie. To dość skomplikowane, bo przecież zawsze był Draco, Crabb, Goyle i ewentualnie Blaise, a Theodor to zupełnie inna historia. Co prawda teraz się jakby zbliżyli, wcześniej nie byli aż takimi przyjaciółmi pewnie dlatego, że Nott nie chciał, on raczej woli być sam.
- rozumiem, nie musisz mówić, to nie moja sprawa.
- Czemu ze mną odszedłeś? Przecież nie znamy się aż tak dobrze, w Hogwarcie w ogóle nawet nie rozmawialiśmy…
- Nie wiem, może dlatego, że nie chciałem tam zostawać, nigdy nie trzymałem się z Draco zbyt blisko, nie potrafiłbym teraz się tak przystosować… jeśli wiesz o co mi chodzi.
- W pewnym sensie miałam tak samo, podświadomie wiem, że tu nie chodzi tylko o znalezienie moich przyjaciół, ale o wolność, ja też nie potrafiłam się przystosować, czułam, że po prostu tam nie pasowałam.
- Mogę cię o coś spytać? - zapytał cicho.
- Jasne - odparłam mocno zaskoczona.
- Straciłaś kiedyś kogoś? - spytał patrząc głęboko w moje oczy. Miał takie ładne niebieskie oczy, które nigdy nie były zimne tak jak u Malfoy’a… Merlinie! Czemu znowu go do niego porównałam? Malfoy nie mógł równać się z Terrence’m nawet w najmniejszym stopniu! Głupia.
- Rodziców - powiedziałam na powrót czując napływające do oczu łzy - oni mnie nie pamiętają. Rzuciłam Oblivate żeby ich chronić, ale teraz nie wiem gdzie właściwie są.
- Nie wiem co powiedzieć, naprawdę mi przykro chociaż wiem, że i tak to puste słowa, które nic nie znaczą. Wybacz, chyba jestem okropnym pocieszaczem - mruknął i spuścił głowę, ale moje oblicze już rozjaśnił lekki uśmiech.
- Nie prawda! - powiedziałam, a do mojego umysłu napłynęło trochę pozytywnych myśli. Uśmiechnęłam się, a on to odwzajemnił.
- Adrian Pucey. Straciłem go - nagle spoważniał.
- Adrian. Nie znałam go dobrze, właściwie tylko z widzenia. Należał do Slytherinu i z tego co pamiętam to rzeczywiście przyjaźnił się z Terrence’m.
- jak to się stało? - wydukałam, byłam zbyt oszołomiona tym co się dowiedziałam. Ślizgon z mojego rocznika, a raczej naszego. To straszne, nie mieściło mi się to w głowie.
- walka, zaatakowali nas. To było dwa miesiące temu. Prawie to wyparłem z pamięci. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Do cholery jak można poradzić sobie ze śmiercią najlepszego przyjaciela!? Nie da się! Na to nie da się być gotowym! - krzyknął i schował twarz w dłoniach. Przez głowę jakby automatycznie przebiegł mi obraz martwego Harry’ego. Wtedy chyba moje serce na chwilę się zatrzymało. Ogarnął mnie czysty, paraliżujący s. trach.
- wiem coś o tym. To ta chwila, gdy twoje serce na chwilę staje, ale potem znowu zaczyna bić. - ----- - Fizycznie żyjesz, ale psychicznie twoje serce właśnie wtedy umarło - szepnęłam i oparłam głowę na jego ramieniu, nie bardzo wiedząc co innego mogłabym powiedzieć albo zrobić.
- nie wiem czy moi rodzice żyją… jak ja nienawidzę tej cholernej wojny, to wszystko przez nią! Mam już dość uciekania. Zresztą nieważne nie chcę nawet o tym mówić, nie mam na to siły. - uciął.
