wtorek, 17 lipca 2018

Rozdział 2 Łzy niewinnych



Gdy wyszłam z biblioteki  od razu zeszłam na dół z zamiarem sprawdzenia czy Malfoy czasem czegoś znowu nie wykombinował, ale zobaczyłam, że zasnął na kanapie- dosłownie ze szklanką w ręku. Chciałam mu ją wyjąć z ręki, ale on złapał mnie i przyciągnął do siebie. Byłam tak zaskoczona, że nie chcący zrzuciłam dogasający ogarek świeczki na drewnianą podłogę. Próbowałam się wyrwać, ale on trzymał mnie zbyt mocno, a na dodatek cały czas spał. Z perspektywy czasu uważam, że to było głupie, ale żeby go rozbudzić wylałam mu na twarz resztę Ognistej ze szklanki. I faktycznie – obudził się, ale część ognistej z jego twarzy spadła prosto w ogień, przez co jeszcze bardziej go podsyciła. Malfoy zerwał się na nogi i wytrzeszczył oczy.
-co ty zrobiłaś, głupia…
-zamknij się! – syknęłam i pobiegłam do kuchni po wodę. Gdyby dało się używać czarów ugasiłabym pożar od razu, a nie dopiero po kilku minutach przez co wypalił dość sporą dziurę w podłodze. Okazało się, że coś pod nią jest.
-schodzimy tam? – spytałam, gdy obydwoje już trochę ochłonęliśmy.
Nie odpowiedział od razu, złośliwie wpatrywał się we mnie i odburknął coś dopiero po minucie.
-nie wiem co tam jest, trzeba to jakoś zabezpieczyć…- mruknął, nawet sensownie jak na niego.
-czemu nauczyciele nic o tym nie napisali w liście?- zadałam pytanie retoryczne.
-na pewno po to, żebyś tak pytała.
-zachowuj się.
-a ty przestań zadawać takie bezmyślne pytania, czy ja wyglądam na wróżkę?
-nie, ale widzę, że nie możesz wytrzymać  z moim wysokim ilorazem inteligencji. – powiedziałam na co on tylko prychnął.
-jak niby zamierzasz to zabezpieczyć? – spytałam po chwili namysłu.
-nie będę tego zabezpieczał, bo się nie da… przez to, że nie działają tu czary. Mogę zabezpieczyć tylko sypialnię, w której będę spać.
- ja również będę tam spać, ty nadęty arystokrato.
Nie miałam ochoty na spanie z tym niezrównoważonym Ślizgonem w jednym pokoju, ale teraz właściwie nie było wyjścia. Gdy znaleźliśmy się już w sypialni Malfoy zaczął przysuwać wszystkie możliwe przedmioty – łącznie z moim łóżkiem pod drzwi. Nie powiem; myślałam, że wymyślił coś lepszego.
-i to był ten twój wielki plan?- miałam ochotę się roześmiać.
-a masz lepszy?
-jeśli coś ma zamiar wyleźć z tej dziury to, to coś, co zbudowałeś na pewno niezwykle nam pomoże. – syknęłam, a mój głos wprost ociekał jadem.
-milcz.-powiedział i atmosfera niemal od razu mocno zgęstniała. Zrobiło mi się zimno.
Położyłam się na jego łóżku, ponieważ moje przysunął razem z innymi rzeczami pod drzwi.
-złaź stamtąd! – syknął.
-tylko jeśli oddasz mi moje łóżko.-odparłam i dopiero po kilku sekundach usłyszałam jak dziwnie to zabrzmiało.
-nie, nie oddam ci, bo jest potrzebne.
-jesteś egoistą! Skoro ci było potrzebne to trzeba było wziąć swoje, a nie moje jeszcze bez mojej zgody!- brzmiałam dokładnie jak niemal książkowy przykład rozkapryszonej panienki. Cudownie.
Zmierzył mnie tylko spojrzeniem i podszedł do łóżka, na którym oprócz pościeli leżał również koc. Zabrał ten koc i wyszedł do biblioteki. Cóż, może nie był jednak aż tak egoistyczny.
                                                                     