Nie odpowiedziałam. Miałam nadzieję, że zrozumie, tak jak teraz ja. Dopiero wtedy dotarło do mnie dlaczego zawsze był taki uśmiechnięty i wesoły. Po prostu maskował swoje emocje, starając się o tym zapomnieć, ale o stracie kogoś tak ważnego jakim jest przyjaciel nie da się po prostu zapomnieć. Wbrew pozorom miał trochę wspólnego z Malfoy’em.
Merlinie! Przysięgam, że był to ostatni raz, gdy ich do siebie porównałam! To chyba wręcz nieetyczne!
- chodźmy, czas sprawdzić ile mamy jedzenia - powiedział Terrence wstając i otrzepując się z kurzu.
-a ty tylko o jednym! - zmierzyłam go udawanym, karcącym spojrzeniem na co on tylko sugestywnie poruszył brwiami i obydwoje się roześmialiśmy. W miarę dobry humor znowu przybył zupełnie tak samo szybko jak wcześniej zniknął.
Jeszcze raz, ale tym razem dokładniej sprawdzaliśmy spiżarenkę, która oprócz kilku konfitur okazała się być pusta, tak samo z resztą jak kuchenne szafki, w których było tylko kilka torebek herbaty. Musieliśmy zadecydować skąd weźmiemy jedzenie na najbliższe dni.
proponuję chodzenie na zwiady, z tą różnicą, że chyba lepiej będzie, gdy ty będziesz chodziła rano, a ja wieczorem.
- Czemu akurat ty wieczorem, to dyskryminacja! - zabulgotałam.
- Wyglądasz teraz jak rozzłoszczona foka! - Terrence się roześmiał, a ja tylko rzuciłam mu niby oburzone spojrzenie. - ja wieczorem, bo w dzień jest bezpieczniej!
- No niech ci będzie… myślisz, że w tej dzielnicy jest jakiś sklep?
- to na tyle duża dzielnica, że napewno, ciekawe tylko czy jego właściciel jeszcze żyje.
- Nawet tak nie mów! Musimy to sprawdzić, bo bez jedzenia raczej długo nie pociągniemy.
- Zapada zmrok, nie wiem czy teraz to jest dobry pomysł…
- Jutro z samego rana! - powiedziałam ucieszona, bo przecież to właśnie na rano wypadają moje pierwsze zwiady.
- Nie! Ja pójdę, jeszcze coś ci się stanie, a co ja zrobiłbym tu sam bez takiej czerwonej rozzłoszczonej foki? - spytał robiąc głupią minę.
- Skąd wiesz jak wygląda rozzłoszczona foka?
- wiem, bo właśnie mam ją przed sobą. - powiedział ze śmiechem, na co ja wydałam bliżej niezidentyfikowany dźwięk - coś pomiędzy warczeniem i bulgotaniem, a dzikim piskiem.
- dobra, czyli ustalone, ja rano, ty wieczorem!
- Niech ci będzie, ale w takim razie najpierw i tak ja muszę sam sprawdzić okolicę. Najlepiej będzie jeśli przejdę się jeszcze teraz.
- Tylko się nie zgub i wróć za pół godziny najpóźniej! - nie bez obaw przypomniałam sobie o labiryncie identycznie wyglądających domków i ich ogródków.
- Dobrze mamo - Terrence przewrócił oczami i wstał od stołu.
- Gdybyś zobaczył jakiś Śmierciożerców to uciekaj, nie atakuj! Nie pokazuj się im i nie…
- dobra, już dobra! - krzyknął łapiąc się za głowę. - będę za pół godziny, gdyby nie było mnie dłużej to… to nie wiem, ale napewno masz nie wychodzić z domu! - stwierdził i poczochrał mnie po włosach.
- I kto tu się zachowuje jak rodzic - mruknęłam z powątpiewaniem i podałam mu jego różdżkę.
- Tylko i wyłącznie ty! - powiedział ze śmiechem i wyszedł zarzucając na głowę czarny kaptur od kurtki.