                                                                        ***
Obudziłam się nad ranem, gdy było jeszcze ciemno. Od razu zauważyłam, że coś nie gra. Drzwi były otwarte, a wszystkie rzeczy odsunięte. Ktoś tu był. Przez pierwsze setne sekundy myślałam, że to Malfoy gdzieś wyszedł, ale potem zrozumiałam, że najprawdopodobniej wpakowałam nas w niezłe bagno. Zerwałam się z łóżka i na palcach pobiegłam do biblioteki, Malfoy spał na kanapie. Gdy spał wyglądał tak grzecznie, spokojnie, aż niemal niewinnie… Dość. Obudziłam go i gdy wszystko mu opowiedziałam nie był zachwycony. Znowu zabarykadowaliśmy się w sypialni. Miałam duże wyrzuty sumienia, wiedziałam, że to wszystko przeze mnie jednak dziwiło mnie tylko, że Wielki-Pan- Arystokrata jak na razie mnie nie obwiniał – przynajmniej na głos.
-mamy jakiś plan?
-nie.
-czyli będziemy tu tak siedzieć, tak? To może chociaż, w tym czasie zajmiemy się tym całym Namiarem?
-może.
-to proste zaklęcie, musisz po prostu dotknąć mojego prawego ramienia swoją prawą ręką, a ja swoją lewą twojego lewego i w tym samym czasie szeptem wypowiedzieć zaklęcie.
-nie wiem po co to powiedziałaś, bo sam doskonale wiem o co w tym chodzi, ale zróbmy to teraz i lepiej się pospieszmy.
Lekko mnie zaskoczyło to, że w żaden sposób nie protestował – nawet tak, dla zasady. Zrobiliśmy tak jak było napisane w instrukcji i na kilka minut oboje straciliśmy przytomność. Gdy podniosłam się z ziemi zauważyłam, że drzwi do biblioteki są uchylone – tak samo, jak wcześniej w sypialni. Muszę przyznać, że ze strachu od razu serce zaczęło mi szybciej bić. Byłam pewna, że jeszcze niecałe dziesięć minut temu, gdy wzajemnie ściągaliśmy namiar były zamknięte. Nie wiem co to oznaczało, ale gdy spojrzałam w oczy tego Ślizgona, w których jak zwykle czaiła się obojętność, a wszelkie emocje – o ile w ogóle je odczuwał – szczelnie zamknięte były pod tą skorupą, którą na przestrzeni lat wokół siebie wytworzył - poczułam się samotna.
-ile tu tak będziemy siedzieć?
-aż umrzemy z głodu.-odparł z ironią.
-gdybym była z Harrym i Ronem…
-Gdybyś z nimi była już dawno byś zginęła, albo zabita przez to coś lub przez ich nieudolność i ślamazarność.
-możesz przestać wyrażać się o nich w taki sposób?
-czyli jaki?
-szyderczy.
Wybuchnął sztucznym śmiechem bez krzty pozytywnych uczuć.
-założę się, że Weasley, który ma wielką szynkę zamiast mózgu, gdy skończyłoby wam się jedzenie w takiej sytuacji, wyskoczyłby przez okno i z nieludzkim okrzykiem, z dzidą w ręku biegałby i polował choćby na to coś.
Chociaż to co powiedział było okropnie nieprawdziwe to ledwo udało mi się powstrzymać  śmiech, bo nawet w takiej sytuacji, w jakiej obecnie się znajdowaliśmy wyobrażenie sobie Rona w taki sposób odrobinę poprawiło mi  humor, co chyba mogło być lekko nieadekwatne do tej chwili…
-widzę, że cię to śmieszy, cieszę się przynajmniej, że masz podobne zdanie o Wieprz…
-przestań!- przesadził  i naprawdę miałam ochotę uderzyć go w twarz, ale siłą woli się powstrzymałam, bo najprawdopodobniej teraz miałoby to fatalne skutki.
-nie będę tu siedzieć  bezczynnie, cokolwiek to jest raczej nie odejdzie, a siedzenie tu w żaden sposób nam nie pomoże- powiedziałam na co on tylko zmierzył mnie beznamiętnym spojrzeniem. Za każdym razem, gdy w ten sposób na mnie patrzył coraz bardziej mnie to irytowało.
-wychodzę stąd.-oznajmiłam i  zaczęłam iść w kierunku drzwi. Zdążyłam zrobić może krok kiedy złapał mnie mocno za ramię i do siebie przyciągnął.
-nie rozumiesz, naprawdę tego nie rozumiesz, że jesteśmy tu po części za siebie odpowiedzialni? Jesteśmy tu po to żeby przeżyć, a nie zginąć zabici przez jakiegoś stwora. To chyba najgłupsza śmierć,  dlatego nie mogę pozwolić ci tam iść, a poza tym nie mam ochoty potem przez resztę życia mieć problemy przez to, że zginęłaś akurat będąc tu ze  mną… zrozum to wreszcie, Granger- dostrzegłam w jego głosie prawie niewyczuwalne wahanie, gdy nazywał mnie po nazwisku.
-w takim razie co zamierzamy zrobić? – odpowiedziałam łagodnie, bo gdy przed chwilą wypowiedział te słowa poczułam się odrobinę lepiej.
-pójdę tam sam, a ty musisz obiecać mi, że nie wyjdziesz stąd dopóki nie wrócę- powiedział. Powietrze się naelektryzowało. Przez ułamek sekundy w jego oczach dostrzegłam zmieszanie. Cofnęłam się o pół kroku. W myślach cały czas huczały mi jego słowa. Teraz nie zachowywał się jak egoista, może już z tego wyrósł? Może się zmienił? O ironio losu. Może to wojna go zmieniła? A może tylko mi się wydaje?
-czemu się o mnie troszczysz? – spytałam - przecież się nienawidzimy i… jestem szlamą.- na ostatnie słowa lekko się zjeżył, nie nazwał mnie tak od wczoraj mimo, że rozmawialiśmy więcej niż wcześniej.
-nie troszczę się o ciebie. - syknął i  jak gdyby nigdy nic po prostu wyszedł. Nie wiedziałam ile to zajmie i czy nie wpadnie w tarapaty, a co jeśli będzie potrzebował pomocy? Nie mogę tu bezczynnie siedzieć. Oczywiście, postanowiłam odczekać trochę i pójść za nim. Prawdopodobnie była to jedna z moich głupszych decyzji, ale mimo, że się nienawidziliśmy to nie mogłam go zostawić, zwłaszcza, że mimo wszystko się poświęcił. Znając jego mógł nic nie robić albo próbować wysłać mnie. To było takie dziwne. Nigdy się tak nie czułam, ale pierwszy ułamek pozytywnego czegoś powoli we mnie kiełkował.

                                                                       ***

Nie wiem ile czasu dokładnie minęło, bo w bibliotece nie było żadnego zegara, ale wiedziałam, że już najwyższy czas zejść na dół. Wszędzie panowała nienaturalna cisza, co prawda byłam już lekko przewrażliwiona, ale miałam też już serdecznie dość tej przytłaczającej ciszy. Zwykle w jakiś mugolskich filmach grozy, w podobnych sytuacjach bohaterowie celowo idą tak wolno i wszędzie się rozglądają więc albo ze mną było coś nie tak, albo to po prostu nie był film, bo ja sama już praktycznie biegłam. Najciszej jak mogłam, ale biegłam. Dotarłam do salonu, a po dziurze w podłodze i po Malfoy’u nie było żadnego śladu.  I tak, przeszukałam cały dom i teren wokół niego. Zapadł się pod ziemię. Byłam kompletnie rozbita. Co miałam zrobić? Z jednej strony byłam przestraszona i zmartwiona, a z drugiej wściekła. Nie pytajcie dlaczego, bo nie wiem. Co najgorsze z każdą sekundą miałam wrażenie, że się we mnie nasilają i zlewają w jedną, koszmarnie bolesną całość. Po piętnastu minutach byłam już prawie zdecydowana na wyruszenie w drogę powrotną. Po godzinie wreszcie zrozumiałam, że nic nie mogę zrobić. Przynajmniej na razie. Musiałam tu zostać. Nawet nie miałam jak skontaktować  się z nauczycielami. A najgorsze z tego wszystkiego jest to, że tym razem to w stu procentach moja wina.