Wpadło mi do głowy, że przecież oprócz zaklęć ochronnych i alarmujących powinniśmy również rzucić na dom zaklęcie, które z zewnątrz dałoby wrażenie pustego, opuszczonego i  na przykład zupełnie nie widać byłoby z zewnątrz, gdy w środku pali się światło.
Musiałam mocno się skupić żeby przypomnieć sobie formułę tego zaklęcia, bo było ono dosyć mocno skomplikowane i nie zawsze mi wychodziło, zwłaszcza, że teraz moje myśli uciekały w stronę Terrence’a samotnie patrolującego teren. Naprawdę się o niego martwiłam.
W końcu udało mi się je przypomnieć, a nawet rzucić prawidłowo już za pierwszym razem.
Zrobiło się już prawie ciemno, a elektryka w tym domu i tak nie działała zapewne przez liczne zniszczenia przewodów elektrycznych dlatego musiałam poszukać jakiś świeczek, które na szczęście szybko odnalazłam w jednej z szuflad komody w swojej sypialni. Oświetliłam cały salon świeczkami jednak zabrakło mi ich by zrobić to samo również w kuchni dlatego tam po prostu wyczarowałam kulę czystego światła. Za pomocą zaklęcia zaparzyłam wodę i po chwili wrzuciłam do niej torebki z herbatą.
Oświetlając sobie drogę różdżką ruszyłam do sypialni by móc w końcu się całkowicie rozpakować. Czasem odczuwałam pewien dyskomfort ze względu na to, że kiedyś mieszkali tu inni ludzie, których rzeczy ciągle tu były i niestety najprawdopodobniej spotkała ich jakaś tragedia. To było naprawdę przytłaczające i upiorne.
Powoli zaczynałam się bardziej martwić o Terrence’a. Nigdzie nie było zegara żebym mogła zobaczyć, która właściwie jest godzina i ile czasu minęło od jego wyjścia. Narazie jednak nie pozostało mi nic innego jak czekać chociaż stawało się to coraz trudniejsze. Zdecydowałam więc póki co, że zajmę się czymś konstruktywnym. Zaczęłam szukać wszelkich potrzebnych rzeczy, ale jak już zresztą wcześniej zauważyłam szafki kuchenne i niedziałająca lodówka były puste. W obecnej sypialni Terrence’a oprócz ubrań wcześniejszych lokatorów, kilku zapałek znajdujących się w komodzie i czystych kartek nie było dosłownie nic. Natomiast w mojej były również jedynie świeczki, kartki i kilka książek o angielskiej gramatyce. Jak widać jedna z osób, które tu wcześniej mieszkały mogła być nauczycielem angielskiego albo pisarzem, albo po prostu się tylko tym interesowała. Hermiono przestań nieustannie dopisywać do wszystkiego jakieś swoje teorie - karciłam się w myślach.
Póki co najbardziej przydatnymi rzeczami, które znalazłam oprócz świeczek okazały się być „narzędzia” kuchenne i kilka konfitur znalezionych wcześniej w spiżarni wraz z Terrencem. Właśnie. Na myśl o nim coś przekręciło mi się w żołądku. Napewno minęło już znacznie więcej niż pół godziny! A co jeśli coś mu się stało? Nawet nie wiem, gdzie on właściwie jest! O Godryku Gryffindorze!
Zaczęłam chodzić w tą i z powrotem dokładnie jak robił to mój tata, gdy był zdenerwowany. Cały czas z tyłu głowy miałam myśl żeby wyjść i go szukać, ale ostatkiem sił się od tego powstrzymywałam. Aż w końcu drzwi otworzyły się, a stanął w nich cały i zdrowy, uśmiechnięty od ucha do ucha Terrence niosący kilka siatek. Na początku chciałam podbiec do niego i go uściskać, ale w tym samym momencie zalała mnie złość. Miał nie iść do sklepu! Pół godziny już dawno minęło! Plany były inne, a on całkowicie je zignorował! Mogło mu się coś stać!
Terrence chyba widząc moją minę tylko pokręcił głową.