                                                                        ***

Po dwóch dniach się poddałam, przestałam szukać na siłę rozwiązań, których nie było. Czułam się winna i było mi bardzo żal Malfoy’a. Żal, poczucie winy i skrucha. Było ciężko. Wtedy jednak zobaczyłam, że coś jest ze mną nie tak. Dawna Hermiona Granger nigdy by się nie poddała, a tym bardziej zaledwie po dwóch dniach. Usiadłam przy kominku i znowu myślałam; wszystkie rzeczy Malfoy’a tu zostały więc opcja, że po prostu uciekł raczej odpadała, nie mógł też walczyć z tym czymś bo przecież bym to usłyszała. Wszystko więc działo się w idealnej ciszy. Wyszedł? Nie. Wszystkie drzwi były zamknięte od wewnątrz, a poza tym raczej usłyszałabym, gdyby nawet tylko próbował. W takim razie nie wyszedł z domu. Pozostaje więc dziura, której już nie ma, albo coś innego. Tylko co? Kominek? Nie, sieć Fiuu na pewno tu nie działała. Teleportacja lub Świstoklik tym bardziej nie była możliwa. Magia? Niemożliwe. Tylko tymi sposobami da się zniknąć. W takim razie zostaje; dziura albo to coś co tu było.
Wyszłam na taras i po raz pierwszy, od kiedy tu byłam zobaczyłam słońce. Właśnie zachodziło oświetlając niebo czerwoną poświatą. Efekt był niesamowity; tak jakby krew zalała większość nieba. Zaczęło się ściemniać. Dosyć szybko ściemniać. Zdziwiło mnie to dlatego, że do tej pory słońce zachodziło później i… wolniej.  Niemal momentalnie obłędne niebo zmieniło się w prawie czarną, matową przestrzeń, która była całkowicie pusta, bez żadnych gwiazd. I wtedy się zaczęło. Na niebie pojawił się Mroczny Znak. Byłam prawie pewna, że temperatura mojego ciała momentalnie spadła o kilka stopni.  Upadłam na kolana. Coś było ewidentnie nie tak. Przecież nie powinnam w takim miejscu jak to widzieć czegoś takiego. Czy to oznacza, że bariery upadły? Co jeśli nauczyciele w jakimś stopniu byli odpowiedzialni za ich podtrzymywanie, a teraz gdy one upadły...
W kilka sekund znalazłam się z powrotem w środku i momentalnie otoczyła mnie biała mgła, która chwilę później przybrała postać jelenia. To od Harry’ego! Serce przyspieszyło mi biegu i momentalnie od środka zalało mnie uczucie ulgi. Harry żyje, tak bardzo się martwiłam…
Hermiono, nie mam za wiele czasu…- zaczął przemawiać jeleń głosem mojego najlepszego przyjaciela-wojna rozpoczęła się na dobre, cały plan nauczycieli zawiódł, może dlatego, że mieliśmy w naszych szeregach szpiega, którym okazał się być Zachariasz Smith! Sam bym nie uwierzył... dopóki nie zobaczyłem tego na własne oczy i muszę przyznać, że bardzo mnie to ubodło. Większość nauczycieli nie żyje, zostali tylko: McGonagall, Sprout , Hooch, Slughorn, Babbling i Vector. Wszystko się posypało i panuje wielki chaos, z jednej strony, w pewnym stopniu dla nas to dobrze, bo odrobinę łatwiej jest nam wykonywać akcje dywersyjne na mniejszą skalę, ale z drugiej ostatnio straciliśmy dużą część naszego wsparcia i nadal nie możemy się do końca po tym pozbierać. Wyobrażam sobie, że pewnie już w tej chwili coś boleśnie kłuje cię w klatce piersiowej z nerwów dlatego nie martw się, wszyscy nasi przyjaciele żyją, jedynie co, to Ron, który wczoraj oberwał Experiallmusem i mocno uderzył głową o jakieś ruiny budynku, ale spokojnie, powoli dochodzi do siebie. My na razie chowamy się w jakiejś puszczy, około sto kilometrów od Hogwartu, dokładnie nie wiem gdzie jesteśmy przez te wszystkie zaklęcia ochronne, którymi jesteśmy