- zanim zaczniesz krzyczeć…
- Skąd wiesz, że w ogóle zamierzam! - warknęłam lustrując go bacznym spojrzeniem.
- Bo masz taką minę - odparł z wyczuwalną skruchą? Smutkiem? Nie wiem.
- Chyba trochę za daleko poszedłem i się zgubiłem, ale dzięki temu właściwie przypadkowo trafiłem na sklep. Cieszę się, że cię tam nie było. Kilka dni temu musiała tam być jakaś walka, bo wszystko wewnątrz było zdemolowane, a na zewnątrz leżało kilka ciał. Nie był to przyjemny widok i zapach… - wzdrygnął się z odrazą i kontynuował - nie mogłem się powstrzymać, bo skoro doszedłem już tak daleko… rozumiesz! Wszedłem do środka i na początku nie wiedziałem właściwie co mam wziąć, bo nigdy wcześniej nie byłem w mugolskim sklepie więc stwierdziłem, że wezmę wszystko co ładnie wyglądało.
Prychnęłam i wywróciłam oczami.
- nie zmienia to faktu, że przesadziłeś! I nie traktuj mnie jak jakiegoś bezbronnego dziecka! - powiedziałam z wyrzutem i zaczęłam przeglądać siatki. Wewnątrz znajdowały się różne rodzaje ciastek, kilka zupek chińskich, dwa soki, koncentrat, makaron i jakiś dziwnie wyglądający ostry sos.
Uniosłam brwi i zmierzyłam wzrokiem uśmiechającego się przepraszająco Terrence’a. Przewróciłam oczami i wzięłam część lżejszych produktów.
- chodźmy do jadalni, czy czegoś tam - mruknęłam. Gdy rozłożyłam wszystkie rzeczy przyniesione przez Terrence’a w kuchni, wzięłam dzbanek z herbatą, szklanki i poszłam do jadalni, w której czekał na mnie Ślizgon. Od razu jasno przedstawiłam mu co o tym wszystkim myślę. Postawiłam przed nim szklankę z ciepłą herbatą i zdałam krótką relację z tego co znalazłam i co jest zdatne do jedzenia. Szybko jednak temat zszedł na to jak radzi sobie Malfoy z Nott’em. Pogrążyliśmy się w rozmowie, co jakiś czas wtrącając różne żarty i kąśliwe uwagi rzucane przez Terrence’a na temat jego kolegów. Po raz pierwszy od dłuższego czasu na chwilę zapomniałam o wszystkich problemach i troskach.
                                             ———————————————-
Od dłuższego czasu moją głowę zaprzątała sprawa uwarzenia eliksiru wielosokowego, a konkretniej osób, którymi później mieliśmy się na jakiś czas stać. Nie przychodziła mi do głowy żaden odpowiedni do tego czarodziej, z każdym było coś nie tak. Nie mogłem zamienić się przecież w zwykłego mugola, czarodzieja brudnej krwi, ani półkrwi, musiał to być więc Śmierciożerca czystej krwi. Może, któryś z tych mniej ważnych? Z niższych kręgów?
Nott już od kilku dni chodził na „zwiady”. Z cienia obserwował różne osoby przewijające się przez Śmiertelny Nokturn. Była wśród nich moja szalona ciotka Bellatrix, Yaxley,  Greyback, Gibbon i Jugson. Dwaj ostatni przybywali w to miejsce conajmniej trzy razy w tygodniu, o tych samych godzinach. Nie byli też zbyt wysoko postawieni w hierarchii Czarnego Pana więc chyba w końcu znaleźliśmy odpowiednich kandydatów.