otoczeni. Hogwart został zajęty. Postanowiliśmy rozdzielić się na sześć grup, każda z nich ma swojego nauczyciela opiekuna, nam przypadła pani Sprout. Jestem tu razem z trzydziestoma-dwoma osobami. O nas się nie martw, poradzimy sobie za to ja poważnie martwię się o ciebie, większość nauczycieli, a między innymi Snape, który miał podtrzymywać bariery nie żyje dlatego wszyscy uczniowie, którzy brali udział w tym czymś- nie obraź się, ale mówiąc po mugolsku- automatycznie wrócili do nas i zostali rozdzieleni właśnie na te wspomniane sześć grup, nie wróciłaś tylko ty i Malfoy, bardzo się o Ciebie martwimy, jeśli dostałaś tą wiadomość to znaczy, że możesz już używać magii więc proszę daj znać, że wszystko z tobą dobrze, bo dosłownie umieramy ze strachu. Musisz pamiętać, że skoro magia jest już „dostępna” to wszelkie chroniące cię, a raczej was bariery upadły dlatego powinnaś mieć oczy szeroko otwarte. Cholera wie co jest razem z tobą w tym dziwacznym miejscu.
Patronus zamilkł, ale nie znikał co mnie mocno zdziwiło jednak zanim mogłam zacząć się nad tym głębiej zastanawiać znowu przemówił:
Jesteśmy w tarapatach, złapali Ginny i Lee Jordan’a, nie wiem jak to się stało! To wszystko przez ten cały chaos, zmęczenie i naszą nieudolność! Niezorganizowanie! Nie mogę sobie tego wybaczyć! Musimy uciekać, bo Śmierciożercy wiedzą już gdzie jesteśmy…Hermiono uważaj na wszystkie…
Patronus zaczął rozmywać się w powietrzu, a ja jedyne co czułam to czyste przerażenie. Co Harry miał na myśli mówiąc „uważaj na wszystkie…” Co się stało, że nie zdążył dokończyć? Strach sparaliżował mnie aż po czubki palców. Jeśli coś stanie się Ginny, Harry’emu  albo Lee nigdy sobie nie wybaczę! Co jest nie tak ze mną, że jako jedyna tu utknęłam, bo chyba inaczej tego nie da się nazwać. A Malfoy? Może wrócił już do swojego domu? Jedyne co mi pozostało to przeszukać cały teren wyspy, ale najpierw musiałam odpowiedzieć Harry’emu na wiadomość, ale zaraz… jeśli stało się coś złego i mają ich Śmierciożercy, w ten sposób będą wiedzieć, że żyję, a co gorsza będą w stanie mnie zlokalizować. Nie mogłam. Nienawidziłam siebie za to, ale nie mogłam odpowiedzieć Harry’emu. Instynkt przetrwania nade mną zdominował. Czułam się jak egoistyczne, płochliwe zwierzę. Tak naprawdę przecież tym byłam i jak się okazało w dodatku miałam dwie twarze. Rozczarowałam samą siebie. O Ironio losu, to był chyba najbardziej "niewypałowy" pomysł nauczycieli w historii, bo trwał zaledwie dwa dni i po dwóch dniach wszystko się zepsuło i pomyśleć, że to właśnie przez Zachariasza Smitha'a, po prostu nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę dojść do siebie po tym, że dosłownie każdy może tu być wrogiem. Każdy. Samotna łza spłynęła mi po policzku.
 
                                                       **************

Cześć, wybaczcie za tak krótki rozdział, ale chyba inaczej się nie dało...
Obiecuję, że kolejne będą dłuższe. Następnego rozdziału możecie się spodziewać w ciągu najbliższych 2-3 tygodni. Czekam na Wasze komentarze, xx
                                                                                                                    Incendia




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 8 Dla tych którzy odeszli, odchodzą i odejdą

W myślach odhaczyłam ostatnią rzecz do zabrania i przy pomocy zaklęcia zmniejszyłam kufer do rozmiarów odpowiadających wielkościom naparstk...

Najpopularniejsze