Umówiliśmy się z Nott’em, że ja zajmę się sprawą zdobycia ich włosów, a Thedor uwarzeniem eliksiru nad którym pracował już od dobrych kilku dni. Wiedziałem, że mam jeszcze dosyć dużo czasu, bo eliksir robiło się conajmniej przez kilka tygodni. To już połowa sukcesu. Teraz wystarczyło wymyślić jak zabrać z głowy Gibbon’a i Jugson’a kilka włosów. Niestety nad tym kompletnie nie mogłem się skupić, nie wspominając już o tym, że przecież to wszystko to był tylko w pewnym sensie poboczny plan, a głównego, który polegał na zdobyciu włosów wilkołaka i dwóch kamieni księżycowych nawet w jednej setnej nie miałem jeszcze opracowanego. Wziąłem karafkę Whiskey i pociągnąłem prosto z gwinta.
Przez myśl przebiegło mi ile już w tym tygodniu wypiłem litrów Whiskey. Popatrzyłem z litością w ozdobną butelkę i odstawiłem ją na stół. Nie pamiętam już kiedy mojej głowy nie zaprzątały żadne problemy nad którymi nie musiałem się martwić. Kiedy właściwie ostatni raz żyłem całkowicie beztrosko? Chyba ten ostatni raz był w czwartej klasie, a może i nawet w trzeciej? Irytowała mnie myśl, że to wszystko tak naprawdę przez Granger, która tylko dołożyła mi problemów, a sama od nich uciekła i to razem z Terrencem, który swoją drogą strasznie mnie rozczarował. Nie mogłem pozbyć się uczucia, że w pewnym sensie nas zdradził. Ciekawe czy razem z Granger już splamili krew. Wzdrygnąłem się jednak sam już nie wiem, czy z obrzydzenia, czy raczej z ogarniającej mnie irytacji. Nadal nie mogło do mnie dojść czemu ta cholerna szlama nie doceniała tego co ode mnie otrzymała?! Była tu bezpieczna i co najważniejsze ja też! A teraz? Niewiadomo ile czasu w ogóle mi zostało i jak długo wytrzymają zaklęcia maskujące i obronne posiadłości. Może Śmierciożercy z Czarnym Panem na czele są już na naszym tropie?
Theodor co prawda proponował już zmianę kryjówki, ale na jaką? Napewno nie będę mieszkał w jakimś mugolskim domu więc de facto powrót do Londynu odpadał. Powoli zaczynała mnie boleć głowa. Znowu. Może to od tej Ognistej? Muszę przystopować z jej spożywaniem. Pytanie tylko jak? W tych czasach to było niemal niemożliwe.
To wszystko to jakiś absurd! Czysta farsa. Higgs zupełnie nie zna Granger i nie wie jak bardzo irytująca potrafi być! Niedługo się przekona i pewnie ją zostawi, ale wtedy, ja już go z powrotem napewno nie przyjmę! Pieprzony zdrajca! Poleciał na nią bo jest nawet nie brzydka i niby inteligentna, ale nie zna jej tak jak ja! Obydwoje skończą martwi znając ich wrodzoną naiwność.
Dobra, po głębszej analizie swoich myśli stwierdzam, że są zbyt żenujące i nie wiem czemu tak mnie on irytuje będąc z Granger dlatego oficjalnie oświadczam, że się do swoich przemyśleń nie przyznaje. Koniec z tym.

                                                  **************************
Cześć, 

Dzisiaj pojawił się nowy rozdział właściwie tylko dlatego, że mam urodziny, a to oznacza, że również i dobry humor dlatego uznałam, że najwyższy czas coś dodać:) Mam nadzieję, że się Wam spodoba, bo z tego co widzę to wyświetlenia cały czas rosną, jednak komentarzy niestety nadal brak:(
Następny rozdział powinien pojawić się jakoś w ciągu miesiąca ze względu na fakt, że mam dużo nauki.
Btw - jeśli pojawią się tu jakieś błędy, literówki itp. to nie bądźcie zdziwieni - poprawki w tekście dopiero przede mną:)

Do następnego,
Incendia

Rozdział 8 Dla tych którzy odeszli, odchodzą i odejdą

W myślach odhaczyłam ostatnią rzecz do zabrania i przy pomocy zaklęcia zmniejszyłam kufer do rozmiarów odpowiadających wielkościom naparstk...

Najpopularniejsze